Oceniająca:
Drosera Sundew
Oceniany
blog: polowanie-na-huncwota
Autor: Caireann
Devin
Wstęp:
Jest ładnie, schludnie i przejrzyście, w zasadzie mogę się
przyczepić tylko do wielkości czcionki. No, ta wygląda fajnie, ale – żeby
przeczytać więcej niż pięćset słów – musiałam polecieć po okulary, a i tak
końcem końców kopiowałam treść bloga do Worda. Przyznam, że trochę też
rozśmieszyła mnie zakładka „O blogu”. Wiem, że teraz wręcz panuje na coś
takiego moda, ale jestem pewna, że czytelnicy znają adres bloga, na którym się
znajdują, i nie potrzebują powtórzenia w postaci dwukrotnego oświadczenia
„czasy Huncwotów”. Nie wiem, czy w miejscu akcji chodziło Ci o to, że akcja
dzieje się i w Hogwarcie, i w Anglii (Hogwart leży w Szkocji), czy może o to,
że Hogwart jest w Anglii, ale to już tam szczegół. Ilość postaci w zakładce
mnie przeraziła.
8/10
Treść:
Prolog
Wpatrywał się
w niego swoimi czerwonymi oczami, po raz kolejny czytając ozdobne, pozawijane
litery. Nie było łatwo się z nich rozczytać, jednak po godzinach wpatrywania
się w nie, znał już to pismo doskonale. – a mógłby się wpatrywać czyimiś
oczami?
Zawsze zastanawiało go dlaczego akurat czwórka. –
przecinek przed „dlaczego”.
Nim się obejrzysz,
zdradzą cię, więc po co w ogóle cała ta szopka z przyjaźnią? – czytelnik
nie idiota, wie, że cały akapit traktujesz o przyjaźni, więc nie musisz tego na
końcu przypominać. I, szczerze mówiąc, o wiele lepiej brzmiałoby bez „z
przyjaźnią”, choć to może być tylko moje odczucie.
Bo przecież ból, jaki może ona sprawiać jest o wiele
większy niż szczęście, o którym wszyscy mówią. – przecinek po „sprawiać”,
musisz domknąć wtrącenie.
I na co to wszystko? By dowiedzieć się, że osoba, którą
się kocha i tak cię nie chce znać? – jak wyżej, przecinek po „kocha”.
Gdy patrzył na
uśmiechnięta dzieci, to ona stała u jego boku. – „uśmiechnięte”.
Tak z ogólnych odczuć, hm, powiem tyle, że prolog nie tyle
co mnie odstraszył, ale trochę zniechęcił do dalszego czytania. Przynajmniej
tyle, że jest krótki jak świstek z pralni, bo nie wiem, czy dałabym radę czytać
więcej patetycznych przemyśleń na temat tego, jakie złe są ciepłe uczucia, a
jaka mhroczna nienawiść fajna. Cóż, mam nadzieję, że dalej nie będzie tego aż
tyle.
Rozdział pierwszy
Tak na marginesie, link w spisie treści odsyła nie do
rozdziału, a na stronę główną bloga.
Na dworze panowała
idealna wręcz cisza, którą dziewczyna pochłaniała z każdym kolejnym wdechem. –
to jest, eee, że co robiła? Jeju, ta patetyczność utrudnia zrozumienie. Jak
można pochłaniać brak dźwięku? ;_;
Co chwila jej twarz
owiewał podmuch mroźnego wiatru... zadrżała. – a podmuchy wiatru są
bezdźwięczne, prawda? „Zadrżała” wielką literą.
