139# Ocena bloga sekrety-zamku

Oceniająca: Drosera Sundew
Oceniany blog: sekrety-zamku
Autor: Echelon


Wstęp:
Z całego nagłówka najlepiej prezentuje się… sam napis, nic więcej. Takiego nieporządku dawno nie widziałam, ale przynajmniej ratuje Cię stonowana kolorystyka i czytelne czcionki (ale tekstu nie justujesz, więc będę czytała w Wordzie, trudno). Nie mam pojęcia, po co Ci możliwość tłumaczenia bloga na różne języki. Chyba każdy wie, że przepuszczenie tekstu przez translator to krzywda na… na wszystkim. Na dole obrazek z napisem „Komentuję, doceniam cudzą pracę” odstrasza i to bardzo, tak samo jak te slajdy z podobiznami bohaterów, ale nieważne. W zakładce o postaciach – klasycznie – masz gify. Stąd znów bije brak estetyki i nieporządek. Raz gify, raz zdjęcia (podejrzewam, że nie chciało Ci się marnować czasu na szukanie gifów pobocznych postaci), a wszystkie są w totalnie różnej kolorystyce i czasami nawet w różnych wielkościach. Zrobienie gifa trwa przeciętnie dwie, może trzy minuty i wcale nie jest trudne – poleciłabym Ci pobawienie się w te klocki, żeby chociaż trochę uporządkować tę zakładkę. No i jak już przy niej jestem, dodam też, że zapis szczegółów (jakkolwiek to zwiesz) na temat bohaterów jest tak okropny, nieschludny i blogaskowy, że aż głowa boli. Automatycznie włączający się odtwarzacz muzyki irytuje. Chętnie też odpowiem Ci na pytanie, które postawiłaś w ramce „Napisy na ścianach”. Kanon w fanfiction to coś, co odróżnia autora, który idzie na łatwiznę, od autora, który musi zmagać się z realiami świata, żeby jego fanfik był logiczny i trzymający się kupy. Aż sobie strzelę emotę ;).
Aha, zapomniałabym: „11 marca 1980 roku na świat przyszła Rose Ariana Evenhart - córka jednego z najwierniejszych śmierciożerców Lorda Voldemorta - Davida Evenharta oraz Rosalie Dumbledore. W tym samym roku urodził się także Harry James Potter, czy to tylko zbieg okoliczności? – Przypadek? Nie sądzę!
5/10
Treść:
Rozdział pierwszy
W ścianę wbudowany był kominek, który zapewniał ogrzewanie, ale także łączność z siecią Fiu. – Fiuu, nie Fiu.
Na jego drewnianym krześle za biurkiem, siedziała mała blondwłosa dziewczynka, ubrana w niebieską sukienkę. – ostatnim podmiotem jest Tiara Przydziału, nie Dumbledore.
- I co ja mam teraz z tobą zrobić, co Rose? – zapytał, przyglądając się dziecku, które przed chwilą włożyło do buzi palec. – przecinek przed „Rose”.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi gabinetu dyrektora. – „gabinetu dyrektora” jest zupełnie zbędne. Już ustaliłaś, że się tu znajdujemy, więc nie musisz powtarzać.
Kiedy odwrócił głowę spojrzał na drzwi, obok których po jednej stronie stała ozdobiona komoda, a po prawej złoty pręt, na którym spoczywał Fawkes – feniks, którego właścicielem był Albus Dumbledore. – przecinek przed „spojrzał”. Albo piszesz „po lewej” i „po prawej”, albo „po jednej” i „po drugiej”, takie mieszanie wygląda kulawo.
Była to profesor Minerwa McGonagall, która prowadziła lekcje Transmutacji. – nazwy przedmiotów zapisujemy małą literą.
Widząc swojego dobrego przyjaciela, na jej cienkich ustach pojawił się uśmiech. - Jest mi naprawdę bardzo przykro z powodu tego, co spotkało twoją córkę i jej męża, Albusie – powiedziała czarownica (…).– naprawdę jest jej przykro? Bo wiesz, w takich sytuacjach raczej większość osób wie, jak się zachowywać, a jak nie. Jakoś nie wyobrażam sobie McGonagall, która najpierw się uśmiecha, a zaraz potem ogłasza, że jej przykro z powodu śmierci kogoś tam.
- Tym śmierciożercom? – spytała zdziwiona. – Czy to jest jakiś żart? – ale że czemu miałby to być żart? Jeżeli ministerstwo faktycznie wie (i jeżeli mają dowody), że Amadeusz i jego żona to śmierciożercy, w życiu nie oddaliby im dziecka pod opiekę (no, chyba że uważasz pracowników ministerstwa za AŻ TAKICH idiotów), a jeżeli nie mają na to żadnych dowodów, to czemu inteligentna babka, jaką była McGonagall, dziwi się z powodu czegoś tak… niezaskakującego?
Oddać Rose na wychowanie śmierciożercom, to jak przekazać Voldemortowi, to po co wysłał Bellatrix Lestrange! – przecinek sprzed drugiego „to” przenieś przed „po” i będzie poprawnie.
Nie oddam Rose śmierciożercom, nawet gdyby miało mnie to kosztować własnym życiem. – albo: „nawet gdyby miałbym przypłacić to własnym życiem”, albo; „kosztować własne życie”.
Wydaje mi się być to najlepszym rozwiązaniem. – hybryda Dumbledore’a i Jody, wspaniale. Przeczytaj to na głos i zastanów się, co to – do jasnej ciasnej – w ogóle oznacza… i w jakim to języku.
- A co z małą? – pytając, McGonagall spojrzała na dziewczynkę, opartą o ramię dziadka . – bez przecinka przed „opartą”; jakaś nadprogramowa spacja przed kropką.
Dumbledore udał się schodami na górę a wraz z nim profesor McGonagall. – przed „a” brakuje przecinka. Swoją drogą, jak to sobie wyobrażasz? W gabinecie Dumbledore’a nie było żadnych schodów (w kanonie, w filmach… nie pamiętam, ale filmy kanonem nie są). Poza tym świadomość, że w Twoim świecie ludzie śpią we własnych gabinetach jest wręcz śmieszna, niestety. Naprawdę myślisz, że w Hogwarcie profesorowie nie mają własnych sypialni czy komnat? Naprawdę?
Była tam płaska powierzchnia – podłoga wyłożona niebieskimi płytkami ze wzorami. – ej, musisz tłumaczyć czytelnikowi, co to podłoga? Myślę, że to zbędne.
Stało tam łóżko, na którym spał profesor Dumbledore, szafa, stolik nocny o pajęczych nóżkach, a także i drewniana kołyska, do której położono Rose. – włożono, nie położono.
- Żeby w dniu urodzin zabić jej rodziców – mówiła pani profesor ściszonym głosem. – I chcieć zabić ją samą. On nie ma litości, prawda Albusie? – po pierwsze: naprawdę myślisz, że Voldek ma taki notatnik, w którym zapisuje sobie dni urodzin wszystkich magicznych dzieciaków (może to jakaś nowa, ale mroczna wersja Mikołaja)? I jeżeli by taki notatnik posiadał, myślisz, że ktokolwiek oczekiwałby po nim, że będzie planował morderstwa w inne dni? Czuję przemożną ochotę, by zamiast słów wstawić tu kilka rzędów pytajników, bo to wspaniale odzwierciedlałoby moje skołowanie. Po drugie: nie rób z McGonagall naiwniaczki, błagam. (Wyobraziłam sobie takiego Voldka, co to siedzi spokojnie przed kominkiem z kalendarzykiem w ręku i myśli sobie: „Ha, zabiję ich w dzień urodzin dzieciaka! Tego się nie spodziewają, genialne!”, a potem wybucha kreskówkowym, antagonistycznym śmiechem).
Rosalie Dumbledore była córką Albusa Dumbledore’a, żoną Davida Evenharta, który przez wiele lat wiernie służył sami-wiecie-komu. – „Sami-Wiecie-Komu”… Poza tym, mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że Dumbledore był gejem? O ile wiem, nawet czarodzieje nie mogą sobie natrzaskać dzieci z, ekhę, związków homoseksualnych. Wiesz, biologia i te sprawy, takie tam.
Natomiast w rodzinie Davida od pierwszego pokolenia, czarodzieje i czarownice czystej krwi trafiali do domu Salazara Slytherina, a gdy dorastali aż do śmierci służyli temu, którego zwali Czarnym Panem. – przecinek przed „aż”. Wiem, wiem, że istnieje możliwość, że faktycznie cała rodzina stałaby murem za Voldkiem, ale ze względu na to, w jaki sposób jest napisany cały rozdział… po prostu tego nie kupuję. Czuję się tak, jakbyś na siłę próbowała mi wcisnąć, że och, ten ród Evenhartów jest taki mroczny i zły, wszyscy tam są mroczni i źli, wszyscy – oczywiście – za wyjątkiem niemroczonej i niezłej Rose.
- Obrońca uciśnionych – warknął Rogacz, patrząc w piwne tęczówki Davida. – tęczówki wcale nie są synonimem oczu.
- Stul dziub, Potter – mówił ze spokojem Evenhart, po czym dodał – McGonagall idzie. – „dziób”, nie „dziub”. Dwukropek po „dodał”.
Rosalie uciekła z córką do pokoju na górze, gdzie się zamknęły. – ten dzieciak leżący w kołysce pomagał jej zamykać drzwi?… Faktycznie już przejawia imponujące umiejętności.
Wtedy na miejscu pojawił się on. Największy czarodziej wszechczasów, wybitny czarodziej półkrwi – Albus Dumbledore. – Albus ex machina. Jak na razie bardziej przewidywalnie być nie mogło, naprawdę.
W pokoju rozniósł się śmiech Czarnego Pana. – „po pokoju”, nie „w pokoju”.
- Jesteś sam starcze, a nas jest dwoje. Sądzisz, że się ciebie boję? – przecinek przed „starcze”.
Gdy wyszło na to, że Voldemort ma zamiar zabić dziecko i już chciał to zrobić, rozpętała się walka pomiędzy nim a Dumbledorem. – Dumbledore’em – tak jest poprawnie. Swoją drogą, te płynne opisy, to napięcie, ta obawa o życie bohaterów, ten niesamowity konflikt… a raczej brak wszystkich wymienionych rzeczy. Naprawdę tylko na tyle Cię stać? Skąpienie opisów tak zubożyło tę scenę, że zamiast wziąć ją na poważnie, uśmiechnęłam się do monitora. Umiejętność budowania napięcia i wpływania na odczucia czytelnika masz na minusowym poziomie, niestety.
Oszczędzę postronnych czytelników tej oceny i nie wstawię cytatu z Twojego opowiadania, ale streszczę tę scenę, bo może uda mi się zapisać to w jakiś bardziej przystępny sposób, niż zrobiłaś to Ty. Mianowicie zaraz przed momentem, kiedy do mieszkania aportują się Aurorzy i członkowie Zakonu Feniksa, Voldemort krzyczy do Bellatriks: „ZABIJ JĄ!”, więc Bella oczywiście tego nie robi, tylko z niewiadomego powodu bierze dziecko na ręce. James woła „Oddaj dziecko!”, Syriusz-idiota (według narratora po raz drugi!) pojawia się na miejscu jako pies i zaczyna szczekać (może mi ktoś wytłumaczyć to sprytne posunięcie Wąchacza, co? Może jakaś dywersja?), ogólnie narrator nie opisuje niczego innego, więc postacie chyba stoją w miejscu i nic nie robią. Bellatriks już miała pięćset okazji na deportowanie się, ale z nich nie korzysta, a Voldek najwyraźniej przestraszył się aż jednego Aurora, Weasleya i bandy dzieciaków z mlekiem pod nosem, więc się aportuje. Przymknęłabym trochę oko na jego ucieczkę z miejsca zdarzenia, gdyby tylko nie był tępy jak but. NA BOGA! To jeden z najpotężniejszych czarodziejów tych czasów! Z jakiegoś nielogicznego powodu chciał zabić Rose osobiście – OSOBIŚCIE! – ale najwyraźniej teraz już wcale mu na tym nie zależy (nie dziwota, skoro narrator tego nie uargumentował, to skąd Voldek ma wiedzieć, co tam w ogóle robi? Szkoda mi go trochę, taka papierowa biedaczyna z niego), więc jedwabiście rozpływa się w powietrzu, nie zabierając ze sobą ani Bellatriks, ani dzieciaka. Oczywiście wtedy Bellatriks okazuje się przyparta do muru i nie ma żadnej opcji, tylko poddać się i grzecznie dać się zaciągnąć do Azkabanu. Pewnie dopiero w celi zorientuje się, że moment na teleportację minął.
Gdzie logika, gdzie sens? Gdzie kanon, gdzie niezgwałcone charaktery bohaterów? Nie tutaj.
W następnej scenie Rose zachowuje się jak pięciolatka, nie jak jedenastolatka. Ledwo ją zdzierżyłam, naprawdę. Znów śmierdzi mi tu zerżnięciem z kanonu (rozmowa między Dumbledore’em a Rose na temat Gryffindoru i Slytherinu). Nie mam zielonego pojęcia, na ile są to zamierzone podobieństwa, a na ile po prostu kopiowanie tego, co napisała Rowling. Jeżeli nie wiesz, czemu nie mam pewności w tak ważnej sprawie, wiedz, że to dlatego, że… niczego nie opisujesz. Niczego, dosłownie niczego. Informacji jest tak mało, że szkoda gadać, a to wcale nie ułatwia sprawy. Styl, dialogi, nielogiczności i gwałty na charakterach postaci tylko sprawiają, że odnoszę wrażenie, że nie masz żadnego konkretnego planu na tę historię. Hogwart i cały świat zbudowany przez Rowling wydaje się zamkiem z piasku, który zdecydowałaś zdemolować ze względu na to, że nie odpowiadał ci kanon. Kanon, bez którego nie istniałyby książki o Harrym Potterze.
Hogwart był średniowiecznym zamkiem, który służył jako miejsce nauczania młodych czarodziejów i czarodziejek. – to są czarownice, nie jakieś Sailor Moon, Czarodziejki z Księżyca.
Natomiast nad domem węża opiekę sprawował Severus Snape, który był śmierciożercą o czym Rose bardzo dobrze wiedziała. – och tak, oczywiście, że dzieciak musiał o tym wiedzieć. Przecież to tak rozsądne ze strony Dumbledore’a, że aż… Oh, wait. To tak nierozsądne, że ledwo powstrzymuję się od włączenia Caps Locka.
Severus czasami wprawiał Rose w przerażenie, z resztą nie tylko ją. – „zresztą”.
Przez kilka dobrych godzin wałęsała się po szkole, korzystała z tajemnych przejść (…). – kto by pomyślał, że Rose w wieku jedenastu lat już będzie znała kilka tajemnych przejść (jeżeli nie wszystkie), podczas kiedy niektórzy uczniowie Hogwartu umrą, nie wiedząc, że takowe w ogóle istniały.
W jednej chwili Rose wysławia się nieodpowiednio do jej wieku (i fizycznego, i mentalnego, bo – pamiętajmy – ona nadal zachowuje się jak pięciolatka), a zaraz znowu zaczyna mówić jak dziecko. Oczywiście błaga Albusa, żeby coś jej powiedział, a on – jak to skończony idiota wcale niepodobny do swojej książkowej wersji – zdradza dosłownie wszyściutko wspaniałej Rose. Mówi jej o Kamieniu Filozoficznym, gdzie jest ukryty i jakie pułapki założyli profesorowie… Ok., myślałam, że już bardziej nie zamordujesz jego inteligencji, ale Dumbledore opowiada jej nawet o horkruksach. Nieważne, że w tamtym czasie mógł sobie jedynie gdybać i podejrzewać, żadnej pewności nie miał, a tutaj zachowuje się tak, jakby już pozjadał całą Wikipedię na temat Lorda Voldemorta. Bez przesady. Część tych informacji nie byłaby dostępna dla Harry’ego, bo to po prostu a) nierozsądne, b) potencjalnie niebezpieczne, c) informacje mogłyby się dostać w niepowołane ręce, a tutaj Dumbledore żongluje sobie życiem mnóstwa czarodziejów, którzy najpewniej zginęliby, gdyby Voldemort zdołał położyć łapska na Kamieniu Filozoficznym.
- Bał się twojej mocy. Sądził, że może być równa mojej i chciał cię zabić, gdy miałaś rok. Wiesz, jak zginęli twoi rodzice, jednak nie wiesz kim był twój ojciec – mówił Albus. – to tak ograny, sztampowy i pełny klisz scenariusz, że nie mogę uwierzyć, że ludzie jeszcze o tym piszą. W trzech krótkich zdaniach zawarłaś cztery najbardziej zużyte i słabe pomysły, jakie kiedykolwiek widziały fanfiki potterowskie. Jasne, można je opisać z sensem. Tyle że tutaj tego sensu nie widać.
