Oceniająca: antler
Oceniany blog: niebianskie-pola
Autorka: Aleey
Na początek chciałabym Cię, Aleey, bardzo przeprosić za tak długi czas oczekiwania, by zaraz dodać, że w ocenie nie wzięłam pod uwagę najnowszego postu. Nim go dodałaś, miałam już wszystko napisane i już naprawdę nie chciałam niczego zmieniać. Mam nadzieję, że to nie problem.
Wstęp
Nie będę pisać na temat swego pierwszego wrażenia dotyczącego bloga, a także miniona skojarzeń z adresem, gdyż nie byłaby to ani świeża, ani szczególnie przydatna opinia. Przejdę zatem do konkretów: Niebiańskie Pola witają czytelnika minimalistyczną, żeby nie powiedzieć - ubogą, podstawową szatą graficzną oferowaną przez Bloggera. Czy to źle? Nie sądzę; nie widzę w dobrym doborze barw żadnych przeciwwskazań do zapoznania się z treścią, choć, biorąc pod uwagę panującą modę na rozbudowane pod względem graficznym oraz CSS-owym(?) szablony, wiele osób może odrzucić ta prostota. Jednak taka forma przemówiła do mnie, patrząc na tematykę historii - czarno na białym, bez żadnych udziwnień (choć muszę dodać, że niezmiernie przypadł mi do gustu obraz, który jeszcze do niedawna widniał nad linkami - szkoda, że go usunęłaś). A jak już jesteśmy przy temacie "czarno na białym", ponarzekam nieco na kolor czcionki; dość mocno kontrastuje z tłem, co niekoniecznie dobrze wpływa dla zmęczonych oczu.
Dodatki również są skromne - zakładka opisująca blog oraz autora, uzupełniona listę opowiadań, a także linki. Wbrew pozorom nic więcej do szczęścia nie potrzeba.
Treść
Zacznę może od tego, że przez dłuższy czas miałam mieszane uczucia co do Kwiatów o czarnych płatkach. Chyba w zależności od humoru, nie wiem, może pory dnia, pogody, zmieniało się moje nastawienie do tej powieści - i to na tyle, by popadać ze skrajności w skrajność. Niekiedy nachodziła mnie całkowita niemoc, gdy tekst ciągnął się w nieskończoność; zaczynałam wierzyć, że dojdę do końca rozdziału i porzucę blog, ocenię do danego momentu albo wystawię odmowę, podając jakąkolwiek bezsensowną przyczynę. Zaraz po tym uświadamiałam sobie, że skoro doszłam do tego momentu, warto dotrwać do końca, zwłaszcza że gdzieś w odpowiedzi na komentarz ujrzałam zapewnienie o ciekawszej przyszłości bohaterów. Jednak nie mogłam się zmobilizować na tyle, by szybko skończyć lekturę, ociągałam się, znajdowałam wymówki, przez co ocena zajęła mi tyle czasu. Z drugiej strony miałam "te lepsze" chwile, w czasie których zaczynałam wierzyć, iż darzę tę historię niezwykłym uczuciem; byłam pewna, że zaraz po opublikowaniu opinii, dołączę do stałych czytelników i z niecierpliwością będę oczekiwać ciągu dalszego. I choć tych gorszych momentów było zdecydowanie więcej, teraz, z perspektywy czasu widzę, że były one powodem tylko i wyłącznie długości rozdziałów. Nie przywykłam do spędzania takiej dużej ilości czasu, czytając czarny tekst na idealnie białym tle, przez co mój astygmatyczny wzrok musiał się buntować. W tej chwili patrzę przez pryzmat fabuły, a ta sama w sobie pozostawiła pewien ślad na mojej duszy. Jest mi też trochę wstyd, że tak źle myślałam o tej powieści w trakcie czytania.
Z blogiem spotkałam się już wcześniej przy okazji oceny Tatis. Nie czytałam jej dokładnie, ale z tego, co pamiętam, wiedziałam tyle: miłość homoseksualna pomiędzy mężczyznami uwieńczona oceną celującą. Rzadko który blog zasługuje na tak wysoką notę, toteż zajrzałam wtedy na niego, by dowiedzieć się czegoś więcej, jednak już wtedy odstraszyła mnie ilość i długość wpisów. Pierwsza myśl, która mnie naszła, była skoro nie muszę, nie czytam. Zostawiłam blog, pozostawiając w sobie zalążek ciekawości. Może właśnie dlatego w duchu ucieszyłam się, gdy zdecydowałaś się wtargnąć pod moje skrzydła - bo w końcu miałam powód, dla którego mogę poświęcić czas i chęci. Bo, muszę przyznać, gdyby nie wcześniejsze zainteresowanie, nawet nie zareagowałabym, już nie mówiąc, pozytywnie, na słowa "erotyka" i "dużo rozdziałów".