Ech, w liście już znajdują się dwie głupotki, które szerzą
się między mało oryginalnymi fanfikami niczym plaga. Numer jeden:
Przybywam do Ciebie ze
wspaniałą wiadomością, a mianowicie — wychodzisz za mąż! – aranżowane
małżeństwa nie są aż tak głupią rzeczą, ale musisz przyznać, że aktualnie jest
to jedno z najczęściej używanych narzędzi fabularnych, które mają pchnąć akcję
do przodu czy co tam innego. Wydaje mi się, że gdzieś na blogu pisałaś, że
chcesz pokazać fanfiki z innej strony, a to trochę mija się z celem,
przynajmniej w mojej opinii. Trudno też jest mi nie spojrzeć krzywo na
aranżowane małżeństwa, kiedy wszędzie jest ich od groma, a większość tych
wątków wcale nie jest lepsza od tysięcznej córki Voldemorta, rozumiesz. No i
problem jest też w tym, że wielka z tego tragedia nie jest. Jeżeli jedna albo
obie strony faktycznie nie chciałyby brać ze sobą ślubu, NIKT nie może ich do
niczego zmusić. Wiesz, są (a raczej: będą) dorośli, te sprawy. Nie żebym nie
rozumiała teoretycznego przywiązania do rodziny, które może powstrzymywać od
sprzeciwienia się woli rodziców, ale jeżeli ma się jakieś tam pokłady
moralności, nietrudno byłoby się domyślić, że najlepszą (moralnie) opcją jest
pójście własną drogą. No, chyba że Dorcas nie widzi niczego złego w tym, że
tylko po to, by przypodobać się staruszkom, będzie nieszczęśliwą mężatką i w
dodatku możliwą morderczynią, w końcu głupotka numer dwa to:
Tego samego dnia ma
się odbyć wasza inicjacja, byście już na zawsze wiernie służyli u boku Pana.
– i tu też mamy okropnie mało oryginalny wątek, tyle że akurat nie
oryginalności chcę się tutaj czepiać. Z kanonu, owszem, znamy kilku bardzo
młodych śmierciożerców, ale sęk w tym, że wiemy o nich jedną szalenie ważną
rzecz, a mianowicie, że oni sami chcieli zostać śmierciożercami. Wydaje
mi się, że Regulus Black i Severus Snape byli zafascynowani personą Voldemorta,
natomiast Malfoy – jak to Malfoy – naiwnie sądził, że uda mu się odratować
honor rodziny, ale Dorcas? Po pierwsze musimy się zapytać, na jaką cholerę
Voldkowi jakaś czarownica z mlekiem pod nosem: ani to specjalnie utalentowane
(oczywiście, że jeszcze nie wiem, jak tam u Dorcas z umiejętnościami, ale jakoś
wątpię, że będziesz kreować ją na Mary Sue), ani doświadczone, ani mądre. Nie
wyobrażam sobie, że Voldemort chciałby tracić czas na przeprowadzanie inicjacji
dla jakichś chłystków, których wcale nie potrzebuje, ale i którym nie może tak
po prostu zaufać. Oczywiście ktoś inny mógłby przeprowadzić inicjację, a i
również samemu Voldemortowi hipotetycznie może latać i powiewać, jeden dzieciak
w tą czy w tamtą, bo nie zdradzi im żadnych ważnych informacji… ALE! Jeżeli to
nie Voldek ubiega o młodych, a rodzice Meadowes chcą coś osiągnąć, oddając mu
swoje dziecię, liczę, że jakoś spróbujesz dać mi to do zrozumienia. Chociaż nie
wydaje Ci się, że skoro Meadowesowie są aż takimi fanami Voldka, Dorcas nie
powinna być aż tak zdziwiona tymi wieściami? Hej, w końcu (hipotetycznie) ma
szalonych starych, coś tam powinno jej świtać.
— Więc z łaski
swojej przestań na mnie patrzeć, jak na winowajcę tego wszystkiego, bo to i tak
niczego nie zmieni! – bez przecinka przed „jak”.
Pierś Dorcas falowała, ale po chwili spojrzenie delikatnie
złagodniało. – falowała? Wyobrażenie wręcz przekomiczne!
(...) bez słowa
ruszyła w stronę schodów, niczym posłuszny piesek. – bez przecinka przed
„niczym”, porównanie.
Zerknął na Remusa i Glizdogona, ale im nie trzeba było
niczego powtarzać — gdy tylko zorientowali się, co się dzieje, sami podreptali
za dziewczętami. – co się DZIAŁO! Nie zmieniaj czasu narracji!
Chyba przez te wszystkie lata zdążyłam się przyzwyczaić do
świadomości, że pewnego dnia zostanę wydana za jakiegoś bogacza z czystą krwią.