Rozdział drugi
Kto by pomyślał, że wspaniała Rose opanuje niesamowicie trudne zaklęcie w jeden dzień? Jakżeby inaczej?!
- Niesamowite – szepnęła czarownica, podziwiając białe schronienie, którym była otoczona. – McGonagall była nim otoczona? Jeżeli Rose, to określ podmiot.
Po tym, jak już Rose przestała się popisywać swoimi jedwabistymi umiejętnościami, Dumbledore obiecuje jej, że za to kupi jej miotłę (nawiasem mówiąc – dzieciak był strasznie napalony na tę miotłę, ale tego podejmę się troszkę później), ale musi na chwilę porozmawiać z McGonagall na osobności. Rose idzie więc do Hagrida, ale tego nie ma w jego chatce. Co robi? Proszę, cytat:
Chwilę potem zawiał wiatr. Rose spojrzała, w którą stronę zmierza. Wiatr powiewał w kierunku Zakazanego Lasu. Natychmiast ruszyła w tamtą stronę. – kolejna niesamowita umiejętność, jaką prezentuje nam Rose, to możliwość widzenia kierunku wiatru. Muszę spytać: co jest nie tak z tym dzieciakiem? Idzie do Zakazanego Lasu tylko dlatego, że tam wieje wiatr? Jeżeli stałaby sobie nad przepaścią i wiatr zawiałby w jej kierunku, też chętnie by się zabiła, czy co?
Wielkim napisem ogłaszasz „Diagon Alley”, a ja wielkim napisem (no, może nie takim wielkim, bo standardowym) ogłoszę Ci, że piszesz po polsku, że mamy polskie nazwy i masz ich używać. Jeżeli chcesz pisać opowiadanie po angielsku, to śmiało. Pisz. Ale pewnie tam nie wrzucisz nagłówka „Ulica Pokątna”, więc dlaczego robisz to tutaj?
Po tym, jak Rose spędziła trochę czasu z Hagridem w lesie (oczywiście udało się jej go odnaleźć bez problemów, wiadomo – przecież przechadzka po Zakazanym Lesie to jak spacer po parku), okazuje się, że Dumbledore jej szukał. Rose nagle zapomina o kupnie miotły, na którą była tak napalona, że znowu zachowywała się jak pięciolatka. Nie potrafię sobie wyobrazić dzieciaka, który tak łatwo zapomniałby o czymś, czego tak pragnął, naprawdę.
Okazuje się również, że Rose, która jest nie tylko czarownicą czystej krwi, ale i została wychowywana od dziecka w otoczeniu magii, nie ma pojęcia, co to teleportacja. Jasne, już to widzę – w ciągu długich jedenastu lat nikt, po prostu nikt nie teleportował się w jej obecności, a w dodatku Rose (która rzekomo uwielbia czytać) nigdy nie natknęła się na jakąś wzmiankę na ten temat w książkach. Bez sensu.
Wspominasz o księgarni, a zaraz piszesz, że Dumbledore wraz z Rose wchodzą do sklepu – w tamtym momencie dałabym sobie uciąć rękę, że wchodzą do tej właśnie księgarni, ale jednak nie, bo od razu biorą się za kupowanie Nimbusa 2000. Zubożałe opisy i mała ilość informacji w tekście ponownie uderza. Oczywiście Dumbledore robi wyjątek i kupuje Rose miotłę, bo jedenastolatka jest wspaniała i wyjątkowa. Podejrzewam, że pewnie będzie umiała świetnie latać na miotle, że ma do tego wrodzony talent jak Harry, a w dodatku albo mu sprzątnie miejsce w drużynie, albo też do niej trafi, ale na innej pozycji.
Dumbledore spojrzał w stronę owego człowieka, ale gdy ten tylko go zobaczył, migiem wycofał się do tyłu, jakby chciał uciec. – a mógłby wycofać się do przodu? Nie sądzę. Masło maślane.
Owym człowiekiem, który tak bardzo przyglądał się Rose był wysoki, o silnej budowie mężczyzna z do ramion sięgającymi mu czarnymi włosami. Wyraz jego twarzy nie wyrażał całkowicie nic. W jego piwnych oczach było widać jedynie skupienie. Nazywał się on Amadeusz Evenhart i był bratem nieżyjącego ojca Rose. – okropna decyzja, naprawdę. Czemu sama kopiesz pod sobą dołki? Co i rusz strzelasz sobie w stopę, ale jak na razie to było najgorsze, co zrobiłaś. Zupełnie zabiłaś we mnie jakieś tam maleńkie pokłady ciekawości, jakie żywiłam względem tożsamości osoby w alejce. Nie umiesz ani zbudować napięcia, ani zainteresować mnie jakąś tajemnicą, bo zaraz od razu rozwiązujesz każdą zagadkę. Tylko po co?
Parsknęłam śmiechem, kiedy Rose nagle przeistoczyła się z mentalnej pięciolatki w dorosłą osobę. Nie dość, że zachowuje się bezczelnie, jakby wychowała się z wilkami, to jeszcze opowiada sobie z Lucjuszem Malfoyem na temat korupcji w Ministerstwie Magii. Jakby tego jeszcze było mało, Dumbledore-idiota myśli, że to dobry pomysł, by zostawić Rose samą z Lucjuszem i idzie „załatwić jakąś sprawę”, która potem okazuje się zwykłym zapłaceniem za podręczniki (czyli Rose mogłaby mu bez przeszkód towarzyszyć, ale wtedy nie miałabyś pretekstu, żeby Lucjusz powiedział jej o przepowiedni).
-‘Wygląda trochę jak szczur’ – przeszło Rose przez myśl. – Pański syn? – bezsensowny i kołujący zapis, naprawdę. Poprawnie powinien wyglądać mniej więcej tak:
„Wygląda trochę jak szczur, przeszło Rose przez myśl.
– Pański syn? – spytała.”
I skąd u niej ta nagła grzeczność, chociaż jeszcze przed chwilą zachowywała się jak rozwydrzony, niewychowany dzieciak? Rozdwojenie jaźni?
Przychodzi czas na ceremonię przydziału. Rose oczywiście od razu (bardzo wygodnie) poznaje Hermionę, Harry’ego i Rona, a w dodatku wygląda na to, że ma te same problemy, co Harry (nie chce trafić do Slytherinu).
Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego cała sala zamilkła, kiedy zostało wywołane imię Rose. Przecież ona jest nikim. Sławni czarodzieje na pewno mają dzieci i wnuków, ale nie widać, żeby ktokolwiek się nimi przejmował, jednak kiedy w grę wchodzi Rose, oczywiście wszyscy muszą ją znać. W dodatku Ron zdaje się wiedzieć wiele na jej temat (podnieca się, że Rose umie wyczarować patronusa i tak dalej), ale skąd on to wszystko wie? Rozumiem, że każdy znał Pottera – to dzięki niemu Voldemort zniknął na tyle lat, to on przeżył Avadę Kedavrę jako dziecko. Jego każdy ma prawo znać, przecież po takim czasie jego wyczyny urosły już do rozmiarów legendy, ale Rose? Rose jest tylko wnuczką Dumbledore’a, nikim więcej. A jeżeli Dumbledore rozpowiada na prawo i lewo, że Rose umie to, to i tamto, jest skończonym idiotą, ale w Twoim opowiadaniu to przecież żadna nowość.
Oczywiście nie mogłaś wymyślić niczego swojego, tylko Rose (jak książkowy Harry) prosi Tiarę Przydziału, by ta nie przydzieliła jej do Slytherinu (ale nie wyjaśniasz, dlaczego to robi). Okazuje się, że (kto by pomyślał) Rose ma wielki talent, jest odważna, szlachetna, szczera, prawa, sprytna, przebiegła i ambitna. Normalnie same zalety, nie powiem. Wcale nie śmierdzi Mary Sue, wcale a wcale. Nie rozumiem też, dlaczego Hagrid obawia się, że tiara przydzieli Rose do Slytherinu – przecież to dorosły chłop, może nie grzeszący inteligencją, ale na pewno w tym wieku nie przejmowałby się czymś tak głupim jak hogwarckie domy.
Kiedy Rose zostaje przydzielona do Gryffindoru, oczywiście wszyscy wstają i klaszczą, brakowało jeszcze skandowania „Mamy Dumbledore, mamy Dumbledore!”, naprawdę (chwała, że nie przekroczyłaś tej granicy). Swoją drogą, gdzie i kiedy Hermiona miała czas przećwiczyć WSZYSTKIE zaklęcia z podręcznika? Chyba wiesz, że czarodzieje nie mogą używać czarów poza szkołą, a w pociągu nie miałaby czasu wypróbować każdego. W dodatku umniejszasz jej inteligencję i zdolności magiczne, bo zaraz piszesz, że nie wszystkie zaklęcia się jej udały i że próbowała wymyślać własne, ale nie wychodziło (nie żeby jedenastolatek umiał wszystko jak na pstryknięcie palców, ale sposób, w który to zapisałaś, po prostu brzmiał tak, jakbyś chciała z Hermiony zrobić głupka).
I powiedz mi proszę, jaki cel miało spełniać przepisanie całej piosenki tiary? Po co mamy to czytać drugi raz? To tylko marnowanie czasu.
Rozdział trzeci
Hermionę wprawiało to w obrzydzenie, natomiast Ron miał ochotę zwrócić to co zjadł. – przecinek przed „co”.
Gryfoni byli przerażeni, tym co zobaczyli. – przecinek sprzed „to” przenieś przed „co” i będzie poprawnie.
Jakiś czas później plany lekcji przekazała im Angelina Johnson. – tyle że plany lekcji rozdawał opiekun domu podczas śniadania.
Rose nosiła przede wszystkim białe, czarne, niebieskie, granatowe ubrania. – chciałam skwitować to samym „aha”, ale chyba jednak muszę powiedzieć trochę więcej: zupełnie niepotrzebna informacja, która wyskoczyła tam zupełnie znikąd.
Miała także swoją ulubioną książkę. Była to stara, mała książka, która była pamiętnikiem należącym do jej matki – Rosalie. – no ale pamiętnik to żadna książka… Poza tym dostała ten pamiętnik dopiero po ceremonii przydziału (którą – nawiasem mówiąc – zapisujemy małą literą), więc jakim cudem w tak krótkim czasie stała się ulubioną „książką” Rose?
Na 125 i 126 stronie znalazła drzewo genealogiczne rodziny Dumbledore’ów, które rozpisane było na dwie strony. – no kto by pomyślał.
Rose wyszła spod kołdry, a następnie mocno przycisnęła do klatki piersiowej dziennik. – w końcu dziennik czy pamiętnik? To dwie różne rzeczy.
Z jakiegoś powodu Rose śni się, że ktoś w nocy wchodzi do ich dormitorium, ale zanim może określić tożsamość ktosia, budzi się. Znów przypomina to sny Harry’ego, problem w tym, że jego sny zostały wywołane połączeniem z Voldemortem, który obsesyjnie myślał o różnych rzeczach (w piątej części, przykładowo, o drzwiach do Departamentu Tajemnic). Rose tego połączenia nie ma, bo Voldek niby próbował (ale tak naprawdę wcale się nie starał) ją zabić, ale nigdy nie rzucił na nią Avady Kedavry, więc znów potencjalnie odgapiasz wątek.
- Całkiem fajnie. Wygodne łóżka – odparł rudzielec. – tyle że tam było trzech rudzielców. Najwyraźniej nigdy nie dowiemy się, kto wypowiedział te słowa.
Muszę go zaprowadzić do Skrzydła Szpitalnego. A jeśli zobaczę, któreś z was jak lata… wyleci z Hogwartu szybciej zanim zdążę powiedzieć Quidditch. – „skrzydło szpitalne” i „quidditch” małymi literami; bez przecinka przed „któreś”, brakuje przecinka przed „jak” i „zanim”. Swoją drogą, te zdania i tak pozostawiają wiele do życzenia.
Oplotła jedną nogą miotłę, zniżając się w dół. – „jedną” zbędne. Da się zniżać w górę? I jak sobie wyobrażasz oplecenie nogą miotły i jak mogłoby to wpłynąć na wysokość lotu?
- Zwariowałeś? Wywalą cię ze szkoły! – powiedział Ron. – Ona jest wnuczką Dumbledore’a, więc jej nic nie grozi, ale tobie? Harry! – krzyknął, gdy syn Jamesa i Lily wzbił się w powietrze. Kruczowłosy zaczął lecieć za koleżanką i Draconem, którzy obecnie znajdowali się nad dachem zamku. – „syn Jamesa i Lily” i „kruczowłosy” brzmią tak okropnie, że aż śmiesznie.
- O nie – jęknęła jedenastolatka. – zdajesz sobie sprawę, że tam było więcej jedenastolatek niż sama Rose?…
Harry nie wiedział kim jest Wood. Zastanawiał się czy to może jakieś narzędzie do tortur? – a ja się zastanawiam, czy to miał być element komiczny, czy może świetny sposób na zrobienie z Harry’ego kompletnego idioty.
- Znalazłam ci szukającego i ścigającą – powiedziała z uśmiechem, wskazując po kolei na jedenastolatków. – to oficjalne, mam dar przewidywania przyszłości… albo Twoje opowiadanie jest przewidywalne do bólu, chociaż wolę pierwszą wersję!
- Co to Znicz? – zapytał Harry. – „znicz” małą literą.
- Bramki są trzy tzn. za bramki służą pętle, słupki bramkowe. – chce Ci się pisać opowiadanie, ale przy „to znaczy” już złapał leń, co?
Jedenastolatka otworzyła na pierwszej stronie. Książka nosiła nazwę ‘Quidditch przez wieki’. – raczej powinnaś już wiedzieć, że apostrofy to nie to samo, co cudzysłów.
Oczywiście Rose prezentuje tak wspaniałe umiejętności gry w quidditcha, że mogę tylko powiedzieć: Mary Sue. Bez problemu stosuje „taktykę zmylenia”, na którą Wood nabiera się dwa razy. Zaraz po opisaniu tych wszystkich nudnych, mało wnoszących do tekstu scen, przeskakujesz do Nocy Duchów, zapewne po to, by Rose znów zrobiła coś, co w kanonie zrobił Harry.
Dopiero teraz spostrzegł, że nigdzie na sali nie ma jego wnuczki. – tak, w Wielkiej Sali było około czterystu uczniów, jeżeli nie więcej, a Dumbledore mógł bez problemu określić, czy Rose znajdowała się wśród nich. Tak.
Rozdział czwarty
Mianowicie śni jej się, że ktoś wchodzi do dormitorium, które dzieli z Hermioną i Parvati, ale gdy już ma ujrzeć twarz tego kogoś, sen się kończy. I codziennie budzi się o czwartej nad ranem. – dziki czas teraźniejszy atakuje. Poza tym – wierz mi – czytelnicy nie mają aż takich problemów z pamięcią i na pewno wiedzą, co śni się Rose.
Rose zacisnęła pięści ze złości, po czym podeszła do tablicy, a następnie wzięła do ręki białą kredę, którą zaczęła rysować składniki i etapy przygotowywania eliksiru. Na końcu napisała instrukcje do każdego z punktów. – niby czemu musiała podejść do tablicy, żeby to zrobić? Po co miała rysować te składniki i etapy przygotowywania eliksiru, nie wspominając o dopisaniu instrukcji? Przecież powiedzenie tego wszystkiego na głos zajęłoby o wiele mniej czasu, nie wspominając, że samo polecenie Snape’a („zaprojektowanie doświadczenia jak przygotować eliksir leczący”) brzmiało jak jakieś brednie. A i eliksiry leczące to coś, czego nie przerabiali przez sześć lat nauki (w końcu Harry narzekał na brak takiej wiedzy w Insygniach Śmierci), więc jakim cudem nagle znajduje się to w materiale dla klas pierwszych?
- Chodź do WS – zaproponowała Rose, gdy siedzieli w Pokoju Wspólnym przy kominku. – „WS” brutalnie cofnęło mnie w rozwoju. Jeszcze gdybyś pisała w narracji pierwszoosobowej, a ten skrót nie znajdowałby się w dialogu, mogłabym to przełknąć, ale raczej z trudnością, bo taka narracja, jak każda inna, ma swoje plusy i minusy. W każdym razie zastanów się, czy Ty używasz takich skrótów w rozmowach. Jakoś wątpię, byś kiedykolwiek powiedziała: „Chodźmy do K” zamiast: „Chodźmy do kuchni”…
- Wiesz… ostatnio zastanawialiśmy się, czego może pilnować ten trójgłowy pies na trzecim piętrze – zaczął dość cicho Harry. – czemu Harry powiedziałby o czymś takim Rose? Żeby szło Ci to na rękę? (Innego wytłumaczenia nie widzę, naprawdę).