Początkowo (oczywiście nie biorąc już pod uwagę powyższego wywodu o trudności w trakcie czytania) byłam zachwycona powieścią (Faktycznie zasługuje na celującą - ciekawe, jak ja teraz napiszę coś mądrego, by nie wyszedł z tego esej synonimów słowa "świetne"?), a jednocześnie prostotą jej strony technicznej, którą podziwiam do teraz - wszak czytając, całkowicie odczuwa się aktualną sytuację, wszelkie uczucia są oddane z niezwykłą dokładnością, po prostu na moment przyjmujemy maskę Micheala; zaś z drugiej strony, jak głębiej przyjrzymy się powierzchownej warstwie tekstu, zauważamy coś specyficznego. Ekstrawagancją jest, jak wspomniałam, prostota układanych zdań, budowanych opisów. Co mam na myśli? Znalezienie wdzięcznych metafor, homeryckich porównań graniczy niemalże z cudem - zdania są bezpośrednie, opisują aktualną chwilę, nie ma żadnych groteskowych momentów, w których Micheal odwraca głowę w stronę nieba, zaczyna rozważać nad sensem życia ukrytego gdzieś w chmurach, soundtrack zmienia się na melancholijny i następuje wyciemnienie sceny. Prosto i klarownie. Czy zabieg się udał? Skoro byłam w stanie się wciągnąć i wczuć w bohatera, to myślę, że tak. W jaki sposób do tego doszło? Nie wiem, jednak za nietworzenie z historii o losie, no, nie przebierajmy w słowach, nastoletniej męskiej kurwy coelhizmu należy się duży plus.
Im dalej w las, tym więcej drzew; im dalej w fabułę, tym więcej porozpoczynanych wątków, których końca nie za bardzo było widać. W tym momencie zaczęły się moje wątpliwości, a entuzjazm nieco przygasł. Powoli zaczynałam wierzyć, że kolejne rozdziały są efektem chwilowej weny, to znaczy: mam czas, napiszę coś, ciąg dalszy stworzę innym razem, ciekawe, co z tego wyjdzie. Miałam wrażenie, że historia jest napędzana chwilą, a dalsza akcja jest nieznana nawet dla autorki. Ciężko zaprzeczyć, że taka perspektywa raczej nie przypadła do gustu, preferuję powieści obmyślane od początku do końca; gdy powoli sprawy się rozwiązują w oczekiwaniu na punkt kulminacyjny. W tym przypadku czas mijał, mówiąc dokładniej, mijały lata, patrząc od strony fabuły, a jakichkolwiek wyjaśnień póki co brak. Muszę przyznać, że gdybyś zgłosiła się, mając dziesięć, dwadzieścia - ba! - nawet trzydzieści rozdziałów, nie wiem, czy byłabym w stanie wystawić opinię taką, jaką mam teraz. Niefortunnie przekonałam się, że ten ogrom treści jest jednak niezbędny, by zinterpretować opowiadanie tak, jak powinno zostać zinterpretowane.
Dobrze, może najwyższy czas przejść do rzeczy istotniejszych, bo póki co chyba nie doszłam do niczego.
Wspominałam wcześniej o owej prostocie, ukazywaniu chwili taką, jaką jest, jednak nie wzięłam w ocenie pod uwagę dialogów - gdyż w tym momencie pogląd nieco się zmienia. Rozmowy, oczywiście, są szczere (w przypadku Micheala - aż do bólu), zdecydowanie pasują do charakteru, wieku i uczuć postaci, jak również uwzględniają daną sytuację, dzięki czemu wszystko ładnie się ze sobą łączy. I póki wypowiedzi są krótkie, bezpośrednie, póty jest dobrze - problemy nadchodzą w momencie, gdy bohater rozpoczyna dłuższy monolog. Ma się wrażenie, że postać wyrzuca z siebie całą ścianę tekstu za jednym tchem, w tym czasie stojąc w bezruchu i nie wykazując żadnych uczuć. Brakuje niby banalnych spostrzeżeń, takich jak podrapał się po głowie, spuścił wzrok, pokręcił głową, a jednak tak potrzebnych do urozmaicenia wypowiedzi, przedstawienia emocji towarzyszących mówiącemu - oczywiście zawsze można ruszyć wyobraźnię, co wcale takie trudne nie jest w tymże przypadku, noale. Grzebiąc w przygotowanych notatkach zapisanych "na marginesie", znalazłam lakoniczne "Wywód Matta na temat miłości (Chris)". Nie będę kłamać, że doskonale pamiętam, o co mi wtedy chodziło, a także jakie treści wspomniany wywód zawierał, bo nie chcę poplątać się w zeznaniach. Myślę, że był to przypadek bezruchu w trakcie rozmowy i/albo nieco groteskowa rozprawa nad wartością wyższą, która wtedy jakoś nie mogła mi podejść. Bo odwracanie głowy w stronę nieba w chwilach dość przyziemnych zdarzało się w dialogach niejednokrotnie - jednak, tak jak mówię, ręki sobie uciąć nie dam, że przytoczony przykład tego tematu się chwyta, a w trakcie lektury nie sądziłam, że nie będę w stanie przypomnieć sobie czegoś takiego.