– jej, taka tragedia, wyjdzie nieszczęśliwie za mąż. Wydaje mi się, że gorszą
perspektywą powinno być przymuszenie do zostania śmierciożercą, no ale może
tylko dla mnie ludobójstwo jest gorsze…
Drocas zmarszczyła
delikatnie brwi; sama nie widziała żadnego wyjścia czy sposobu, by uniknąć
ślubu. – a czy Dorcas w ogóle myśli? Wiedziała o tej rodzinnej tradycji od
zawsze, a to długi czas na wymyślenie planu B! Możliwości jest miliard,
najbanalniejszą byłaby zwykła ucieczka, pozwolenie, by rodzina ją
wydziedziczyła, a wpadnięcie na plan Blacka też nie wymaga geniusza, chociaż
plan ten pozostawia naprawdę wiele do życzenia.
— Trzeba im
oznajmić, że Dorcas Meadowes ma już innego narzeczonego. – czy my rozumiemy
to samo przez słowo „narzeczony”? Brzmi to trochę tak, jakby nikt z obecnych w
scenie nie brał pod uwagę możliwości, że rodzice Dorcas jednak mają trochę
rozumu.
Rozdział drugi
Nie spodziewał się
tak entuzjastycznego przywitania przez ciemnowłosą Gryfonkę, (…). – tak,
już wcześniej zauważyłam, że używasz opkowych synonimów, byleby nie popełnić
okropnej zbrodni, jaką byłoby powtórzenie imienia lub nazwiska postaci, ale
teraz po prostu mnie zabiłaś. Masz przystępny styl, co prawda miejscami
patetyczny, ale to łatwo wyeliminować, więc wręcz boli mnie serce, kiedy widzę
zwroty typu „Gryfonka”, „blondynka”, „ciemnowłosa”, „dziewczyna” (tego trochę nadużywasz) i tak dalej. Kurcze, jeżeli mi nie wierzysz, otwórz Harry’ego
Pottera, byle jaką część, na byle jakiej stronie i jeżeli podasz mi cytat, w
którym Rowling używa synonimu „chłopiec”, zamiast po prostu napisać „Harry”,
wygrasz internety, naprawdę. (Wydaje mi się, że mogło się to zdarzyć w Kamieniu
Filozoficznym, ale tylko na samym początku!) Zwroty tego typu zostaw sobie na
momenty, kiedy narrator przedstawia czytelnikowi nieznane postacie, gdy jeszcze
czytelnik nie zna ich imienia i nazwiska, a nie dla doskonale znanego każdemu
bohaterowi. Wyobraź sobie, że Rowling dość często powtarzała „Harry”, ale świat
się jakoś nie zawalił, prawda?
Na Merlina, nie mogę odepchnąć od siebie wrażenia, że cały
początek rozdziału jest bezsensowny. To znaczy, jasne, rozumiem, że musiałaś
jakoś wprowadzić chwilową niewiedzę, ale sęk w tym, że właśnie ta niewiedza nie pasuje mi do wspaniałej przyjaźni między tą grupą postaci. Bo wiesz,
to tylko dziecinna zabawa w udawanie, nic więcej. Nikt nie powiedział, że James
albo Syriusz muszą brać ślub z Dorcas, przecież od samego początku w
planie Blacka chodziło właśnie o zmylenie rodziców Meadowes! Czy to aż tak
wielka ujma na ich honorze, żeby – do jasnej ciasnej– wspomóc rzekomą przyjaciółkę w
potrzebie? Czy oni tak naprawdę w ogóle się przyjaźnią? I nie żeby gdzieś im
się śpieszyło – jest zima, więc do deadline’u zostało im około pół roku – nie
pali się, mają szmat czasu, jednak James nawet nie bierze tego do możliwości,
a Black bardzo się opiera.