- Ładnie tej – powiedziała Rose, podpierając się łokciem. – że niby co ten dialog miał oznaczać?
- Ale po co nauczycielowi eliksirów kamień, skoro równie dobrze może sobie uwarzyć jakiś eliksir, który da mu to samo, co może dać mu kamień? – zapytała. – idąc tą niesamowitą i powalającą logiką: po co Voldemortowi kamień, skoro równie dobrze może sobie uwarzyć jakiś eliksir, który da mu to samo, co Kamień Filozoficzny? Chyba sobie tego nie przemyślałaś, co?
- Hagrid wspominał coś o Nicolasie Flamelu – przypomniał sobie. – Hermiona powiedziała, że powinienem poszukać w bibliotece. – po co mają czegokolwiek szukać w bibliotece, skoro wiedzą już wszystko, co mieli wiedzieć? W kanonie Harry przez święta miał szukać właśnie wspominek na temat Nicolasa Flamela, bo chcieli się dowiedzieć, czego Puszek strzegł na trzecim piętrze, problem w tym, że oni już to doskonale wiedzą.
Rozdział piąty
Harry rzekomo potrzebuje dowiedzieć się czegoś więcej na temat Nicolasa Flamela (co oczywiście nie jest uargumentowane), więc Rose radzi mu, żeby porozmawiał na ten temat z Dumbledore’em lub przeszukał jego gabinet – ale niby co miałoby mu dać to ostatnie? Czy Rose uważa, że Albus trzyma w biurku wszystko to, czego akurat wymaga fabuła?
Harry, który w kanonie w święta dostał pelerynę-niewidkę, postanawia łazić w nocy po Hogwarcie bez niej, bo to tak wspaniały pomysł. Dosłownie jakimś cudem razem z Rose nie zostają zauważeni przez Snape’a i Quirrela, a później natykają się na zwierciadło Ain Eingarp. Harry oczywiście nie przegląda się w lustrze, tylko idzie z powrotem do dormitorium, ale nie Rose. To ona widzi w lustrze swoich rodziców, nie Harry, to ona postanawia wysiedzieć tam całą noc, bo tak (chociaż ani razu wcześniej nie przejawiała jakiejkolwiek tęsknoty za rodzicami).
Rano obudziło ją wołanie Harry’ego, który jak się później okazało czekał na nią w Pokoju Wspólnym, gdzie obok kominka stały prezenty świąteczne. – czyli z niewiadomego powodu przeniosłaś odpakowywanie prezentów na późniejszy plan wydarzeń.
Życzę Tobie i Harry’emu Wesołych Świąt. Jesteście jedynymi uczniami z Gryffindoru, którzy zostali na święta w Hogwarcie. – czyli Ron został wygodnie wyeliminowany, żeby – jak podejrzewam – Rose mogła go zastąpić. Ciekawe tylko, czy nauczyciele w ogóle puściliby go do pustego domu, bo wiesz, jego rodzina była wtedy w Egipcie.
Pytanie brzmi: dlaczego Rose udawała, że nie wie, kto dał Harry’emu pelerynę-niewidkę, żeby zaraz potem bez przeszkód dać mu do przeczytania list, który otrzymała od Dumbledore’a, gdzie jak byk pisało, że Rose ma nie mówić Harry’emu, że to Albus miał niewidkę?
- Znam ten Hogwart i tajne przejścia jak własną kieszeń. – a jest jakiś inny Hogwart, o którym nie wiemy?
- Filozoficznym? – spytał. – Tym którego pilnuje Puszek na trzecim piętrze? – przecinek przed „którego”. Niezły Kapitan Oczywistość. Po co Harry zadaje te pytania, skoro dopiero co razem z Rose podsłuchał rozmowę na ten temat?…
Miał coś dla pana zabrać z krypty 713. – „713” słownie.
– Rose nic nam nie powiedziała, to nie jej wina. – on ma jakieś problemy z pamięcią? Jeszcze przed chwilą mówił, że to Rose powiedziała mu, że może chodzić o Kamień Filozoficzny…
Dyrektor potaknął głową (…). – albo po prostu „potaknął” , albo „kiwnął głową”.
Pracowali tam od bardzo dawna. Od kiedy dokładnie? Nie wiadomo. – nagle wszechwiedzący narrator, który doskonale znał tożsamość osoby z alejki, nie wie, od kiedy w Hogwarcie pracują skrzaty, mhm.
Jeszcze świeża a to znaczy, że jakiś uczeń nie śpi. – jak lampa może być świeża? Co najwyżej ciepła. I przecinek przed „a”.
Rozdział szósty
Następnego dnia, Rose obudziła się w swoich ubraniach. – a czemu miałaby się obudzić w nieswoich? Przecinek jest zbędny.
- Nie wiele pamiętam – stwierdził. – „niewiele”.
- Gdy tylko mój ojciec się o tym dowie to… – przykro mi, ale Malfoy – choć niebłyskotliwy – w życiu nie użyłby tej wymówki w tak bezsensownym momencie. Przecinek przed „to”.
- Tak, tak, tak, tak! – wołała, uderzając ze szczęścia pięścią w ławkę. – jeszcze z przymrużeniem oka spojrzałabym na jedno uderzenie w ławkę, ale kilka? Brzmi to dość nieprawdopodobnie… Przesadzona reakcja.
Ron dostał Okropny czyli dwóję, a Harry Nędzny lub jak nazywała ten stopień Rose ‘Nędzniaka’ czyli w świecie mugoli byłaby to ocena dostateczna. – niepoprawny cudzysłów.
Proszę, wytłumacz mi, jaki miało cel wypisywanie każdej osoby z tego samego domu i rocznika Rose, skoro zaraz potem jak byk napisałaś, że w „klasie” Gryfonów było jedenastu uczniów? Na co nam powtórzenie – w dodatku jakże niepotrzebnych – informacji? No i Rose, która nigdy wcześniej nie przejawiała żadnych oznak nerwowego charakteru, nagle boi się Snape’a i tego, co mógłby jej powiedzieć. Nie mam pojęcia, skąd Ci się to wzięło, bo to zupełnie nie pasuje do jej wcześniejszych (zazwyczaj bezczelnych) zachowań.
Rozdział siódmy
Czyli wreszcie dostajemy jako takie wyjaśnienie, dlaczego wszyscy wiedzą, kim jest Rose, ale jest po prostu… głupie, no, jest głupie. W jaki sposób każdy się dowiedział, że Rose ma swoją własną (jakże przewidywalną) przepowiednię? Co, ktoś, kto ją wygłaszał, stał na środku Pokątnej i każdy, dosłownie każdy czarodziej przystanął, żeby wysłuchać tej osoby, a w dodatku potem jeszcze w to uwierzył? Z kanonu wiemy, że mało kto wierzy we wróżbiarstwo, nie wspominając, jak bagatelizowano wszystko, co mówiła Trelawney (spekuluję, że to ona wygłosiła tę przepowiednię, bo jak na razie każdą rzecz jak leci odgapiasz z kanonu). No niestety, jeżeli tego jakoś sensownie nie wyjaśnisz i uargumentujesz, to niestety będziemy mieli kolejną nielogiczność.
Niedługo później piszesz, że Harry – w drodze do chatki Hagrida – przyuważa Snape’a idącego do Zakazanego Lasu. Co robi Potter? Bierze miotłę z „pobliskiej szopy” (co jest śmieszne, bo rozumiem, że narrator specjalnie ustawił gdzieś na środku błoni szopę, żeby Harry miał skąd wziąć miotłę) i… najwyraźniej leci za Severusem. Nieważne, że właśnie wleciał do gęstego lasu (lotu nad lasem nie biorę pod uwagę, bo to jeszcze głupsze), gdzie nie przeleciałby metra bez zahaczenia o gałęzie, krzaki, ogólnie w cokolwiek, co mogłoby wywołać hałas i zaalarmować Snape’a, ale nie. Najwyraźniej Harry tak wyśmienicie operuje miotłą ex machina, że bez problemu podsłuchuje rozmowę Quirrela i Severusa (którzy dodatkowo są zupełnie ślepi, bo nie zauważyli śledzącego ich dzieciaka), dzięki czemu dowiaduje się, jak uśpić Puszka.
Jedyną poprawą, jaką widzę na tle poprzednich rozdziałów, jest fakt, że wreszcie przestajesz przypisywać Rose dosłownie każdą czaderską rzecz, którą zrobił w kanonie Harry. W każdym razie dzieciaki przechodzą przez diabelskie sidła, potem zamiast konkretnego opisu wstawiasz gif (naprawdę świetny substytut, mhm), a w końcu dochodzimy do momentu z eliksirami, gdzie – oczywiście – Rose rozgryza zagadkę i wskazuje Harry’emu odpowiedni wywar do wypicia. W tym momencie już myślałam, że będziemy mieli irytującą Rose z głowy na przynajmniej jeden fragment, ale zaraz nasza naczelna Mary Sue ogłasza, że zna przeciwzaklęcie na płomienie, ale musi je sobie przypomnieć (skleroza ex machina?).
Harry ominął go ostrożnie i bardzo cicho, żeby przypadkiem się nie ocknął. Nie chciał walczyć z trollem tym bardziej, że uważał, że sam sobie nie poradzi. Ten chłopiec nie wiedział, ile potrafi. Doskonale poradziłby sobie sam, bez niczyjej pomocy. – dobrze, wiemy, że Rose jest Mary Sue, ale już z Harry’ego niepotrzebnie robisz nam Gary’ego Stu, serio.
Rozdział ósmy
Jedenastolatka zebrała w sobie wolę i skupiła się do granic swoich możliwości. Następnie otworzyła oczy i spojrzała na płomienie, które natychmiast zniknęły. – nie dość, że „zebrała w sobie wolę” brzmi niesmaowicie kulawo, to w dodatku uświadczami magii, jakiej w Harrym Potterze nie było! Mianowicie Rose bez machnięcia różdżką po prostu – samym skupieniem! – sprawia, że płomienie, które zagradzały przejście, znikają.
- Idź, zajmij go czymś. Ja spróbuję pozbyć się tych płomieni – szepnęła do przyjaciela, puszczając jego rękę. – no przepraszam, ale w tym momencie pozostała mi jedynie taka reakcja: lol. Oczywiście nietrudno było się domyślić, że Rose nie będzie miała problemu z powtórnym sprawieniem, że płomienie znikną (teraz rzekomo nie potrafiła się skupić), więc co robi Quirrell? A nic, po prostu bierze Harry’ego pod zwierciadło i jak gdyby nigdy nic zostawia Rose samą sobie, żeby mogła mu pokrzyżować plany.
Quirrell ruszył na Harry’ego z wyciągniętą różdżką. Do akcji wkroczyła Rose, która odepchnęła go zaklęciem ‘Drętwota’. – Quirrell, który – jak twierdzi sam narrator – został trafiony Drętwotą, dziwnym trafem wcale nie wykazuje objawów paraliżu, tylko nagle usiłuje zabić Rose, chociaż wcześniej wcale mu nie przeszkadzała. Niedługo później znikąd pojawia się Faweks ex machina (niestety nie wiadomo, jak poradził sobie z diabelskimi sidłami), który „wchłania” Avadę Kedavrę, jaka prawie trafiła Rose. Nie mam pojęcia, co to znaczy, że ją „wchłonął”, zresztą nie wiem, czego innego się spodziewałam, bo jak zwykle niczego nie tłumaczysz.
Rozdział dziewiąty
Na początku tego rozdziału dostaję po twarzy retrospekcją, którą… już w większej części czytałam w rozdziale pierwszym, o ile pamięć mnie nie myli. Rozumiem samą koncepcję użycia retrospekcji, ale w jakim celu mamy drugi raz przedzierać się przez taką samą część tekstu, jaką już opublikowałaś? O wiele lepszym pomysłem byłoby po prostu rozpoczęcie retrospekcji od momentu, w którym w rozdziale pierwszym zakończyłaś ten fragment.
Większa część tego rozdziału to – mimo wszystko – czysty zapychacz. Konkretnymi informacjami rzucasz dopiero pod koniec, ale strasznie wszystko marginalizujesz i przez to czułam się tak, jakbym czytała napisane na odwal streszczenie. W każdym razie zdecydowałaś się pominąć opisywanie wydarzeń z Komnaty Tajemnic (mój stosunek względem tego posunięcia jest raczej obojętny), ale piszesz, co się wydarzyło. Jak wiemy, różdżki Rona wtedy użyć się nie dało, czego konsekwencją był fakt, że Ron nie mógł iść razem z Harrym pomóc Ginny. Logiczne, że Harry nie znał zaklęcia, które poradziłoby sobie z usunięciem kamieni, jakie przysypały przejście, ale… ale mam wierzyć, że Rose, naczelna Mary Sue, nagle nie wiedziała, jak poradzić sobie z usunięciem tak banalnej przeszkody? W dodatku co do jednego zdania mam pewne wątpliwości:
Rose wydostała się z jednej z części komnaty i pobiegła zawiadomić swojego dziadka. – w jaki sposób Rose dała radę się stamtąd wydostać? Chyba nie jest aż tak zajefajna, żeby móc latać?
Rozdział dziesiąty
Rose w tym momencie jest już tak przepakowana jedwabistością, że nie mogę powstrzymać przewracania oczami za każdym razem, gdy dodajesz jeszcze coś, co robi ją większą i większą Mary Sue. Nie dość, że dzieciak ma własną przepowiednię, zero wad, same zalety, talenty i miejscami niemożliwe umiejętności magiczne, jest znana przez każdego, a w dodatku Voldemort zdaje się bardziej chcieć zabić ją niż Harry’ego, na miłość boską, to teraz jeszcze – jakżeby inaczej – musisz jeszcze jej dać własnego feniksa. Chyba każdy wie, że feniksa udało się oswoić tylko niewielu czarodziejom, ale oczywiście Rose (nie wiadomo nawet, jak weszła w kontakt z tym feniksem, bo w poprzednich rozdziałach nic o nim nie było wiadomo…) najwyraźniej nie miała z tym żadnego problemu.
Na King’s Cross Rose spotyka swojego wujka, tego samego, który w bodajże rozdziale pierwszym przyglądał się jej na ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Zdradza swoją tożsamość i – jak już wspominałam – o wiele lepiej by było, gdybyś wtedy nam nie podała wszystkich informacji jak na tacy. Gdybyś tak zrobiła, ta scena wyszłaby o wiele ciekawiej.
- Słyszałem, że tu cię znajdę… chciałem ci coś dać – ukradkiem wyjął spod płaszcza dość stary notes w czarnym kolorze. Wyglądał jak dziennik. – po pierwsze: „chciałem” powinno być zapisane wielką literą, bo po wielokropku wcale nie dopowiadasz poprzedniego zdania, a po „dać” powinna stać kropka, więc „ukradkiem” wielką literą. Po drugie: co konkretnie może sprawić, że notes będzie wyglądać jak dziennik, a nie na przykład… zwykły zeszyt albo pamiętnik, hm?
Po tym wszyscy oddali Tomowi klucze do swoich pokojów, a następnie wraz z panem Weasley’em zapakowali kufry do bagażnika Fordu Anglia, po czym wsiedli do samochodu i pojechali. – tia, tyle że ten samochód nigdy już do Weasleyów nie wrócił po wydarzeniach z Komnaty Tajemnic. Poza tym „Weasleyem” zapisuje się bez apostrofu.
W czasie podróży do Hogwartu, do przedziału Rose i jej przyjaciół wpakowuje się nie kto inny jak Malfoy. Nie mam zielonego pojęcia, czemu nazywa Rose „chochlikiem” i przydałoby się chociaż jakieś małe wytłumaczenie, bo w zestawieniu „bliznowatego, rudzielca i szlamy” „chochlik” prezentuje się raczej mało obraźliwie, ale to może jakieś moje bardzo subiektywne odczucie. W każdym razie Malfoy przed opuszczeniem przedziału mówi otwarcie, że zna sekret Rose i że w przyszłości użyje go przeciwko niej. Nie wiem, jak w Twojej głowie wyglądała ta scena, ale jeżeli miała budzić potencjalne zainteresowanie, może obawę o główną bohaterkę, nie wiem, COKOLWIEK – jak dla mnie Ci to niestety nie wyszło. Biorąc pod uwagę fakt, że Twoje opowiadanie przynajmniej w dziewięćdziesięciu procentach opiera się na deux ex machina, a w pozostałych na odgapianiu kanonu, zapychaczach, nieumiejętności wprowadzania napięcia i tak dalej, i tak dalej, trudno mi uwierzyć, że chociaż spróbujesz uargumentować fakt, że Malfoy wie to, co rzekomo wie. Masa wątpilwości i obaw o nieuzasadnienie tego wątku sprawia, że po prostu nie umiem odebrać tej sceny w inny sposób.