Jakby było jej absolutnie wszystko jedno, czy na początku
lata stanie na ślubnym kobiercu, czy będzie się z tego wszystkiego śmiała,
wylegując na miękkiej pościeli w swojej posiadłości. – po pierwsze: do tego momentu miałaś narratora bezapelacyjnie wszechwiedzącego, a tu nagle znikąd ma jakieś bardzo wygodne wątpliwości. Po drugie: ej, serio? Czy ona też
będzie taką bezwolną mameją, która nie spróbuje sama sobie z niczym poradzić,
jeżeli ktoś jej nie pomoże? Jeju, przez jakąś godzinę próbowała walczyć o swoją
przyszłość, no naprawdę, strasznie musiało ją to zmęczyć! A ta druga część
zdania strasznie mnie zastanawia. Jeżeli to ma być tylko zabawa w udawanie
(chociaż wiadomo, że coś się kroi), a całe narzeczeństwo Blacka i Meadowes to
zwykły pic na wodę, czemu ona zachowuje się tak, jakby to chwilowe rozwiązanie
– bo tak, jest to chwilowe rozwiązanie – było lekiem na wszystko? Powiedzmy, że
rodzice Meadowes kupią cały ten bullshit. Okej, powiedzmy, że odwołują
narzeczeństwo z Lestrange’em (co nie powinno okazać się tak łatwe), ale to nie
znaczy, że odwołają przygotowania do ślubu! Najwyraźniej bardzo im na tym
zależy, skoro matka już wszystko planuje, cholera, mają nawet ustaloną datę, więc
nie rozumiem, dlaczego Dorcas myśli, że będzie mogła z czegokolwiek się śmiać,
wylegując w posiadłości. Szczególnie, że zostanie śmierciożercą i służenie
psycholowi wcale jej nie przeszkadza, ale wiadomo, bohaterki i ich priorytety.
Uczniowie od razu dostrzegą między wami tę zmianę, co
jedynie zadziała na waszą niekorzyść, zwłaszcza, że wiadomym jest, że się
przyjaźnicie. – omujborze, uczniowie-tło w każdym fanfiku po prostu nie mają
życia. Nie mają zainteresowań, przyjaciół, wypracowań do pisania, nauki, własnych dramatów, tylko cały wolny
czas poświęcają na obserwowanie superpopularnych celebrytów, gwiazd Hogwartu,
jakimi są Huncwoci! Doskonale wiedzą, jakie stosunki są między kim a kim,
siedzą im w głowach i lepiej znają ich niż oni sami! Może jeszcze mają
hogwarckiego Pudelka (ta gazetka), dzięki któremu mogą śledzić nowinki z życia
Syriusza i Dorcas, co? Walę. Głową. W. Biurko.
Pomyślcie tylko — dwójka przyjaciół, która podczas
śniadania rzucała w siebie ze śmiechem jedzeniem, następnego dnia chodzi za
rączkę i szepcze sobie na uszka czułe słówka! – czekaj, czekaj. Próbujesz mi tu
kreować tę lalunię na jakiegoś geniusza, który zobaczył dziury we wspaniałym
planie Syriusza, tyle że… TO NIE JEST ŻADNA DZIURA! Żadna! To jest, na Merlina,
ułatwienie, a Rachel odstawia jakieś cyrki, myśląc, że jest Sherlockiem
Holmesem… No bo co jest takiego niesamowicie niemożliwego w tym, że dwie osoby,
które przez długi czas się przyjaźniły, lubią się trochę bardziej i bardziej?
Szczególnie, że żadne z nich nie jest szpetne jak noc, żeby to nagłe
zainteresowanie drugiej osoby spotkało się z jakimś zdziwieniem ze strony
uczniów. Matko, opisujesz mi tu Rachel jak następnego Einsteina, ale jej logika
jest tak poryta…
Rachel zagryzła delikatnie wargę, intensywnie nad czymś
myśląc i nawet nie zdając sobie sprawy, że przez ten drobny gest wyglądała
jeszcze bardziej uroczo. O ile było to możliwe. – fapanie do własnej postaci
nie mogło być bardziej widoczne, no przykro mi. Ech.
Rabastan to całkiem
inna historia. On musi uwierzyć, że jesteście razem i po prostu nie chcecie się
tym afiszować. – no tak, bo chłopak, który nie chce wyjść za Dorcas – nie
dziwię mu się, naprawdę – i który o wiele łatwiej mógłby znaleźć sobie o wiele
lepszą partię (cóż, nie ma co ukrywać, nie lubię Meadowes), MUSI uwierzyć, żeby
nie zakablować rodzicom, że to wszystko pic. Tak.
— Przecież wiesz, że
tylko się z tobą droczę... Łapciu — Rachel nie przestawała się uśmiechać, a
Syriusz jedynie westchnął z rezygnacją. – kropka po „Łapciu”.
Rozdział trzeci
Idąc, wpatrywała się
we własne buty i ignorowała dochodzące z obu stron chichoty. – przesadzasz
i to cholernie. Tak, Betty napisała o niej komiczny artykuł, ale wiesz kiedy?
No jasne, że wiesz, w końcu to Twoje opko – na początku roku. Mam uwierzyć, że
uczniowie AŻ TAK nie mają życia, że przez około pół roku jarają się starym jak świat
upokorzeniem jakiejś tam Puchonki? Błagam cię, BŁAGAM, nie rób z nich
wszystkich bezmózgiej masy, która żyje tylko głupimi ploteczkami i dramatami
innych ludzi.
Wejście do jej pokoju wspólnego mieściło się na parterze,
niedaleko wejścia do kuchni, z którego raz skorzystała. – hehe, tyle że kuchnia
znajdowała się w lochach, a nie na parterze. I tam też był pokój wspólny
Puchonów.
Tak, Rachel Smith
należała do tych uroczych, ale nie grzeszących rozumkiem uczennic, (...). –
jeżeli Rachel według narratora nie grzeszy rozumem, nie chcę wiedzieć, jak
określiłby Dorcas. Bo wiesz, to nie grzesząca rozumem Rachel próbowała wskazać
minusy głupiego planu Blacka, podczas kiedy Dorcas pewnie miałaby problemy z
zawiązaniem butów.
Rozdział czwarty
Nie miał zbytnich problemów z dogonieniem Dorcas — biegał
znacznie szybciej od niej, a lata nocnych wypraw po Hogwarcie wraz z resztą
Huncwotów nauczyły go poruszania się prawie bezszelestnie. – łał, czyli biegł
za nią bezszelestnie. Tak, po starych, pustych korytarzach Hogwartu na pewno
nie rozchodziło się echo, a może rozchodziło się, tyle że jedynie za mniej
zajebistymi postaciami.
Dziwnym trafem nie mogła się pozbyć z głowy obrazu
uśmiechniętego Rabastana Lestrange’a, który — jak zauważyła ze złością i
zaskoczeniem — był nawet przystojny. – tak bardzo go nienawidziła, że nigdy
wcześniej nie patrzyła na jego twarz?
— Co oznacza: tak! —
oznajmił radośnie Johnny, wtrącając się do rozmowy. Chwilami Betty
zastanawiało, jak to możliwe, że ten chłopak z uroczego i miłego potrafił tak
szybko zmienić się w raniącego wszystko i wszystkich potwora. – skąd ona
wyciąga takie bezsensowne wnioski?
Cóż mogę powiedzieć? Coś tam mogę, ale niewiele. Napisałaś
prolog długości przeciętnej ulotki, cztery średnie rozdziały, więc materiału
miałam naprawdę mało. Gdybym nie dopisywała komentarzy do danych cytatów,
mogłabym całość przeczytać w mniej więcej dziesięć minut, no a czy dziesięć
minut z czasu jest wystarczające, by wystawić konkretną ocenę? No nie bardzo.
Musisz pamiętać, że wnioski
wyciągam z Twojego stylu i wydarzeń we wszystkich rozdziałach. A – niestety –
te wnioski za fajne nie są.
Bodajże w zakładce o sobie pisałaś, że nie lubisz
romansów, że Cię po prostu nudzą. Kiedy to przeczytałam, byłam bliska
wzniesienia rąk ku niebu w podzięce, bo ostatnie fanfiki, które czytałam,
obrzydziły mi romanse chyba do końca życia. Po przeczytaniu prologu natomiast
zaczęłam robić się podejrzliwa, bo śmierdział zbytnim emowaniem, ale i tak
sądziłam, że pierdyliard romansów mam już z głowy. Tyle że nie miałam. Cztery
rozdziały, a już mamy tu potencjalnych dramatów romantycznych więcej, niż
normalny człowiek jest w stanie znieść. Betty lubi Rabastusia, Rabastuś
prawdopodobnie lubi Dorcas (cóż, dziwnie zachowywał się podczas ich rozmowy z
rozdziału pierwszego) – ale raczej skoczy sobie do schowka na miotły razem z
Rachel bez większych zahamowań – Dorcas jest zauroczona w Syriuszu (nie możemy
zapominać, że Meadowes nagle zauważyła, że Rabastuś jest przystojny, wow),
Syriusz niby jej nie lubi w ten sposób, ale nie do końca, jednak wiemy, że jest
jeszcze ktoś, to na zabój kocha się w naszym hogwarckim donżuanie! Oprócz
żeńskiej połowy Hogwartu, rzecz jasna, bo ta pewnie – jak w większości fików o
Huncwotach – ściąga majtasy, jak tylko go widzi. Ten ktoś to upokorzona przez
Betty Aria (nie rozumiem, skąd z imienia Adrienne wzięłaś sobie Arię, no ale),
nieśmiała Puchonka. A, przepraszam, jak mogłam nie wspomnieć o Jamesie i Lily, z
kolei zadziwiająca wiedza Remusa na temat kobiet też pewnie nie wzięła się z
powietrza.