Rose zacisnęła zęby ze złości i zamknęła powieki. – zamknąć to można co najwyżej oczy, nie powieki.
Lupin oświadcza, że cieszy się, że wreszcie poznał Rose, a ta dziwi się i najwyraźniej nie rozumie, skąd ją zna. Jak łatwo się domyślić, zaledwie te dwie kwestie podważają wszystko, co starałaś się nam wcisnąć w poprzednich rozdziałach. Skoro dosłownie wszyscy znali Rose, jak utrzymywałaś podczas ceremonii przydziału, chyba nie powinna się dziwić, że nowy profesor o niej słyszał, prawda? Mam wrażenie, że nie pamiętasz, co sama napisałaś.
- Znał Syriusza Blacka? Remus… Czy to ten Remus? Remus Lupin? – zastanawiała się w myślach. – najwyraźniej wcale nie zastanawiała się w myślach, tylko na głos, bo tak myśli się nie zapisuje.
– Pod żadnym pozorem, nie wolno wam krzyczeć, mówić czy cokolwiek innego robić. – bez przecinka przed „nie”. Czekałam na wytłumaczenie, dlaczego pod żadnym pozorem nie mogą niczego robić w obecności dementora, ale się go nie doczekałam. Nie wiem, co miałaś przez to na myśli. Mieli siedzieć cicho, żeby dementor ich nie zauważył?
To nie profesor Lupin (najwyraźniej opuścił przedział tylko po to, żeby Rose mogła pochwalić się swoją zajefajnością) chroni dzieciaki przed dementorami, a – wiadomo – Rose, której patronusem oczywiście okazuje się być feniks. Wspomniany feniks, po przegonieniu pierwszego dementora, siada jej na ramieniu, narrator nie pisze, że po chwili ulotnił się, czy coś w tym stylu. I z tym właśnie mam problem, bo dlaczego drugi dementor mimo wszystko próbowałby zaatakować Harry’ego, skoro w przedziale wciąż był patronus? Przecież to nielogiczne. Poza tym Rose ponownie rzuca patronusa, jakby sama zapomniała, że ten wciąż siedzi jej na ramieniu…
Rozdział jedenasty
Z niewiadomego powodu postanowiłaś kolejny raz zignorować kanon. Tak, zauważyłam już, że wcale go nie szanujesz, ale nie miałabym wielkiego problemu z zaakceptowaniem tego faktu, gdyby nie to, że po prostu NIE MASZ ku temu żadnego powodu, żadnego, nawet takiego głupiego. Tak, nawet takie osoby jak ja, które modlą się do kanonu i tak dalej, zrozumiałyby, że czasami nie da się pogodzić jakiejś fabuły z realiami świata. Tak, czasami trzeba coś zmienić, ale wtedy trzeba to uzasadnić. Ty – jak zwykle – nie uzasadniasz dosłownie niczego. I nie, tym razem nie czepiam się Rose – ona może sobie widzieć testrale (chociaż dlaczego wcześniej o nich nie wspomniałaś, hm?), ale Harry? Czyją śmierć widział? Może w wakacje zobaczył, jak samochód rozjeżdża jakieś biedne stworzątko, co? Pewnie był to kanon?
- Dla ciebie PROFESOR DUMBLEDORE – powiedziała z naciskiem Rose. – Ciesz się, że nie wyrzucił cię w zeszłym roku. – po pierwsze: Rose nigdy wcześniej nie prezentowała żadnego poziomu sztywniactwa, ale to już pomińmy. Zastanawiam się, jaki powód – według niej – miał Dumbledore, żeby w zeszłym roku wyrzucić Rona?
- Niedobrze, że tyle osób trafia do Slytherinu – odpowiedziała, jednak gdy zrozumiała, że jej przyjaciel nie ma bladego pojęcia, co ma na myśli, kontynuowała. – To niedobrze, ponieważ świadczy to o tym, że we współczesnych czasach brakuje takich osób jak my. To niedobrze, ponieważ jeśli ON będzie chciał powrócić… a wszyscy wiemy, że ma taki zamiar… będzie miał kogo opętać. – mieszasz czasy i żonglujesz podmiotami. Przez chwilę zastanawiałam się, czy poruszyć ten temat, ale doszłam do wniosku, że skoro w Twoim opowiadaniu rządzą nielogiczności, wyraźny brak konkretnego, trzymającego się kupy planu wydarzeń i widzimisię (a sama Rose to rasowa Mary Sue), pewnie tego nie uzasadnisz. W każdym razie cały ten dialog brzmi tak, jakby Rose pozjadała wszystkie rozumy, jakby Harry zaraz miał paść jej do stóp i w podzięce je wycałować za to, że podzieliła się z nim, marnym głupolem, swoim geniuszem. Tyle że nie. Wiesz, to nie jest tak, że Slytherin to och, ci źli, a Gryffindor to och, ci dobrzy. Byle głupi da się opętać Voldkowi (wątpię też, że mamy to samo na myśli poprzez słowo „opętać”), a część z tych, którzy zgadzają się z jego ideologią, sama do niego dotrze, jeżeli będą tego chcieć. Wyobraź sobie, że poza Slytherinem też istnieją szemrane osoby, że nie wszyscy czystokrwiści trafiają akurat do tego domu. Niby kreujesz Rose na superinteligentną i superutalentowaną postać, ale kiedy zarzuca takimi coelhizmami i uogólnieniami, których prędzej spodziewałabym się po nie za mądrym Ronie, wcale nie wygląda na tak bystrą, za jaką ją masz. Poza tym jej rodzice byli Ślizgonami, więc nie powinna być aż tak uprzedzona, nie sądzisz?
Chociaż już dawno powinien się nauczyć, że strach przed imieniem wzmaga strach przed samą rzeczą. – zastanawiam się, po co w Twoim opowiadaniu w ogóle istnieje Hermiona, skoro najwyraźniej zamierzasz przypisać Rose wszystkie fajne rzeczy, które kiedykolwiek Granger powiedziała albo zrobiła.
Rose odstawia jakąś śmieszną pogadankę w pokoju wspólnym. Ta pogadanka chyba miała dodać otuchy Gryfonom, ale nie mam zielonego pojęcia, dlaczego Rose traktuje ich wszystkich jak kompletnych idiotów i przestraszone dzieciaki. Czyżby uważała, że tylko ona i Harry (pewnie głównie ona) mają monopol na traumatyczne, pełne cierpienia dzieciństwo?… W następnej scenie Hermiona (cóż za niespodzianka) okazuje się pozbawiona kanonicznego charakteru, bo nie dość, że zaspała na lekcje, to jeszcze daje się wyciągnąć na wagary. Mhm.
- On naprawdę zachowywał się miło wobec mnie. – mam uwierzyć, że ktoś o ponadprzeciętnej inteligencji mógłby być aż tak naiwny?
Rozdział dwunasty
Uczniowie mieli niezłą labę. – przepraszam, że co mieli? Czy narrator w Twoim opowiadaniu jest współczesnym gimnazjalistą?
Sam fakt, że Rose bardziej obawia się Bellatriks, jest – niestety – śmieszny. Bo chyba mamy na myśli tę samą Bellatriks, tę, która w rozdziale pierwszym wykazała się niesamowitymi pokładami idiotyzmu i brakiem umiejętności myślenia (tak, jakiegokolwiek myślenia), prawda? Bellatriks, jaką nam wykreowałaś, jest równie straszna co mały, puszysty koteczek, naprawdę.
Hm, zastanawiam się, czy fakt, że Remus wspomina Rose o tym, że jej ojciec był nie tylko animagiem, ale i metamorfomagiem, będzie miał coś wspólnego z historią. Stawiam, że Rose będzie jeszcze bardziej zajebista.
W tym rozdziale też tworzysz nową dramę, mianowicie Malfoy grozi Rose, że rozpowie wszystkim o tym, jaki był jej ojciec. Jak już wspominałam, Rose – jako ktoś o rzekomej ponadprzeciętnej inteligencji – nie powinna traktować tak żałosnej próby szantażu na poważnie. Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że na pewno w jakichś hogwarckich środowiskach chodzą plotki na temat tego, że rodzina Malfoya popiera Voldemorta, że jego ojciec może być śmierciożercą, ale jakoś Malfoy nie bardzo się przejmuje. Tak samo z Crabbe’em i Goyle’em – ich ojcowie też służą Voldkowi (naprawdę nie wyobrażam sobie, żeby dzieciaki przepuściły sobie rozpowiadanie takich plot), ale oni też jakoś się nie martwią. A wiesz dlaczego? Bo to byłoby po prostu naciągane. Rose traktuje to tak, jakby słowo Malfoya mogło przezwyciężyć wszystkie przeszkody – niedowiarków, uczniów z przynajmniej dwoma szarymi komórkami i empatią. To nie są czasy, w których uczniowie odważyliby się na jakieś szykanowanie dzieci śmierciożerców – rany po pierwszej wojnie na pewno jeszcze się leczą, poza tym krążą pogłoski o możliwym powrocie Voldemorta, więc na pewno w jakimś stopniu uczniowie mogliby się bać. Szczególnie, że nie mogliby niczego zrobić tak wspaniałej i utalentowanej Rose, prawda? Chyba że chodzi Ci po prostu o to, że Rose nie chce, by ktokolwiek myślał negatywnie o jej rodzicach, co mogłabym zrozumieć i zaakceptować, tyle że… nie opisujesz żadnych przemyśleń i uczuć. Żadnych.
Samo rozwiązanie tego problemu też jest niesamowicie naciągane. Otóż rzekomo w zeszłym roku szkolnym Draco dostał zakaz grania w quidditcha i najwyraźniej zależy mu na tak trywialnej rzeczy bardziej niż na zemszczeniu się (co – jak dla mnie – nie pasuje do jego kanonicznego charakteru). Rose obiecuje mu, że pogada na ten temat z Dumbledore’em, jeżeli Malfoy będzie trzymał gębę na kłódkę. Jeżeli jeszcze nie wiesz, co mam do powiedzenia na ten temat, nie musisz długo czekać. (W tle grają tremble). ZAKAZ EX MACHINA!
Rozdział trzynasty
W tym rozdziale przyczepię się jedynie do wspomnienia z procesu Davida Evenharta. Cała ta scena wyglądała tak, jakbyś wzorowała się na telewizyjnych okropieństwach, czyli na słynnej Annie Marii Wesołowskiej i Sądzie Rodzinnym. Jak zwykle dialogi i słownictwo postaci pozostawiało sobie okropnie wiele do życzenia, same zeznania jak i pytania wydały mi się – niestety – naciągane, a na dodatek porządnie sobie kwiknęłam, kiedy okazało się, że matka Rose – czystokrwista czarownica! – przyszła na rozprawę w… tunice, jeansach i szpilkach. Nie dość, że całość po prostu wygląda tak, jakbyś pisała to na odwal, to jeszcze strzelasz sobie w stopę tymi szczególikami. Swoją drogą, jak zwykle idziesz na łatwiznę i unikasz wszelkich opisów jak ognia. Może nie zareagowałabym na tę scenę aż takim rozbawieniem, gdybyś chociaż trochę starała się oddać możliwą grozę momentu, atmosferę panującą na sali, cokolwiek. Podejrzewam, że ta rozprawa odbywała się w tej samej komnacie, w której proces Harry’ego, a o ile dobrze pamiętam z książek, nie było to zbyt przyjemne miejsce.
No i to zdjęcie… W poprzednich rozdziałach je ignorowałam, ale teraz zupełnie nie rozumiem, dlaczego ono w ogóle tam jest. Ani nie opisywałaś wyglądu Rose, ani za bardzo jej matki (myślę jednak, że bardziej chodziło ci o Rose), a w okolicach tego zdjęcia słynna wnuczka Dumbledore’a jedynie chciała pobiec uściskać mamę. Czy to jest Twoim zdaniem zdjęcie, które dobrze ukazuje emocje Rose? Uprzejmy uśmiech i możliwe lekkie rozbawienie?
Aha, tak na marginesie: czcionki szaleją.
Rozdział czternasty
Swoją drogą, wydaje mi się, że to, za co wszyscy pokochali Hogwart, to to, jak bardzo różnił się od codzienności i szkoły, jakie znamy. Sęk w tym, że w Twoim opowiadaniu… lekcje przeprowadza się jak w zwykłych polskich szkołach. Uczniowie są wysyłani do tablicy w celu rozrysowania i opisania jakichś pozbawionych sensu poleceń, nauczycielowie podają „lekcję i temat”… Dlaczego?
Jeśli zdążymy zrobić je wszystkie i nauczycie się uwarzać eliksiry, które właśnie omawiamy… ostatnie dwa tygodnie w maju będą wolnymi od zajęć. – tak złe, na tak wielu poziomach… Nie dość, że to nieprawdopodobne, to jeszcze tak bardzo nie fair w stosunku do uczniów.
Nie wiadomo czemu, ale postacie niesamowicie przejmują się tak nieważną rzeczą, jak przywrócenie Malfoyowi możliwości na granie w drużynie. Nie uargumentowałaś, dlaczego Dumbledore nie miał ku temu żadnych przeciwskazań, chociaż rzekomo rok temu Malfoy zaczarował miotłę Rose, przez co ta trafiła do Świętego Munga w skutek „poważnego urazu”. Sam ten wątek wydaje się wyssany z palca, jakbyś wymyśliła coś na poczekaniu, żeby tylko chwilowo była jakaś drama i tak dalej.
Miałaś poważny uraz, trafiłaś do św. Munga. – kobieto, to jest – na brodę Merlina! – dialog, a nie jakaś pogaduszka z koleżanką na GG. Wątpię, czy użyłabyś takiego skrótu w rozmowie, więc go wyeliminuj, proszę.
Zaraz wstawiasz (matko przenajświętsza…) retrospekcję… sprzed dwóch rozdziałów. Zmuszasz czytelnika, by przedzierał się raz jeszcze przez ten sam tekst tylko po to, by… nie wiem. Nie mam pojęcia, dlaczego musiałam to czytać drugi raz. Błagam, wytłumacz mi to. Nie wniosło to do tekstu żadnych nowych informacji, bo to dosłownie przekopiowany i wklejony fragment z rozdziału dwunastego, nie spełnia też żadnego celu poza zapchajdziurą i zanudzeniem mnie na śmierć. Jeżeli chciałaś torturować mnie jako czytelnika, gratulacje, udało Ci się.
Twój wuj, o którym zapewne już wiesz, dostał rozkaz zabicia ciebie, ale stchórzył. Nie był w stanie zabić niemowlęcia. Miał zbyt dobre serce i nie nadawał się na Śmierciożercę. – czyli że… gdyby nie zabił niemowlęcia, ale trochę starsze dziecko, już byłoby w porządku? „Śmierciożercę” małą literą.
- Masakra w Riddle Manor, październik 1980 – powiedział w miarę cicho. – Mówi ci to coś? – fajnie, że to cokolwiek mówi Rose, ale jeszcze fajniej byłoby, gdyby cokolwiek mówiło mnie. Nie wyjaśniasz nic na temat tej masakry, dosłownie nic. Nie wiem, czy chodzi Ci o to, jak Voldemort zabił swojego ojca i jego rodziców w posiadłości Riddle’ów (rok się nie zgadza, ale to nie byłoby pierwsze odstępstwo od kanonu, prawda), czy o coś innego, czego nie znamy z kanonu. Przecież masz narratora, ekhę, z reguły wszechwiedzącego, dlaczego więc nie opowiesz nam czegoś o tej masakrze? Nie proszę Cię o dziesięć akapitów, ale chociaż o garstkę informacji, bo jestem tak skołowana…
Rozdział piętnasty
Fakt, że Rose jest metamorfomagiem, był tak przewidywalny, że aż szkoda gadać, naprawdę. Nie dość, że ta rzadka umiejętność objawia się u niej pierwszy raz dopiero po trzynastu latach, to jeszcze nasza wspaniała Rose odziedzicza kolejną zajefajną zdolność po rodzicach. Stało się to pod wpływem bólu, bo Harry pozwolił sobie na uderzenie młodej Dumbledore w ramię, więc pytam się – nikt nigdy wcześniej nie trzepnął jej po przyjacielsku w rękę? Rose nigdy w życiu nie doświadczyła wcześniej żadnego bólu, hm? Podejrzewam też, że – jak u książkowej Tonks – włosy Rose będą zmieniać się pod wpływem emocji, więc to już w ogóle jest okropnie naciągane. Wydaje mi się, że po prostu nagle czytałaś coś o metamorfomagach, może przypomniała Ci się Nimfadora i pomyślałaś, że fajnie będzie, jeżeli Rose też posiądzie tę zdolność. Tak, bardzo fajnie, ale niestety nielogicznie. Kolejne widzimisię. Teraz pozostaje mi czekać na moment, w którym okaże się, że Rose jest również animagiem.