Przepraszam, co tam pisałaś w zakładce? Że romanse Cię
nudzą? A w tekście jak na razie mamy tylko romans, romans i jeszcze raz romans
(pomijając patetyczno-tajemniczo-emowaty prolog), co niezmiernie mnie ciekawi.
Gdzieś pisałaś również (nie pamiętam już, czy była to zakładka, czy może gdzieś
w komciach), że chciałabyś przedstawić historię Huncwotów inaczej, niż zrobiła
to reszta autorów, ale problem w tym, że na razie robisz to dosłownie tak samo jak oni.
Mamy superpopularnych Huncwotów, których życiem żywią się bezimienni
uczniowie-tło, mamy pierdyliard romansów, mamy nieoryginalne wątki
zaaranżowanych małżeństw i inicjację do śmierciożerców, a to tylko cztery
niedługie rozdziały!
O postaciach też niewiele mogę powiedzieć, bo jest ich
naprawdę sporo jak na taką ilość tekstu, więc logiczne, że mało kiedy
poświęcałaś im dłuższą chwilę. Jedno jest pewne: nie trawię Dorcas. W pierwszym
rozdziale zachowywała się tak, jakby była najlepszą partią w Hogwarcie: jest
prześliczna, och, chłopcy ślinią się na jej widok, jej krew jest czysta jak
łza, och!, a rodzinę ma obrzydliwie bogatą. Najwyraźniej uważa się również za
tak wspaniałą osobę – pomijając swoje wdzięki i Twoje ewidentne fapanie do tej
postaci – że podejrzewa Rabastana o wyjście z propozycją do rodziców, by
właśnie ją wzięli pod uwagę jako jego przyszłą małżonkę. Nie wiem, czy lalunia
nie zauważyła, że chłopak rzekomo jej nienawidzi (po zachowaniu tego nie widać,
ale narrator wtrącił swoje trzy grosze w tej sprawie), a poza tym jeżeli
faktycznie Rabastan chciałby się z nią hajtnąć, no… Mogę tylko powiedzieć, że
ma nie po kolei w głowie i to bardzo. W każdym razie Dorcas również nie myśli,
wcale a wcale. W jej rodzinie tradycją są aranżowane małżeństwa, ale
najwyraźniej tak zacofane myślenie w żadnym wypadku nie przeszkadzało naszej
drogiej księżniczce, oczywiście do czasu, kiedy okazało się, że ma wyjść za
swojego wroga (jakie to oklepane). Co ciekawe, perspektywa wyjścia za przystojnego,
ale trochę nielubianego osobnika jest dla niej o wiele, WIELE większym
problemem niż to, że w przyszłości rodzina chce zmusić ją do zostania
śmierciożerczynią. Ale jak już wspominałam: co z tego, że będzie służącą
Voldemorta, co z tego, że najprawdopodobniej będzie musiała – między innymi
okropieństwami – dopuszczać się mordu na niewinnych mugolach lub nawet na
czarodziejach, bo wiemy, że Voldek nie wybacza, CO Z TEGO! Najważniejsze jest
to, że Dorcas loffcia Syriusza i że teraz będzie mogła – hihi – udawać jego
dziewczynę. Nie sądzę również, że z Twojej strony cała ta kompletna bezmyślność
i narastająca mamejowatość to kreacja celowa.