Tymczasem ona stała na błoniach, ubrana w granatową bluzę z wyciągniętą różdżką w stronę mężczyzny, obok Bijącej Wierzby. – ta bluza miała wyciągniętą różdżkę, hm? Przecinek po „bluzę”.
I do tego fragmentu tekstu też muszę się przyczepić, no niestety. Rose doskonale wie, gdzie ma iść, żeby znaleźć Blacka. Już pominę fakt, że przecież to jest tylko TRZYNASTOLATKA i nawet tak niesamowite pokłady marysuizmu nie sprawiłyby, że dziecko w tym wieku bez żadnych wątpliwości i strachu postanowiłoby zrobić taki krok (żadnych emocji nie opisujesz). Rose oczywiście znajduje Blacka (bo jakżeby inaczej), ucina sobie z nim krótką pogawędkę, w czasie której eliminujesz dosłownie jakąkolwiek uncję napięcia (cóż i tak było tego napięcia niewiele, ale wiesz, co mam na myśli), bo Rose i czytelnik dostają każdą potrzebną informację jak na tacy. Wątpię, czy chciałaś osiągnąć taki efekt, ale najwyraźniej młoda Dumbledore dostaje również to zadanie, które w kanonie przypadło kotu Hermiony, Krzywołapowi, na co wręcz się zaśmiałam.
Widziałam cię w swoim wspomnieniu z tamtej nocy – mówiła. – w swoim, naprawdę? To trochę nieprawdopodobne. Rose w tamtym czasie miała zaledwie rok, więc jakoś nie wierzę, że cokolwiek pamiętała akurat z tej jednej nocy. Sam Harry tak jakby pamiętał sam promień zielonego światła, więc szczerze wątpię, że Rose mogłaby zapamiętać na tyle, by cokolwiek rozumieć z tego wspomnienia.
Rozmowa Rose i Syriusza zostaje przerwana… uderzeniem gałęzi Bijącej Wierzby. Napisałaś, że wierzba uderzyła ich w brzuchy, skąd więc to obolałe ramię i rzekomo złamana ręka? Poza tym zaraz piszesz coś takiego:
Pielęgniarka postawiła diagnozę. Okazało się, że ręka nie jest złamana, lecz kość! – ale że co? Na czym według Ciebie polega złamanie ręki i czym różni się ono od złamania kości (ręki)?
By odrosła, Rose musiała trzy razy dziennie pić Szkiele-Wzro. – to ciekawe, bo w kanonie Szkiele-Wzro było używane do wyhodowania całej kości, a nie do leczenia jej złamania… W bodajże Komnacie Tajemnic sama Pomfrey wspomina, że mogłaby wyleczyć złamanie bez żadnego problemu.
Rozdział szesnasty
Zastanawiam się, czemu Rose nie chciała pomóc przyjacielowi w potrzebie, skoro – jak wynika z tekstu – znała już przynajmniej kilka tajemnych przejść. Harry, któremu nikt nie podpisał pozwolenia na wyjście do Hogsmeade, mógłby na tym skorzystać, nie sądzisz? Czemu Rose w ogóle o tym nie pomyślała?
Kolejną sprawą było to, że na początku Rose twierdziła, że była „ze dwanaście razy” w Hogsmeade i już się jej to przejadło. Dobra, rozumiem i tu akurat nie mam zarzutów, ale dlaczego pięć minut później – kiedy bliźniacy Weasley dają Harry’emu Mapę Huncwotów – całkowicie się jej odmienia i z wyraźnym podekscytowaniem razem z Potterem wybierają się do magicznej wioski? Skąd ta nagła zmiana i co ją wywołało?
Chłopak schował mapę do kieszeni, po czym zarzucił na siebie i przyjaciółkę Pelerynę-Niewidkę. – „pelerynę-niewidkę” zapisujemy małymi literami.
Hm. Dlaczego Rose nie powiedziała Harry’emu, o czym rozmawiała z Syriuszem Blackiem? Nie zadałabym tego pytania, gdybyś w jakikolwiek sposób spróbowała uzasadnić jej decyzję, ale – jak zwykle – czegoś takiego się nie doczekałam. Wcale nie opisujesz jej myśli i uczuć (opisów otoczenia też strasznie brakuje, ale o tym innym razem), więc czytelnik nie ma żadnej, dosłownie żadnej szansy, by spróbować ją zrozumieć, może uosobić się z nią, cokolwiek. Oczywiście musiałaś też zupełnie zbyć wątek złapania Parszywka i zaniesienia go profesorowi Lupinowi – dopiero w połowie rozdziału dostajemy na ten temat jedynie dwa krótkie, suche zdania, jakbyś zaraz po napisaniu fragmenciku na temat Rose, która nie powiedziała Harry’emu o Syriuszu, nagle przypomniała sobie o Peterze.
Kolejne spotkanie Rose i Amadeusza jest co najmniej zastanawiające. Skąd tak wylewna reakcja z obu stron? Przecież spotkali się raz w życiu (możliwych spotkań z czasów bardzo wczesnego dzieciństwa Rose nie liczę, no bo to nijak przekładałoby się na relacje), a już zaraz ściskają się tak, jakby niesamowicie za sobą tęsknili. Dlaczego? Skąd? W jakim celu?
Rozdział osiemnasty
Przyznam, że przy czytaniu tego opowiadania facepalmowałam o wiele zbyt często, ale teraz po prostu strzelam mega facepalma. Jak przewidywałam, okazało się, że Rose jest nie tylko animagiem, ale (cóż, z braku lepszego słowa) hybrydą metamorfomaga i animaga (DRUGĄ W HISTORII!), co – oczywiście – oznacza, że jest o wiele, wiele bardziej zajefajna i cool. Metamorfo-animagowie mogą nie tylko przemienić się w jedno zwierzę, jak ci zwykli passe animagowie, ale w kilka, a w dodatku zmienić kolor futra lub sierści! Niestety też nie popisujesz się oryginalnością, bo Rose – jak w masach fanfików potterowskich – przemienia się w wilka. Nie wiem, czy inne zwierzęta po prostu nie są dość czaderskie, żeby Mary Sue się w nie zmieniały, ale trudno. Sam narrator jakby stara się umniejszyć sukces Rose, której udaje się zmienić „dopiero wieczorem”, ale to zwykły pic na wodę. Nie, po prostu nie i jeszcze raz nie. Animagia wymagała nie tylko sporych umiejętności magicznych, ale i masy ćwiczeń, powtarzam: MASY ćwiczeń, a nie godzinki czy dwóch. Z kanonu wiemy, że nawet niektórym z najlepszych czarodziejów nie udaje się opanować sztuki animagii, a ja mam uwierzyć, że Rose ot tak opanowuje tę trudną umiejętność?
Nie mogła się bronić, ponieważ podczas meczu nie wolno było mieć przy sobie różdżki. – badum, tss… Problem w tym, że jak najbardziej można było mieć przy sobie różdżkę, tyle że używanie jej przeciwko graczom (lub dla uzyskania jakiejkolwiek innej przewagi w meczu) akurat było zabronione.
Rozdział dziewiętnasty
- To Ron jest Hipogryf. – „hipogryf” małą literą, przecinek przed i po „Ron”.
Jak już chyba wcześniej wspomniałam, zastanawiam się, po co w Twoim opowiadaniu istnieje Hermiona, skoro po raz kolejny Rose zrobiła coś za nią, mianowicie uderzyła Malfoya w nos. Nie mam zielonego pojęcia, naprawdę… chociaż nie, przepraszam. Hermiona zdaje się istnieć tylko po to, by uświadczyć czytelnika w przekonaniu, że Rose jest zajefajna. Innego celu niestety dla niej nie widzę (poza byciem swatką w przyszłości).
- BYŁ PRZYJACIELEM MOJEGO OJCA! – krzyczała, broniąc Syriusza. – PRZYJACIELE MOJEGO OJCA TO TAKŻE MOI PRZYJACIELE! – po tym, jak Rose cholernie mało interesuje się swoimi rodzicami, w życiu nie spodziewałabym się takiej reakcji z jej strony.
- Oj, żebym ja ci nie pokazała sztuczek, który nauczył mnie dziadek – zagroziła mu Rose, posyłając mu pełne grozy spojrzenie. – nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać… („Których” nie „który”).
Rozdział dwudziesty
Zanim zacznę go omawiać, wspomnę o czymś, co po prostu mnie dogłębnie zszokowało. Rozdział dziewiętnasty opublikowałaś w styczniu i zrobiłaś sobie półroczną przerwę, bo dwudziesty pojawił się dopiero w czerwcu… A to oznacza, że w niecałe trzy miesiące napisałaś piętnaście rozdziałów. Już wcześniej zauważyłam, że kolejne produkujesz w zatrważającym tempie, co zazwyczaj (i niestety teraz też) świadczy o niskiej jakości, ale nie spodziewałam się, że taka jest faktyczna liczba. Nie, nie narzekam na to, że masz wenę – świetnie dla Ciebie – ale po prostu widzę, że tekst nie ma praktycznie żadnego czasu na odleżenie. Myślę, że gdybyś dała rozdziałom szansę na odleżenie przynajmniej tydzień lub dwa od napisania, mogłabyś wyeliminować masę błędów. Nie mówię tu tylko o literówkach, powtórzeniach czy zagubionych przecinkach, ale i o nielogicznościach. Niektóre z nich są tak ewidentne i widoczne gołym okiem, że na pewno byś je zauważyła. Inna sprawa, czy w ogóle Ci na tym zależy.
Niewygodna i zbędna postać Hermiony jak zwykle została wyeliminowana ze wszelkiej akcji, a jej sukcesy i pomyślunek przypisałaś Rose. Brak oryginalności, przewidywalność, powtarzalność schematów i zagrań są już tak nudne, że naprawdę jest mi trudno zmusić się do dalszego czytania.
Podczas rozmowy wyszło na jaw, że Severus Snape, który także obecny był w gabinecie, był krótko mówiąc wściekły, bo od dawna marzył by kara dosięgła przestępcę. – tyle że kara już dosięgła Syriusza, nie sądzisz? No chyba że chodzi Ci o najwyższą karę, ale to wypadałoby uściślić.
- Widać, że córka Davida. Też umiał się podlizywać – stwierdził Severus. – jeżeli to, co odstawia Rose, jest według nich podlizywaniem się, to ja podziękuję.
- Profesor Lupin chce zrezygnować ze stanowiska nauczyciela Obrony – wypalił w pewnej chwili Dumbledore. – czy ja naprawdę widzę w jednym zdaniu słowa „wypalił” i „Dumbledore”?
- Mi też – powiedziała, gdy zniknął w płomieniach w kominku, teleportując się. – „mnie”.
Rozdział dwudziesty pierwszy
Znów przeskakujesz w czasie z niewiadomego powodu, ale tym razem nawet nie raczysz streścić nam wydarzeń z opuszczonego roku szkolnego. Znikąd wrzucasz nas w wydarzenia z Zakonu Feniksa i co, myślisz, że czytelnik tak po prostu ma się do tego przystosować?
Jak zwykle „coś” podkusza Rose, by skradała się po parku za nieznajomym (podejrzewam, że znów szła wraz z kierunkiem wiatru, pozwoliłam sobie na żart). Prowadzą dość dziwną rozmowę – koleś dopiero co zorientował się, że ktoś go śledził, ale najwyraźniej nie ma nic przeciwko temu, bo po prostu przedstawia się Rose i przez chwilę gadają o pogodzie. Zaraz po uprzejmej pogawędce wprost pyta Rose, czy ta jest metamorfo-animagiem, a ta – geniusz, prawdziwy geniusz – potwierdza. Najwyraźniej młoda Dumbledore w żaden sposób nie panuje nad zmienianiem koloru oczu, bo najwyraźniej w czasie wymienionego uścisku dłoni jej oczy stają się brązowe, a potem znów niebieskie, a na dodatek jej skóra „była prawie jak wrzątek wody”. Ciekawe, że w książce o metamorfo-animagach, której fragment wcześniej nam przytoczałaś, nie pisało nic na temat tych zadziwiających skokach temperatury i chwilowym niepanowaniu nad metamorfomagią. Rose kolejny raz pokazuje nam też, że nie jest nawet w połowie tak inteligenta jak chciałabyś, żeby była, bo bez chwili wahania przyznaje się do bycia metamorfo-animagiem, chociaż doskonale wiedziała, że fakt bycia animagiem trzeba zgłaszać w Ministerstwie Magii. Jeżeli będzie kontynuowała rozpowiadanie na prawo i lewo, jaka jest cool, powinna długo nie pożyć, przecież to jest praktycznie wciskanie własnej przewagi w dłonie wroga. Chociaż jak już wiemy, Rose wcale nie boi się Voldemorta, a zidiociałej i niezdolnej do samodzielnego myślenia Bellatriks.
Co ciekawe (i jakże nieprawdopodobne) Adam rozmawia z Rose na temat… horkruksów. Nie miałabym się do czego przyczepić, gdyby nie fakt, że po raz kolejny dajesz Rose dostęp do informacji (co prawda w inny sposób), których Harry wtedy nie znał i jeszcze długo miał nie poznać. Problem tkwi też w tym, że istniał powód, dla którego czarodzieje nie chcieli rozmawiać na temat horkruksów i niektórzy wręcz się od tego wzbraniali. To była straszna magia, brutalna i można by powiedzieć, że wynaturzona, a tutaj ten temat tak od niechcenia wypływa sobie w rozmowie na temat Horacego Slughorna. Rozumiem, że ani Rose, ani Adam nie wiedzą, na czym polega ten rodzaj magii, ale nawet totalny półgłówek zrozumiałby, że tego tematu nie powinno się poruszać przy herbatce czy – jak to tutaj jest – przy pizzy. A sama wizja Slughorna dzielącego się takimi informacjami z byle jakim uczniem jest wręcz komiczna.
Rozdział dwudziesty drugi
Słyszał, że Rose pokłóciła się z Hermione, wiedział, że dziewczyna wyszła na dość długo, jednak sądził, że już wróciła. – nie wiem, kto ci takich głupot natłukł do głowy, ale tak, imiona się odmienia. Wystarczyło otworzyć Google albo pierwszą lepszą książkę i zweryfikować informacje.
- Kłamiesz – zauważyła, patrząc w jego niebieskie tęczówki, w których widać było wyraźną iskrę. – matko, to tak głupie, że aż westchnęłam. Nie dość, że te tajemnicze „iskry w oczach”, które pojawiają się w praktycznie każdym fanfiku (najczęściej najniższych lotów, cóż), są wyznacznikiem kłamstwa, to jeszcze ich pojawienie się w wygodnym momencie jest wręcz absurdalne.
Umiem kontrolować swoje sny, nawet podczas legilimencji. – fajnie byłoby wiedzieć, jak legilimencja mogłaby wpływać na kontrolę snów, ale jak zwykle – wyjaśnień brak.
Mugole nazywają to zjawisko Świadomym Śnieniem. – „świadomym śnieniem” małymi literami.
- Jak każdy próbuję złapać okazję. Wszyscy dobrze wiedzą, że sierpień jest ostatnim miesiącem, gdzie można za tańszą cenę kupić wiele rzeczy, dostać wiele rzeczy. – ee, ale że niby kto to powiedział? Jakiś biedaczyna czy Lucjusz Malfoy? Bo stawiałabym na tego pierwszego…
- W porządku? – spytał, patrząc na jej mimikę. – serio? Serio „mimikę”?
Ok., wreszcie po ponad dwudziestu rozdziałach pojawia się ten obiecany w zakładce wątek. I tak, jak zwykle mam wrażenie, że po prostu nagle obejrzałaś sobie Incepcję, zachciało Ci się pisać coś na ten temat, więc wbrew wszelkiemu rozsądkowi postanowiłaś wcisnąć to do tego fanfika. Nie dość, że praktycznie zerżnęłaś cały ten motyw (zawalający się świat i te sprawy) z nie do końca logicznej Incepcji, to w dodatku widać, że na razie nie masz dla niego żadnego planu. No i oczywiście nic nie trzyma się kupy, bo chociaż nie jest to powszechna wśród czarodziei umiejętność, ktoś (na przykład Hermiona) powinien o tym wcześniej słyszeć, ale nie.
Przynajmniej tyle, że wszyscy, którzy znajdowali się na Grimmuald Place 12, zauważyli zniknięcie Rose. Po lekturze wcześniejszych rozdziałów spodziewałam się, że prędzej zidiociałe postacie zorientują się, co jest grane, jakieś dwa lata później, ale na szczęście trochę ich poratowałaś. Co z tego, że najwyraźniej od momentu zniknięcia Rose (czyli – jak podejrzewam – poprzedniego wieczora (znów muszę podejrzewać, bo brak informacji ponownie uderza)) wszyscy tylko biegali po domu i nie robili niczego konkretnego, by ją odnaleźć. Co z tego, że Harry – na którego Voldemort poluje mniej niż na Rose – musiał być eskortowany przez Aurorów, podczas gdy młoda Dumbledore po prostu wychodzi sobie z domu pełnego ludzi, by pospacerować nocą po okolicy i śledzić przypadkowych przechodniów. Co z tego, że wszyscy tak wydają się o nią troszczyć i martwić, podczas kiedy wcześniej wcale jej nie pilnowali, prawda?