Reszta pomniejszych postaci ma się już trochę lepiej.
Trochę. Syriusz na razie jest przedstawiany tak stereotypowo, że głowa mała,
ale na szczęście nie dostał wielkiej ilości czasu tekstowego, bo jego dalsza najprawdopodobniej
typowa kreacja pchnęłaby mnie ku popełnieniu samobójstwa. Nie ma w nim niczego
oryginalnego, tak samo jak w Jamesie. Co prawda o tym akurat mogę coś tam
powiedzieć – wydaje mi się, że narrator go ogłupia z każdą kolejną kwestią, a
efekt ten potęguje nadużywanie określenia „Łapciu” względem Blacka. Tak jak w
każdym fiku potterowskim jest natrętem zazwyczaj służącym jako element
komiczny, co najczęściej kończy się facepalmem z mojej strony. Rozumiem, że w
kanonie w tym wieku był – łagodnie mówiąc – głupolem, ale bez przesady, nie rób
z niego aż tak jednowymiarowego kretyna, który nic tylko próbuje poderwać Lily
końskimi zalotami. Pomyślałby ktoś, że po takiej ilości odtrąceń James zacząłby
próbować dobrać się do niej z jakiejś innej, bardziej inteligentnej strony.
Błagam, spróbuj zrobić z niego człowieka jak z krwi i kości, a jak już przy tym
określeniu jesteśmy, przyznam, że w Twoim tekście trafia się i taka postać.
Nie, nie jest to Rachel, Rabastuś, Betty, Aria, czy kogo
tam jeszcze wymyśliłaś. Postacią, jaka zaskarbiła sobie moją sympatię, bo
wydaje się być normalną, prawdziwą osobą, byłaby właśnie Mary. Tak, Mary. Mary,
która jest zazdrosna o sukcesy Lily, ale czuje się z tym źle. Mary, która ma
sobie za złe, że kiedyś naśmiewała się z koleżanki, ale równocześnie nie
potrafi się nie uśmiechnąć, gdy napotyka wzrok Marlene, z którą kiedyś
złośliwie obgadywała Evans. Ona ze wszystkich postaci jest najsympatyczniejsza,
bo po prostu jest prawdziwa, a jej reakcja i przemyślenia na temat Lily są niezaprzeczalnie
wiarygodne. Niestety jakoś wątpię, że będzie czymś więcej niż chodzącym i
gadającym tłem, a szkoda, bo z tych wszystkich bohaterów wyszła Ci najlepiej.
Kolejną rzeczą do omówienia jest styl. W prologu i na
początku rozdziału pierwszego popisałaś się patetycznością, ale na szczęście później
powoli się to wykruszało, aż wreszcie mogłam odetchnąć i poczytać coś przyzwoicie
napisanego. Bo tak, pomijając trudne początki i nadużywanie zaimków,
szczególnie słowa „swoje”, styl masz przyzwoity i przystępny. Dialogi z kolei
brzmią naturalnie, ich ilość względem opisów jest dobrze wyważona, a całość
nieźle współgra. Co do błędów, jest ich niewiele. Zdarzyły się literówki i brakujące lub nadliczbowe przecinki, kilka powtórzeń, ale to raczej drobiazgi.
36/70
Dodatkowe punkty:
1/2
Za Mary, bo tylko ona ratuje wszystkie postacie. Chciałam
dać jeszcze jeden za szkolną gazetkę, bo to fajny pomysł, ale niestety zrobiłaś
z niej typowego Pudelka, zwykły nakręcacz dramatu, żeby jakoś tam podtrzymać tę
szopkę z niby-ukrywaniem niby-związku Dorcas i Syriusza.
Podsumowanie:
Na przyszłość polecałabym pozwolenie Dorcas na myślenie,
nawet takie raczkujące. To, co teraz wyprawiasz z tą postacią, jest po prostu
tragiczne. Na Twoim miejscu przestałabym też tak do niej fapać, bo po tekście
to widać; nie ma niczego gorszego niż świadomość, że autor faworyzuje daną
postać, a to tutaj jak najbardziej ma miejsce. Jest to też trochę irytujące.