David złamał sobie rękę. – ee, naprawdę ktokolwiek zatrzymałby zdjęcie, na którym ktoś z rodziny łamie sobie rękę?
- Może, ale nawet jeśli, to ojciec mówił – zaczął Ron. – że Ministerstwo chce, by Umbridge uczyła wszystkie klasy. – po pierwsze: zbędna kropka po „Ron”, po drugie: „ministerstwo” małą literą („Ministerstwo Magii” już wielkimi).
Lecieli nad Tamizą, minęli płynący po niej statek, aż przelecieli nad Big Benem, którego wskazówki wybijały właśnie godzinę pierwszą. – czyli mam rozumieć, że w większej mierze wzorujesz się na filmach, tak? Ten genialny lot nad Tamizą, minięcie „statku” i inne idiotyzmy to wymysł filmu, żeby móc pokazać fajnie wyglądającą scenę, nic więcej. Wiesz, taki lot zaraz na widoku mugoli nigdy nie trafiłby do książek, bo jest… no, skrajnie idiotyczny i kłóci się ze wszystkim, co wymyśliła Rowling.
Dolecieli do centrum Londynu, minęli magiczne budki telefoniczne, z których czarodzieje wiedzieli jak dyskretnie korzystać. – a teraz rozumiem, że Twoi czarodzieje są ćwierćgłówkami, bo najwyraźniej lecą na miotłach środkiem ulicy.
Rozdział dwudziesty trzeci
No ale… piszesz to poważnie? Rose, która obawia się, że Voldemort za pomocą legilimencji (co jest śmieszne, ale o tym później) wkrada się jej do snów, postanawia z pomocą zwrócić się nie do Dumbledore’a – jednego z najpotężniejszych czarodziei tych czasów! – a do jakiegoś tam chłystka, który pokazał jej sny świadome? Już bardziej spodziewałabym się Snape’a, ale na pewno nie Adama…
Adam wyczuł, że była pełna obaw, oraz że zwątpiła w samą istotę świadomego snu. – no przepraszam, ale co z tego? Co jest istotą świadomego snu, po co czarodziejom świadome śnienie i co można tym osiągnąć? Dlaczego Rose jego zdaniem nie powinna w to wątpić? Nawet rząd pytajników nie zobrazowałby dobrze mojego skołowania, tak samo tysiąc zdjęć facepalmów nie zobrazowałby, za jak idiotyczny uważam ten wątek.
Gdy okaże się, że to nie wystarcza, poproś o pomoc dziadka. – wow, jeden prezentuje śladowy zdrowy rozsądek.
Puddle najpierw ściągnął brwi, wytrzeszczył oczy ze zdziwienia, po czym machnął ręką, jakby wszystko było mu jedno. – wyobrażenie tej reakcji jest dla mnie wręcz komiczne.
Złożył ręce jak do modlitwy, po czym siedząc wygodnie w fotelu wypowiedział zaklęcie. - LEGILIMENS! – po co ta cała szopka, skoro musisz doskonale wiedzieć, że bez różdżki chłopak sobie nie poczaruje?
Wydaję mi się, że byłby dobrym nauczycielem. Skończył studia w tym kierunku na SLTP i… – „wydaje”. No i co to – do jasnej ciasnej – jest SLTP?
- Może to był on a może nie – powiedziała tajemniczo. – raczej: „powiedziała jak ośmiolatek, który myśli, że brzmi tajemniczo”.
- Nie mamy pewności czy są to zwykłe sny czy wywołane przez Voldemorta – powiedział w końcu. – no tak, nie mają pewności, jak najbardziej się zgadzam. Problem w tym, że jeszcze parę akapitów temu sama pisałaś, że gazety huczą o kimś, kto zginął podczas świadomego snu. Już to widzę, tak, Dumbledore ze względu na brak pewności narażałby życie wnuczki, mhm.
W odpowiedzi Rose tylko potaknęła głową. Wiedziała teraz, że dziadek jej póki co nie pomoże. Praktycznie został jej jeden człowiek, który może coś zdziałać: Adam Puddle. – jak już wcześniej wspominałam albo „potaknęła”, albo „skinęła głową”. Poza tym, jeżeli myślisz, że kupię takie pseudowyjaśnienie… Cóż.
Aha, muszę jeszcze wspomnieć o tym, jak głupi jest fakt, że Rose musiała wysłać z pocztą akurat feniksa. Nie dość, że feniks to nie jest jakaś tam banalna do oswojenia sowa, a ptak z klasą i jakoś nie wyobrażam go sobie w roli sówki na posyłki, to jeszcze jest to okolica, w której mieszkają MUGOLE. Mugole uznają sowę w środku Londynu za dziwne zjawisko i zaczną się zastanawiać, ale jeżeli zobaczą feniksa? Czy w ogóle wiesz cokolwiek o świecie, o którym piszesz?
Rozdział dwudziesty czwarty
Skąd Ron wie, jakich zaklęć używał David Evenhart, skąd wie o jakichś tam księgach i tak dalej? Skoro taki Ron o tym wie – Ron, który nie interesował się, no, historią, że tak powiem – dlaczego nie wiedzą o tym wszyscy? Wygląda to na powszechną wiedzę, nawet jeżeli tekst twierdzi co innego.
- Włamałeś mi się do snu? – spytała, widząc Adama. – wiem, że się nie włamał, bo Rose rzekomo go zaprosiła, ale jak wyobrażasz sobie włamanie do snu? Rozumiem, że musi Ci chodzić o coś związanego z legilimencją, ale chyba zdajesz sobie sprawę, że legilimencja nie jest jakimś rodzajem magii ponad innymi rodzajami. Tak, do tego też potrzeba różdżki, nie, tego zaklęcia nie można rzucić na kogoś, kto znajduje się kilkugodzinną – jeśli nie kilkunastogodzinną – podróż pociągiem od ciebie…
One też macały w tym palce! – maczały.
Harry odwrócił głowę do tyłu. – w innych słowach: Harry złamał sobie kark.
(...) tylko za to, że był dyrektorem SMiC Hogwart, ale także sądziła, że spiskuje przeciw Ministrowi Knotowi. – ten skrót… Płaczę ze śmiechu!
Rozdział dwudziesty piąty
Ok., na końcu poprzedniego rozdziału to Rose dostała szlaban, nie Harry. Wiesz, w książkach Harry jeszcze jako tako na niego zasłużył, w końcu otwarcie wykłócał się z Umbridge na lekcji, ale Rose? Przecież ona tylko się odezwała do Malfoya. Tak, wiem, że Dolores nie cierpi Dumbledore’a i pewnie też to za to oberwało się jego wnuczce, ale myślisz, że nawet ktoś taki jak Umbridge bez wahania przystałby na pomysł wymierzenia kary cielesnej na akurat takiej osobie? Przecież to tak, jakby chciała, żeby ministerstwu się oberwało (albo jej samej, w końcu Rose to Mary Sue)! Może i nie zna Rose, nie wie, jak ta się zachowa, ale myślę, że bezpieczniej byłoby postawić, że dzieciak (nie to co Harry) od razu poleci wypaplać dziadkowi, co zrobiła Umbridge. I tak, przyznaję, jest też kilka argumentów stojących po Twojej stronie, ale wciąż mam wątpliwości, chociaż mieć ich nie powinnam. Sądzę, że niedostatecznie uargumentowałaś sam powód szlabanu jak i wymierzenie takiej kary za głupie gadanie na lekcji. No i oczywiście narrator podziwia Rose, bo nawet Harry nie dostał szlabanu już pierwszego dnia (jak to było w kanonie), a wnuczka Dumbledore’a jakoś zdołała to osiągnąć. W całym tym zestawieniu po prostu nie mogę wziąć tej sceny na poważnie.
Kolejny raz Rose kradnie pomysły Hermiony, zresztą to żadna nowość, ale przez to fanfik jest tak przewidywalny, że praktycznie przy każdej scenie nie mogę się powstrzymać od wywrócenia oczami. I tak na marginesie, ich stowarzyszenie nie nazywało się Armią Dumbledore’a, tylko Gwardią.
Rozdział dwudziesty szósty
Mam dystans do ludzi. Nie chcę, by ktoś pewnego razu doniósł na mnie Voldemortowi. – przepraszam, ale nawet jeżeli powtórzyłabyś to tysiąc razy, gdybyś zmusiła mnie do przepisywania tego zdania jeszcze dodatkowe dwa tysiące razy, to i tak bym w to nie uwierzyła, bo tekst wskazuje na zupełnie co innego. Rose posiadająca jakikolwiek dystans do ludzi jest mniej prawdopodobna niż możliwość zobaczenia jeżdżącej na rowerze ryby. Najświeższym argumentem, jaki mogę tutaj przytoczyć, byłby na przykład fakt, że Rose tak po prostu zaczęła otwarcie rozmawiać z Adamem, w pięć sekund wyznała mu, że jest metamorfo-animagiem, a gdyby trochę podrążył, pewnie powiedziałaby mu też w tajemnicy, że jest Mary Sue. W każdym razie kolejny raz udawadniasz, że niestety nie potrafisz kreować postaci.
Zostawię już przepowiednię w spokoju, bo chociaż była napisana w taki sposób, że aż uśmiechnęłam się pod nosem (nadmierny patos, las wielokropków i te sprawy), wiem, że coś takiego jest jednak trudno napisać. Szkoda tylko, że nie mogę tak łatwo pominąć następnej rzeczy, a mianowicie skrajnie głupiego wątku ze snami świadomymi. Otóż Adam, który – swoją drogą – też zaczyna pokazywać swoje piórka Gary’ego Stu, włamuje się do Departamentu Tajemnic, jakby była to świeżutka bułeczka z masłem, a później we śnie udaje mu się zrekonstruować to pomieszczenie, więc zabiera ze sobą Rose. Oboje poznają treści swoich przepowiedni (Rose musi umrzeć, żeby chronić Harry’ego, ale sam narrator później twierdzi, że przepowiednia jest zagmatwana, więc pewnie młoda Dumbledore przeżyje), a następnego ranka okazuje się, że Rose jakimś cudem zdołała zabrać ze snu jedną z przepowiedni. Cały świat się wali, bo równie dobrze w ten sposób bardziej zdolny, ale pokrzywdzony przez los złodziejaszek z Nokturnu mógłby okraść Gringotta, Harry z pomocą Gryfka w Insygniach Śmierci wykraść horkruksa ze skarbca Bellatriks, a sam Voldemort wcale nie musiałby wymyślać skomplikowanych, skazanych na porażkę planów, bo mógłby po prostu się przespać i już za chwilę poznać treść przepowiedni, której akurat w tym czasie aż tak bardzo pragnął. Nic nie stoi też na przeszkodzie, by zabił Dumbledore’a w ten sposób, prawda?
Rozdział dwudziesty ósmy
- Metamorfo-animag jest zarejestrowany w spisie Ministerstwa? – zapytała.
- O nie – przeszło jej przez myśl. – Pani profesor, nie mieszajmy polityki z edukacją czy zdolnościami magicznymi. To zupełnie różne sprawy. – nie wiem, czy to miało być śmieszne, ale jeżeli tak, to tylko powiem, że strzeliłam kolejnego facepalma. Serio, ktokolwiek – nawet postrzelona, zdziczała Rose – akurat pomyślałby sobie, że taki moment – TAKI MOMENT – jest odpowiedni na rzucenie elementem komicznym (szczególnie, że wcześniej Rose nie miała niczego zabawnego do powiedzenia)? Przecież Umbridge dopiero co wydzierała się na cały regulator, szarpała dzieciakami na lewo i prawo, a sam narrator stwierdza, że to „szaleństwo” było niebezpieczne. Czy Rose jest naprawdę aż tak głupia, by nie wiedzieć, że to nie moment na żarty?
No i naprawdę myślisz, że czarodzieje próbowaliby zakuć kogokolwiek w kajdanki?… Przypomnę, że oni posiadają coś takiego jak różdżki.
Umbridge decyduje się na zawieszenie Rose w prawach ucznia, co ta najwyraźniej uznaje za równoznaczne z wyrzuceniem z Hogwartu, więc pakuje się i… uwaga, uwaga! Teleportuje się z dormitorium wprost do domu Syriusza. Tak, tak, wiemy, Rose jest Mary Sue, ale czy to naprawdę było konieczne? Czoło już mnie boli od walenia nim w biurko…
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Twierdził, że z Adamem byłaś w departamencie, wspominał coś o śnieniu, ale to chyba właśnie wtedy się wyłączyłem… – czyli że jednak ze wszystkich dookoła faktycznie musisz robić idiotów, żeby wszystko jako tako ze sobą współgrało. Próbujesz mi powiedzieć, że kiedy Dumbledore przybył do domu Syriusza, by przekazać wszystkim ważne wieści, Syriusz tak po prostu uznał, że fajnie byłoby przez chwilę go nie słuchać? Przecież od każdego skrawka informacji mogło zależeć życie wielu ludzi, a on się „wyłącza”?
- Bo ona jest popieprzona Adam! Ona nie jest normalna! – zawołała, przestając płakać. – przecinek przed „Adam”. Szczerze mówiąc, brzmi to tak, jakby przestała płakać jak na komendę, w ułamku sekundy. Sam wybuch jest tak niespodziewany, w końcu Rose w Hogwarcie przyjęła wszystko na klatę i nie wykazywała żadnego zmartwienia byciem zawieszoną w prawach ucznia, ale oczywiście przy trólofie musi sobie popłakać, żeby było romantycznie.
Mężczyzna przyglądał jej się przez dłuższy czas, próbując rozgryźć niesamowitą i zarazem tajemniczą osobowość Rose. – najwyraźniej Adam też nie jest zbyt bystry, bo jeżeli cokolwiek w Rose uznaje za tajemnicze, inteligencją świecić niestety nie może. Na miłość boską, przecież ona pięć sekund po poznaniu przechwalała się metamorfomagią!
- Voldemort włamuje się do jej umysłu podczas snu i nie mogę pozwolić, by wykradł informacje, które sobie przekazujemy na zebraniach – odrzekł. – o, czyli nagle Dumbledore zyskał pewność, że Voldek jednak włamuje się do umysłu Rose i… dalej nic nie robi z tym fantem? Wspaniały dziadek, wzór do naśladowania, ten spryt i logika…
- Połączyłeś legilimencję oraz oklumencję w jedno, po czym zastosowałeś to podczas śnienia. Jesteś twórcą tej techniki. – jakoś w to nie wierzę, no przepraszam. Tak, wyskoczyłaś z tym jak Filip z konopi, ale sama napisałaś, że w gazetach huczało o kimś, kto umarł podczas śnienia. Co, Adam uczy wszystkich dookoła tej wspaniałej techniki? Skąd wcześniej wiedział, ile czasu zajmie Rose nauczenie się tego, skoro tylko on to na razie potrafił, hm?
Rozdział trzydziesty
Ech, znów używasz tych samych idiotyzmów, które znalazły się w filmach tylko dla szpanerskich efektów, niczego więcej. W każdym razie Rose znikąd pojawiła się w Departamencie Tajemnic i narrator nie wyjaśnił, skąd się tam wzięła, czego ogólnie chciałam się przyczepić, zanim zerknęłam do komentarzy. Mianowicie piszesz tam, że Voldemort pokazał Rose wizję polegającą na tym samym, co wizje, które pokazywał Harry’emu, ale niestety nie jest to żadne wytłumaczenie, a po prostu kolejna nielogiczność. Harry widział te wizje tylko dzięki szczególnej więzi, dzięki połączeniu, jakie dzielił z Voldemortem dlatego, że znajdowała się w nim cząstka duszy Riddle’a. Rose nie jest horkruksem, więc takiego połączenia z Voldkiem nie ma, a jak już wspominałam – legilimencja nie jest żadną superduperpotężną magią, która może sobie działać na takie odległości. Znów pokazujesz, że w tym tekście logiki się nie uświadczy, a jedynie Twoje widzimisię i zdarzenia rodem deus ex machina.
Znów chcesz pokazać, jaka to Rose jest wspaniała, utalentowana, potężna (...) i tak dalej, więc młoda Dumbledore pojedynkuje się z Voldemortem i udaje jej się go rozbroić, ale strasznym kosztem – zmęczyła się i upadła na podłogę (kwik). Wszyscy dookoła obserwują to zdarzenie i nic nie robią, nawet sam Dumbledore, który najwyraźniej ma wnuczkę w bardzo, bardzo głęboko w czterech literach, bo dochodzi nawet do tego, że Voldemort (znów jakąś nadprzyrodzoną magią niespotykaną w kanonie) przywołuje swoją różdżkę, ale zamiast ukrucić moje cierpienia i rzucić Avadę Kedavrę, postanawia wygłosić kliszowy monolog. Mimo wszystko okazuje się, że Rose wcale nie potrzebowała pomocy, bo wyciąga zza pleców „magiczny patyk” (ech…)(Voldemort się tego nie spodziewał, bo… jest skończonym idiotą) i radzi sobie z Voldkiem bez najmniejszego problemu. Albus wreszcie postanawia wkroczyć do akcji, chociaż wnuczka wcale go nie potrzebowała, a gapie podniecają się umiejętnościami Mary Sue.
Rozdział trzydziesty pierwszy
- Ale jeśli ma osiemnaście lat to nie ma przestępstwa! – zawołała radośnie. – kto to mówi, bo chyba nie Hermiona? Brzmi to tak, jakby ta kwestia była wypowiadana przez sześciolatka, a nie mądrą, bodajże prawie szesnastoletnią dziewczynę… Znów spłaszczasz Hermionę i robisz z niej idiotkę. Poza tym jakoś nie wyobrażam sobie, żeby kanoniczna – ROZSĄDNA – Hermiona nie widziała niczego złego w związku dzieciaka z dwudziestosześcioletnim facetem i przyszłym nauczycielem. Chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego jest to nieodpowiednie i wyliczać, pod iloma względami nieetyczne, nawet jeżeli wszystko w świetle prawa BĘDZIE ok.
Jak już wiadomo, Dumbledore zatrudnia Adama na stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią, co oznacza, że Snape zostanie na swoim stołku, a Horacy najpewniej wcale nie pojawi się w akcji. Wygląda na to, że Albus z niewyjaśnionych i zapewne też nielogicznych źródeł wie, o czym Slughorn rozmawiał z Tomem Riddle’em, ale skoro Twój Horacy podobnie jak reszta postaci jest półmózgiem i rozpowiada na prawo i lewo, że udzielał młodemu Voldemortowi wskazówek na temat horkruksów, to faktycznie Albus nie musiał mieć żadnych trudności z rozszyfrowaniem tajemnicy Toma. Poza tym, w końcu już od samego początku wiedział o istnieniu horkruksów. No tak, po co stawiać przed postaciami jakiekolwiek wyzwania, prawda? To tylko strata czasu.
Rozdział trzydziesty drugi
Evenhart pod wpływem zaklęcia Imperio czuje, że chce, wręcz musi zabić Rose, a w dodatku ma ku temu idealną okazję, bo żaden z genialnych dorosłych na Grimmuald Place 12 nie wpadł na to, by odebrać mu różdżkę. Zamiast Avady Kedavry rzuca jednak Cruciatusa, a szkoda, bo wolałabym jednak odwrotną wersję.
- Dziadek mi o nim opowiadał, ale nigdy się go nie uczyłam, bo nie sądziliśmy, że Voldemort naprawdę powróci… – bujdy na resorach, nic więcej. Dumbledore od zawsze wiedział, że Voldek powróci, żeby się zemścić, więc nie próbuj mi tutaj zamydlić oczu. Poza tym samo istnienie zaklęcia, które może odbijać Zaklęcia Niewybaczalne, uważam za głupie na nieskończenie wielu poziomach. Gdyby tylko w kanonie istniały takie fajowe zaklęcia, Rowling pewnie nie mogłaby nawet zacząć pisać o Harrym Potterze, bo zapewne Lily i James mogliby bezproblemowo odbić Avadę Kedavrę, nie wspominając o pozbyciu się Voldka.
Szkoda tylko, że nie wiedziała, że Adam każdej nocy włamywał się jej do snu za pomocą legilimencji oraz większość dnia sprawdzał o czym myśli Gryfonka. – nie wiem, czy chcesz kreować Adama na jakiegoś psychola z obsesją na punkcie dziecka, ale jeżeli tak, to powiem – właśnie to Ci wychodzi. A jeżeli nie, cóż, takie sceny jak ze Zmierzchu, które niby mają pokazywać głębokie uczucia romantyczne (a w rzeczywistości pokazują toksyczną relację), mogłabyś sobie podarować.
Rozdział trzydziesty trzeci
Był zainteresowany kupnem jakieś szafy. Nikt nie wiedział, co to była za magiczna szafa. – sęk w tym, że oni nie wiedzieli, czego kupnem interesował się Malfoy, bo… zasłaniała go właśnie ta szafa.
Mortaddin – potężne zaklęcie uśmiercające. Nie można go odbić żadnym przeciwzaklęciem poza Mythal. Może zabić trzysta smoków za jednym razem. Jest o bardziej potężne niż Avada Kedavra. – wiem, że nie powinnam, ale inaczej skomentować tego nie potrafię: LMAO. Wydaje mi się, że gdybym nie była oceniającą, a zwykłym czytelnikiem, który natknął się na Twojego bloga i zaczął czytać opowiadanie akurat od tego rozdziału, ze względu na ten cytat wzięłabym opko za prowokację, naprawdę. Jak mamę kocham, parsknęłam śmiechem, czytając ten fragment. Cholera, skoro jedno zaklęcie może zabić trzysta smoków (kwik!), co by się stało z mugolami? Pewnie wszyscy padliby trupem jak na komendę, hm? Tylko ciekawe, czemu Voldek dalej używa takiej wyraźnie passe Avady Kedavry, skoro wystarczy, że przejdzie się do biblioteki i już znajdzie o wiele łatwiejszy sposób na pozbycie się tych, których nienawidzi.
Rose wreszcie znajduje w książce zaklęcie Eure, które powstrzymuje nawet takie klątwy jak Avada Kedavra, a ja kontynuuję uderzanie głową w biurko (cóż, uważam to za ciekawsze zajęcie niż czytanie tak przewidywalnego pod każdym względem opka). Oczywiście niedługo potem Bellatriks i spółka napadają na Norę, więc Rose ma okazję popisać się swoją zajefajnością. Odbija Avady Kedavry jak leci, bez żadnego problemu (niby jest zmęczona, ale wcale tego po niej nie widać, tak że nie wierzę), narrator nawet nie wspomina, że nasza naczelna Mary Sue w ogóle ćwiczyła rzucanie tego zaklęcia, no bo po co, prawda? Bellatriks znów wykazuje się inteligencją godną koali i zamiast użyć innych zaklęć (po rzuceniu każdego Zaklęcia Niewybaczalnego powinna już coś skojarzyć, ale nie), cały czas rzuca te same, chociaż wie, że nie ma szans trafić nimi wspaniałej Rose. Zaraz – ni z gruszki ni z pietruszki – Bella zaczyna namawiać młodą Dumbledore do przejścia na mhroczną stronę mocy. Narrator nagle stwierdza, że Rose zawsze podniecała się możliwością zostania śmierciożerczynią, co wcześniej ANI RAZU nie pojawiło się w tekście, ogólnie cała ta scena znów śmierdzi najgorszymi filmowymi kliszami.
Miał przed oczami jej nagie ciało, które wołało o dotyk, o czułe pocałunki. – biorąc pod uwagę, ile wycierpiałam przy czytaniu tego fanfika, pozwolę sobie na niekonstruktywne, ale bardzo satysfakcjonujące: rzyg. Niedługo po tym okropnym opisie Rose i Adam zaczynają rozmawiać, a rozmowa ta brzmi tak, jakby rozmawiali ze sobą dziesięciolatkowie, a nie nastolatka i dwudziestoparoletni facet. Zresztą Adam i jego taktyka są tak głupie, że aż nie chcę wierzyć, że piszesz to jak najbardziej na poważnie.
Jeżeli pierwszy raz uważasz rozdział za ciekawy (umarłam), po co czytałam poprzednie trzydzieści dwa?…
Rozdział trzydziesty czwarty
- Nie mogę powiedzieć. Ochrona danych osobowych. – śmiać się czy płakać? Na to pytanie odpowiedź poznacie już za chwilę!
Otóż Borgin zasłania się ochroną danych osobowych, żeby nie powiedzieć Rose, komu sprzedał jakiś medalion. Młoda Dumbledore wyciąga różdżkę i jak na niesamowicie straszną nastolatkę przystało, grozi biednemu Borginowi użyciem klątwy Cruciatus lub Imperiusem (łaskawie pozwala mu wybrać), szarpie go za kołnież i przystawia mu różdżkę do gardła. Najwyraźniej nasza Mary Sue postanawia zejść na ścieżkę przestępstwa! W każdym razie Borgin przestraszył się na tyle, że zdradza Rose nazwisko kupującego: Malfoy. Śmiać się czy płakać? Płakać ze śmiechu! Tak, wiem, że młoda Dumbledore zmieniła wygląd i przybrała postać Lestrange, ale błagam… Wątpię, że ktoś taki jak Borgin połknąłby tak daremny haczyk.
Wiesz jak ciężko było go przekonać, by powiedział cokolwiek? – zapytała. – wcale nie było, przecież zapytała go dwa razy i dostała odpowiedź.
Przez całą drogę Gryfoni rozmawiali na temat nowych prefektów, nowego nauczyciela od OPCM, a także od eliksirów. – chcesz mieć wszystko za bezcen. Już pozbawiłaś Snape’a nie tylko posady, o której marzył przez x lat, a najwyraźniej stracił również możliwość nauczania eliksirów. Puddle jako nauczyciel obrony, Slughorn od eliksirów, a Snape co? Ma tańczyć w tle makarenę?…
Spacer zaprowadził ją do przedziału, w którym przechowywano bagaże. – przedział na bagaże ex machina. Kufry wkładali na półki nad siedzeniami w normalnych przedziałach.
- Spokojnie, spokojnie – mówiła, wstając. Oddaliła się o parę kroków. – Nic nie wzięłam – mówiąc to, wyciągnęła w jego kierunku otwarte dłonie. – Nic nie mam. – dlaczego nagle nieustraszona Rose, która walczyła z samym Voldkiem i Bellatriks, boi się reakcji Malfoya?…
- Sectumsempra! – zawołał, po czym z jego różdżki wydobyło się białe światło. – hehe, nie, po prostu nie. To oznaczałoby, że sam Snape nauczył go swojego czarnomagicznego zaklęcia, ale czemu miałby to zrobić? Co mógłby przez to osiągnąć, hm? Inną sprawą jest fakt, że nawet jeżeli Rose nie była w stanie sięgnąć po różdżkę, mogła spróbować ratować się w inny sposób – sama wymyśliłaś sobie komiczny przedział na bagaże, więc miała tam milion możliwości. A to mogła schować się za kufer, a to podnieść walizkę, rzucić na ziemię, COKOLWIEK.
Cały tragizm sytuacji sprawił, że uśmiechałam się do monitora jak szalona, ciesząc się, że Rose wreszcie umrze, ale – niestety – nie umarła. Nie umarła pomimo tego, że umrzeć powinna. Nie wiadomo, w okolicach której godziny została trafiona Sectumsemprą, ale najwyraźniej wykrwawiała się do czasu, aż pociąg zatrzymał się na stacji Hogsmeade, a uczta na rozpoczęcie roku szkolnego już się zaczynała. Ona POWINNA się wykrwawić, biorąc pod uwagę, jakie obrażenia w kanonie zadawało to zaklęcie, ale oczywiście z logiką jesteś na bakier, zresztą jak zwykle.
Nie wiem, jak mam zrozumieć to streszczenie na temat pobytu Rose w skrzydle szpitalnym, ale odniosłam wrażenie, że ten wspaniały geniusz strategiczny nie powiedział Albusowi, kto rzucił Sectumsemprę. Czemu, na miłość boską?… Co kieruje tym dzieciakiem?
Są trzy kropki do wykorzystania czyli możecie być trzy razy nieprzygotowani czyli jak sprawdzam pracę domową, albo kartkówka, która oczywiście jest niezapowiedziana i zazwyczaj jest ona z trzech ostatnich lekcji to możecie wykorzystać kropkę. – uśmiałam się jak norka, naprawdę. Kropki w Hogwarcie, nieprzygotowania? Nie jesteśmy czasem w polskim gimnazjum?
Jak zobaczę, że ktoś używa różdżki bez mojej zgody, zabieram mu ją, łamię na pół albo wyrzucam przez okno. – a potem kajam się, przepraszam rodziny uczniów (i samych uczniów) za karygodne zachowanie i brak szacunku, a na dodatek płacę za zniszczone mienie. Nie dość, że wspaniały z niego profesor, to jeszcze taki mądry… Rozumiem, co widzi w Rose, oboje są głupi jak but.
Opowie pan o sobie? – spytała Pansy Parkinson, wyglądająca na rozmarzoną. Kręciła kosmyki włosów wokół palca, widocznie chcąc przypodobać się profesorowi. – o proszę, mamy kolejny przykład postaci zidiociałej do masakrycznego stopnia tylko po to, by Rose wyglądała przy niej na mądrzejszą. No i to okręcanie włosów wokół palca…
Rozdział trzydziesty piąty
Nie jestem aż tak wredna – odpowiedziała mu. – aha, czyli Malfoy chciał tylko ją zabić, nic wielkiego? Co tam, prawie umarła! Nie jest aż tak wredna, żeby kablować za coś takiego! Muszę spytać: specjalnie kreujesz ją na kogoś o naiwności przeciętnego pięciolatka?
- Dziwisz się? Ogląda się za nią pół Hogwartu – stwierdziła. – o, czyli nie tylko Rose jest wspaniała, utalentowana, potężna (…) i tak dalej, ale również powalająco piękna…
Rozdział trzydziesty szósty
Ron rozwinął gazetę, a następnie przeczytał nagłówek. Jego źrenice zmniejszyły się do rozmiaru ziarenka, a wyraz twarzy zamienił się w wstrząśnięty. – co ja czytam… Szok nie wpływa na zmianę wielkości źrenic.
Śmiechłam, kiedy Dołohow jak gdyby nigdy nic pojawił się w Hogwarcie. Po co Voldemort wysyłał go po Rose, skoro najwyraźniej NIKT Hogwartu nie tylko nie pilnuje, ale i byle kto może teleportować się na jego terenie? Równie dobrze mógł sprawę załatwić sam, ale wiadomo, że i tak by mu się nie udało, no bo przecież wspaniała Rose bez problemu poradziłaby sobie z takim nic nieznaczącym Voldkiem-półgłówkiem. Nie dość, że ta scena od początku do końca jest jednym wielkim absurdem, Rose znów raz zachowuje się tak, raz tak. Pamiętasz jeszcze, jak kilka rozdziałów temu z niewiadomego powodu bała się reakcji Malfoya (a wcześniej Snape’a)? Nie sądzisz, że te sceny świadczą o niekonsekwencji w kreowaniu tej postaci?
Rozdział trzydziesty siódmy
Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że Harry nie miał żadnych szans kontynuować nauki eliksirów, skoro nauczał ich – wbrew każdej logice – jednak Snape? W szóstym tomie poszedł na eliksiry tylko dlatego, że Slughorn miał niższe wymagania, dzięki czemu Harry znów mógł brać pod uwagę pracę aurorską. Przeczytałam również to, co pisałaś w shoutboxie – nie, tak nie jest ciekawiej. Jeżeli Snape uczy klasy szóste i siódme, a Slughorn czwarte i piąte, kto zajmuje się resztą? Trzeci nauczyciel, o którym nie wspomniałaś?
Dlaczego nie mamy również dwóch nauczycieli obrony, transmutacji i tak dalej?
Bo po prostu NIE MA takiej potrzeby. Ilość nauczycieli, jaka przypada na Hogwart, pasuje do liczby uczniów, którzy do niego uczęszczają.
Pisałaś też, że obecność Slughorna jest powiązana ze wspomnieniem, które było ważną częścią fabuły w Księciu Półkrwi. W fanfiku nie doszłaś jeszcze do tego wątku, ale nieważne, kto dostanie za zadanie wyciągnięcia z Horacego treści wspomnienia – Rose czy Harry – wynik powinien być taki sam. Rose doskonale wie, o czym Slughorn wtedy rozmawiał z Voldemortem, więc nie ma po co się trudzić.
Też go kochała i było to oczywiste, ale nie sądziła, że on również. – że niby dla kogo było to oczywiste? Bo na pewno nie dla mnie i czytelnika, skoro wcale nie opisujesz uczuć i przemyśleń Rose, nie wspominając, że wcześniej nie przejawiała szczególnie wielkiego zainteresowania Adamem…
Przycisnął dziewczynę do łóżka, nachalnie wpychając swój język do jej ust. – cóż, znów odnoszę wrażenie, że Adam ma być tym złym.