Nawiasem mówiąc, poleciłabym Ci również, żebyś wreszcie wspomniała, że perspektywa
bycia śmierciożercą też jest zła, bo ten wątek nie jest nawet zepchnięty na
boczny plan, on po prostu został wyeliminowany z przemyśleń postaci, co jest po
prostu absurdalne.
Twój fanfik otrzymał 45 punktów na 82 możliwe, co daje ocenę dostateczną.
Dobra, napisałam przyzwoitej długości komentarz i go nie wstawiło! (Blogger mnie dobija, przepraszam, że musisz teraz wysłuchiwać moich jęków.)
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim dziękuję za poświęcony czas, bo sama chyba nie miałabym siły na ocenianie kolejnej porcji wypocin. Teraz postaram się napisać wszystko, co napisałam. Powytykane przez Ciebie błędy uświadomiły mnie, nad jak wieloma rzeczami powinnam jeszcze popracować. Moje opowiadania mają to do siebie, że logiką ani oryginalnością nie grzeszą, ale staram się straszliwie, by to zmienić. Patetyczności już się wyzbyłam (przynajmniej w większości) i z tego jestem dumna. Najbardziej jednak zmartwił mnie fakt, że nie potrafię kreować postaci z krwi i kości. Szczerze się przyznam, że nie myślałam, że z Dorcas jest aż TAK źle. Dziękuję, że wytknęłaś mi jej głupotę, bo mam jeszcze możliwość ją uratować. (W szkole uczono mnie pierwszej pomocy (ze sprawdzianu z umiejętności praktycznych miałam sześć), jest jeszcze nadzieja!) Postaram się na dniach zreperować wszystkie postaci (oprócz Mary, jej nie ruszę!) i załatać wszelkie dziury w fabule. Na szczęście długi weekend przede mną i będę miała na to czas.
Nie wiem, co mogłabym napisać na temat tej oceny — zobaczyłam to, co chciałam zobaczyć i wreszcie wiem, nad czym mam pracować. Poza tym, czytając tego posta, pośmiałam się. Przysięgam na Styks, że przestanę faworyzować Dorcas! (Po tym, co o niej napisałaś, będzie to znacznie łatwiejsze. :))
Mary wyszła najbardziej realnie, bo Mary to taka blogowa ja. Zawsze, gdy pisze jakąś historię, jedna z postaci przejmuje moje cechy. Łatwiej mi się wtedy pisze.
Odpowiem na jedno z Twoich pytań — Arię wytrzasnęłam stąd, że sama mam na imię Adrianna i przez długi czas chciałam, by koledzy zwracali się do mnie "Aria", ale nie wyszło i pozostałam "Adą". Skoro nie udało się w prawdziwym życiu, postanowiłam przelać to na papier.
Jeszcze raz dziękuję za ocenę i pozdrawiam serdecznie!
P.S. Kiedy tylko napisze kilka kolejnych rozdziałów i popoprawiam te już opublikowane, zgłoszę się do ciebie ponownie. Mam nadzieję, że uda mi się pozbyć wszystkich nielogiczności i opkowych przyzwyczajeń. :)
Co do postaci - nie mogłam rozpisać się o każdym bohaterze, bo ci mniej lub bardziej poboczni pojawiali się właśnie mało, a przecież ze szczątkowych informacji niczego nie ulepię. Może gdybyś miała na blogu więcej rozdziałów, mogłabym ocenić, jak prezentuje się reszta (Rabastan, Betty, Aria i inni wspomnieni z imienia), ale że tak nie jest... Oni na razie dla mnie po prostu są. Istnieją gdzieś tam w tle, ale nic ich od niego nie odróżnia. Myślę, że postawiłaś sobie za wysoko poprzeczkę - stworzyłaś tyle postaci, a perspektywa, że na tej ziemi istnieje chociaż jedna tak bezmyślna osoba jak Dorcas, jest dla mnie po prostu niemożliwa. Podejrzewam, że może być Ci trudno zapanować nad taką ilością bohaterów, jeżeli główna w rzeczywistości aż tak bardzo rozmija się z tym, jak Ty ją widzisz.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńZ oceny wyciągnęłam wiele przydatnych podpowiedzico do prowadzenia bloga, które z pewnością wykorzystam w moim opowiadaniu (http://niemozliwezycie.blogspot.com). Dzięki!
Usuń