Ręce wędrowały w kierunku jej dużych jak nad wiek piersi. – a więc Rose nie tylko jest przepiękna, niesamowicie utalentowana, ale i bije koleżanki na głowę w tak trywialnej rzeczy jak rozmiar biustu. Ech.
Nigdy z nikim nie było mu tak dobrze jak z tą dziewczyną. – no tak, Rose bez jakiegokolwiek doświadczenia w sprawach seksu okazuje się wspaniałą partnerką, jakżeby inaczej. Chociaż jeżeli Adama faktycznie pociągają tylko dzieciaki w wieku dojrzewania, to młoda Dumbledore nie może mieć zbyt wielkiej konkurencji…
Pomińmy już tę scenę seksu, która pozostawia wiele do życzenia. Niedługo później wyskakujesz z tą wymianą uczniowską (coś często trafiam na ten wątek w fanfikach…) nie wiadomo skąd, tak w trakcie roku. Dumbledore niczego nie ogłosił, nie poinformował uczniów, po prostu od razu zaproponował Rose miejsce w wymianie, najwyraźniej nie sądząc, że ktokolwiek inny mógłby się do niej zakwalifikować. Ech.
– Może z tyłu jest biografia? – biografia przypadkowego ktosia (Księcia Półkrwi) w podręczniku do eliksirów? Czemu robisz z Hermiony idiotkę?
Już wie! Powie dyrektorowi, że to głupia plotka! – a my już wiemy, że Puddle to skończony głupek, nie musisz go pogrążać. Koleś mógłby stracić pracę nawet za plotki, oczywiście jeżeli te dotarłyby do rodziców lub prasy.
A teraz wreszcie (chyba w życiu się tak nie wymęczyłam przy fanfiku) mogę zakończyć czytanie. Zacznę od błędów, bo na ich temat mam najmniej do powiedzenia – używasz dywizów w niepoprawnych miejscach, w zapisie dialogów (rzadko, ale jednak) trafiały się czasami błędy, w początkowych rozdziałach z pasją wstawiałaś nadprogramowe przecinki (w późniejszych zmieniło się to na brak przecinków tam, gdzie ich miejsce). Używasz też komicznych skrótów („tzn.”, „SLTP”, „SMiC”, „PW”, „SS” i tak dalej), które powinny zostać wyeliminowane jak najszybciej. Liczby zapisujesz cyframi, co również jest błędem, nie potrafisz odmieniać nazwisk anglojęzycznych, no i masz problemy z podmiotami. Nie wspominając o niepoprawnych cudzysłowach.
Co do stylu – to chyba jedyna rzecz, która poprawia się na przestrzeni tych wszystkich rozdziałów. Wcześniej często używałaś nienaturalnych konstrukcji, a później dałaś radę się już z tego jakoś wygrzebać, co sprawiło, że mogłam trochę odetchnąć przy czytaniu. Mimo widocznej poprawy, sam styl i tak pozostawia wiele do życzenia, ale naprawdę – jest o wiele lepiej niż na początku.
Opisy, cóż, można ich szukać jak ze świecą. Nie opisujesz przemyśleń i uczuć żadnej postaci, przez co tak naprawdę nie wiem, co nimi kieruje, i nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego robią to, co każesz im robić. W ostatnim ocenianym rozdziale wyskakujesz z tą wielką miłością niewiadomo skąd (naprawdę mnie to zaskoczyło), czego zupełnie się nie spodziewałam, bo wcześniej ani razu nie zająknęłaś się na ten temat, po prostu opisywałaś sceny między Rose a Adamem bez większych emocji. Tak, wiedziałam, że będzie między nimi trólof, ale ze względu na opisy (i ich brak) wnioskowałam, że to jeszcze daleko przed nami. Opisy otoczenia są tak rzadkie, że mogłabym wymienić je na palcach jednej dłoni. Nie masz wprawy w opisywaniu pomieszczeń, a że z jakiegoś powodu unikasz tego jak ognia (może zapominasz), w najbliższej przyszłości wcale się nie poprawisz, jeżeli się do tego porządnie nie przyłożysz. Zamiast zająć się opisywaniem czegoś konkretnego, wolisz tworzyć kolejne i kolejne zapychacze – jako retrospekcje wklejasz dokładnie takie same fragmenty z poprzednich rozdziałów, wypisujesz niepotrzebne nikomu do szczęścia listy uczniów, przepisujesz z książek (lub internetu, nie wiem) nudne, czytane już przez nas piosenki tiary. Po co?
Bohaterowie… Cóż, niewiele na ich temat wiem, o ile nie są Rose. To opowiadanie jest o jednej rzeczy: pokazywaniu, jak wspaniała i zajebista jest Rose. Tak więc nasza główna bohaterka jest wybuchową, bezczelną dzikuską (drze się na każdego, nikogo nie szanuje, grzeczność to dla niej obce pojęcie). Jedyną z prawdziwych rzeczy, jakie stwierdził na jej temat narrator, byłoby to, że Rose lubi czytać książki. I faktycznie, na przestrzeni trzydziestu rozdziałów Rose nieraz zaglądała do książek. Natomiast wcale nie lubi niczego kolekcjonować (jak twierdziłaś), wcale nie jest mądra (jak twierdziłaś), wcale nie jest tajemnicza (jak twierdzą wszyscy dookoła). Kiedy młoda Dumbledore nie ma nic ciekawego i mądrego do powiedzenia, po prostu podkrada kwestie Hermiony. To chyba najbardziej irytująca Mary Sue, z jaką się spotkałam, a osiągnięcie takiego poziomu jest jednak trudne. Rzekomo nie lubi, kiedy patrzy się na nią przez pryzmat tego, że jest „Rose Dumbledore” (ta wzmianka pojawiła się gdzieś na początku fanfika), ale nigdy w tekście nie pojawiło się nic, co mogłoby to faktycznie udowodnić. W początkowych rozdziałach wyglądała też na kopię Harry’ego – miała te same dylematy, nie chciała trafić do Slytherinu i tak dalej, ale później zdecydowanie się to wykruszyło. Jej kreacja jest również niekonsekwentna – Rose nie wykazuje żadnego strachu przy walkach z takimi osobistościami jak Dołohow, Bellatriks czy sam Lord Voldemort, ale później panicznie obawia się reakcji takiego wypierdka jak Malfoy.
Hermiona na początku – o czym wspominałam już chyba kilkakrotnie – istnieje tylko po to, żeby Rose podkradała jej fajne kwestie lub wyczyny z kanonu. Narrator raz po raz umniejsza jej inteligencję (nie jestem pewna, czy we wszystkich takich zdarzeniach była to kreacja celowa…), a w końcu spłaszcza ją do głupiutkiej faneczki związku Rose i Adama. Hermiona pozbawioną mózgu swatką? Po prostu nie. W kanonie Hermiona była kreowana w taki sposób, by nauczyć dzieci, że można być kimś ważnym i mądrym bez względu na wygląd czy inne trywialne rzeczy, a Ty robisz z niej nierozsądną, nic nieznaczącą idiotkę, która nie widzi niczego złego w związku dzieciaka z dorosłym facetem, a wręcz to popiera.
Adam też nie świeci inteligencją, uznając Rose za tajemniczą i tak dalej. Łatwo poddaje się słabościom, co wiąże się z ignorowaniem etyki pracy, najwyraźniej leci na dzieci, które nie skończyły jeszcze dojrzewania. Swoim zachowaniem często prezentuje skłonności do niezdrowych relacji (serio, to szpiegowanie Rose w jej własnych snach, błagam…), poza tym też wygląda na Gary’ego Stu. Bezproblemowo włamuje się do Departamentu Tajemnic, a w dodatku rzekomo (dalej w to nie wierzę) „wymyśla” technikę świadomego śnienia, chociaż jeszcze pięć minut twierdził, że mugole też ją znają.
Reszta postaci to postacie poboczne, o których albo niczego nie zapamiętałam, albo nie natknęłam się na nic godnego zapamiętania. Harry – jak reszta – został porządnie ogłupiony, Dumbledore to idiota, z kolei Minerwa jest naiwniaczką, a Voldemort i Bellatriks to po prostu jedno wielkie dno.
Fabuła to też kolejne narzędzie użyte po to, by pokazać, że Rose jest lepsza pod każdym względem od każdego na świecie. Młoda Dumbledore podkrada wyczyny Harry’ego i Hermiony (przynajmniej Ron na razie został oszczędzony) i właściwie niczego więcej w tym opowiadaniu nie ma. Pomysł ze świadomym śnieniem jest od góry do dołu zerżnięty z Incepcji, czego nawet nie ukrywasz, chociaż piszesz, że tylko się na tym wzorowałaś lub że ten film Cię zainspirował. Rozumiem, że coś może sprawić, że zachce Ci się pisać na ten temat, ale to zwykłe podkradanie pomysłów i niezmienianie w nich dosłownie niczego. Przepowiednia mówi, że Rose musi umrzeć, by Lord Voldemort w ogóle miał okazję zabić Harry’ego, ale z jej celowego zagmatwania wnioskuję, że na pewno jest tam jakaś luka i Rose wszystko przeżyje, bo jakżeby inaczej. W kółko używasz tych samych schematów, najbardziej utartych i zużytych wątków pojawiających się w fanfikach potterowskich, przez co opowiadanie jest przewidywalne pod praktycznie każdym względem.
22/70
Dodatkowe punkty: 0/2
Podsumowanie:
Naprawdę trudno jest mi z całej oceny wyciągnąć najważniejsze porady, bo masz spore problemy ze wszystkim. Najważniejszym, o czym musisz pamiętać, jest to, by nie robić z jakiejkolwiek postaci Mary lub Gary’ego Stu, naprawdę. Na tym tekst ucierpiał najbardziej, bo kiedy mamy w tekście jakąś sójkę, z reguły fabuła i inteligencja reszty postaci cierpi na tym cholernie, czego idealnym przykładem jest właśnie Twój fanfik. Nie wiem, czy planujesz, ale z tekstu wnioskuję, że na tego fanfika żadnego konkretnego planu nie miałaś. Myślę, że z planem akcji mogłabyś uniknąć wielu, naprawdę wielu potknięć logicznych. Nie mówię, żebyś planowała z największymi detalami każdą scenę rozdziału, ale elastyczny plan mimo wszystko bardzo by Ci się przydał. Wielkim problemem tego fanfika jest też fakt, że w wielu miejscach jest po prostu niezgodny z kanonem, a to tylko dodaje nam masę innych nielogiczności i głupot. Staraj się też wyjaśniać czytelnikowi nowości, które dodajesz do fanfika, a które nie pojawiły się w kanonie – chociaż trochę. Często byłam zdezorientowana, bo nie miałam pojęcia, co masz na myśli czy jak coś działa, a tak być nie powinno. Podaruj sobie też wszelkie zapychacze. Uzyskałaś 27 punktów na 82 możliwe, co daje ocenę niedostateczną.

10 komentarzy:

  1. Nie chcę być zrzędliwa, ale kolejkę mogłybyście chociaż raz lub dwa w miesiącu uzupełniać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejkę uzupełniłam w okolicach godziny szesnastej, bo Pollala nie miała czasu, twój blog też w niej widnieje, więc nie wiem, w czym problem.

      Usuń
  2. Cześć,
    Jestem z hermionka-i-jej-milosci.blog.onet.pl
    Zależy mi głównie na ocenie opowiadań: "Dojrzała Czarownica" oraz bieżącego "Hermiona Miss Kontrola".
    Z góry dziękuję za kontakt.
    Pozdrawiam
    XX

    OdpowiedzUsuń
  3. Ocenka nie jest mojego bloga, ba! Ja nawet tego bloga nie lubię, ale przypadkiem wyrzuciło mnie tam kilka razy i przeleciałam wzrokiem po rozdziałach. Brr. Do ostatniego dobrnęłam akurat dziś, od razu zauważając powiadomienie autorki o dwóch ocenach. Powiem szczerze, że przeczytałam je z czystej ciekawości i Twoja wręcz od A do Z oddaje moje odczucia względem tej historii. Na blogu widziałam, że autorka zawiesiła historię, więc może dotarło do niej trochę, że historia szyta grubymi nićmi, postaci wykreowane niezręcznie, a Rose wyidealizowana gorzej niż Stalin w czasach propagandy.
    Ogółem to wiem, że komentarz niewiele wnosi, ale naprawdę miło przeczytać rzetelną ocenę, bo osiem na dziesięć ocenialni, jeśli się rozpisze to więcej miejsca zajmuje opis szablonu i/lub osobiste wstawki, byle tylko ocena była dłuższa. Cieszę się, że przypadkiem znalazłam tę ocenialnię. ^^
    Kończę ten pozbawiony sensu komentarz pochlebny i pozdrawiam. xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miłe słowa. Jeżeli tekst ma w sobie tyle głupot i nielogiczności, trudno jest się nie rozpisać :).

      Usuń
    2. Ależ proszę. ;) W sumie to nawet podziwiam, bo patrząc na stężenie powodów do headdeska w tym tekście to nie wiem, czy wszyscy by podołali. ^^

      Usuń
  4. 'W gabinecie Dumbledore’a nie było żadnych schodów (w kanonie, w filmach… nie pamiętam, ale filmy kanonem nie są). Poza tym świadomość, że w Twoim świecie ludzie śpią we własnych gabinetach jest wręcz śmieszna, niestety. Naprawdę myślisz, że w Hogwarcie profesorowie nie mają własnych sypialni czy komnat? Naprawdę?' Droga Drosero, oczywiście, że mają, to wydawałoby się dość dziwne, jakby nie mieli, gdzie spać. Nie sądzisz?
    'Była tam płaska powierzchnia – podłoga wyłożona niebieskimi płytkami ze wzorami. – ej, musisz tłumaczyć czytelnikowi, co to podłoga?' wiesz o tym, że twórcy mają generalnie własny styl? I niekoniecznie chodzi tu o tłuamczenie podłogi?
    'nie ma litości, prawda Albusie? – po pierwsze: naprawdę myślisz, że Voldek ma taki notatnik, w którym zapisuje sobie dni urodzin wszystkich magicznych dzieciaków (może to jakaś nowa, ale mroczna wersja Mikołaja)? I jeżeli by taki notatnik posiadał, myślisz, że ktokolwiek oczekiwałby po nim, że będzie planował morderstwa w inne dni?' Drosera, to ja cię błagam. Gdzie tutaj tkwi logika? O urodzinach Pottera też wiedział z 'kalendarzyka' czy miał szpiegów? Naprawdę, zaczęłam czytać ocenę z ciekawością, ale po prostu znalazłam tyle tak niepotrzebnych i nierzeczowych, w ogóle nieadekwatnych do mojego opowiadania rzeczy, że stwierdziłam, że po prostu wystarczy zobaczyć ocenę: niedostateczny. W sumie wcale mnie to nie zdziwiło, ale widząc po niekompetencji i braku umiejętności interpretacji mojej oceniającej, stwierdziłam, że po prostu bez sensu, by komuś zlecać po raz kolejny ocenianie. Moje opowiadanie to fanfiction czyli fikcja, opowiadanie tworzone przez fana, tak jak on chce, nietrzymające się tzw. posępniałęgo kanonu. Widzę, że kompletnie nie zrozumiałaś idei, ale w sumie najbardziej daje do myślenia mi to: ' Pomysł ze świadomym śnieniem jest od góry do dołu zerżnięty z Incepcji, czego nawet nie ukrywasz, chociaż piszesz, że tylko się na tym wzorowałaś lub że ten film Cię zainspirował.' Nic nie jest zerżnięte, nie ma zawalających się budynków jak w Incepcji, nie ma pistoletów, nie ma Mombasy, więc nie ma mowy o 'zerżnięciu'. Nie piszę tego w złości, tylko by cię uświadomić, że chyba powinnaś bardziej zagłębić się w książki, albo przynajmniej poczytać trochę o interpretacji. Mimo to dzięki, że przeczytałaś tą masę rozdziałów, bo to naprawdę wielki wyczyn ;) w dodatku, jeśli są mega długie ;p Pozdrawiam, Weltschmerz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Snape nadal uczy eliksirów. Slughorn naucza w klasach od pierwszej do czwartej, a Severus w pozostałych. Skoro nawet nie potrafisz czytać ze zrozumieniem, co powinno być podstawą, jeśli pełnisz funkcję oceniającej blogi, to nie wiem, jak oceniasz resztę ludzi. W dodatku czytając twoje uszczypliwe komentarze, bo konstruktywnej krytyki było trochę mało, odnoszę dziwne wrażenie, że mogę cię umieścić w przedziale wiekowym 12-15. Ale to może tylko wrażenie.

      Usuń

Przeglądaj notki

Created by Agata for WioskaSzablonów. Technologia blogger.