Tak jeszcze w kontekście zapisu dialogów: [Niko] – Myślę po angielsku. – Mike prychnął. - początkowo stawiałaś reakcje innych osób przy wypowiedziach konkretnej postaci. W nowszych rozdziałach z tym zabiegiem już raczej się nie spotykałam, ale mimo wszystko warto zwrócić na to uwagę.
Bohaterowie - wydawać by się mogło, że są to powierzchownie, stereotypowo wykreowane postaci, a jednak wywołują naprawdę wiele emocji, jeśli przypomnę sobie o nich. Wszak Michael gdzieś się tam zadomowił w moim mózgu i wciąż nie mogę przestać o nim myśleć - w jaki sposób ten na pozór zły prezentuje dojrzalszą postawę od tego dobrego? Rodzeństwo Hillów dzieli się na dwa typy osobowości: starszy, mądrzejszy, dobrze uczący się Chris oraz ten młodszy, niegrzeczny, chadzający swoimi ścieżkami, buntownik Michael. Zacznę od Chrisa, gdyż o nim wiele powiedzieć nie można: zdecydowanie nie przypada do gustu, na poziomie intelektualnym, pomijając ambicje i, w dumie, inteligencję (cóż za paradoks), leży gdzieś na równi z jamochłonem - w porządku, chłopak stara się w szkole, (mniej więcej) wie, co chce od życia, ale jak przyjdzie co do czego, nie potrafi przejrzeć na oczy, połączyć najprostszych faktów, dopuścić do siebie myśli, że może się mylić. Polubiłam go w momencie, gdy pocałował Niko - dzięki temu wybrykowi przestał być tak idealny, za jakiego mógł się uważać, porównując się z bratem. Nie wiem, może źle odebrałam jego zamiary, kreację, jednak choćbym nie wiem, jak bardzo starała się zapałać do niego sympatią, pozostaje... nijaki.
Michael natomiast jest bohaterem, który pomimo swego zachowania, staje się dużo bliższy czytelnikowi, mniej papierowy. Mimo że można mu przypisać wiele wad, podświadomie kieruje się dobrym sercem - w końcu na wieść o długach nie pozostał bierny; nawet jeśli była to i tak podrzędna wartość. Najbardziej spodobało mi się wyjaśnienie motywów Mike'a - wszak przestaje być postacią złą dla zasady; choć nagłe jego "przypomnienie" sobie o sprawach sprzed wieków i ciągłe ich wałkowanie ujmuje trochę realizmowi. Nie da się go nie lubić, jego zachowanie raz wywołuje gorycz, raz współczucie, innym razem potępienie - pokazuje wiele twarzy, tyle tajemnic i sekretów przed nami otwiera, oddaje nam swoją intymność, przez co jest bardziej ludzki, zrozumiały, trójwymiarowy i szczery.
Niko, swoista ofiara losu, urzeczywistnienie zasady o przyciąganiu przeciwieństw - postać, którą odbieram raczej dwojako. Z jednej strony biedny chłopak, nieznający języka, mieszkający sam w pustym domu, niepotrafiący podjąć odpowiednich decyzji, słaby, z ciężkim dzieciństwem, a z drugiej, pomimo swej niewinności, wie, jak kłamać, ukrywać prawdę i odpowiednio rozdzielać jej rację dla Michaela. Niby Niko powinien wywoływać u mnie współczucie, lecz w rzeczywistości jestem ciekawa jego prawdziwej historii, powodów, dla których znalazł się akurat w Toronto, powiązań z rosyjską mafią - choć dużo o nim wiem, dalej pod jego postacią widnieje znak zapytania.
Przy Edwardzie nie mogę pozbyć się skojarzenia z Hannibalem Lecterem - cudownym psychiatrą, wspaniałym przyjacielem, doskonały w każdym calu, a który tylko przy okazji zajadał się ludzinką. Podobnie jak tutaj - psychiatra, światełko w tunelu dla zbłąkanych chłopców, a choć nie jest ideałem ani kanibalem. niezwykle przypada do gustu. Nie mam pojęcia dlaczego, ale jest to postać, którą naprawdę lubię - może dlatego że z jednej strony zdradza żonę z niepełnoletnimi chłopcami, a z drugiej staje się niemalże ojcem dla jednego z nich? Antagonizmy to jedne z tych rzeczy, które dodają tej powieści uroku. Nie wiem tylko, jak daleko posunie się w eksperymencie nad swoim "najlepszym przypadkiem", to znaczy, jak wielkie znaczenie ma dla niego Niko - poza tym, że różni się od innych chłopców, z którymi do tej pory miał do czynienia.
Może jeszcze słówko o Kennym, którego historia mnie niezmiernie zaciekawiła, póki trwała przy zjawie ze zdjęć i wspomnień. Był to szalenie interesujący wątek, miałam podejrzenia co do tego, że wraz z Michealem są rodzeństwem, skoro tak wiele cech fizycznych mieli podobnych; jakieś tajemnice, które zupełnie odmieniłyby bieg historii. Jednak jak szybko Kenny się znalazł w rzeczywistości Mike'a, tak szybko odszedł - byłam trochę zawiedziona, gdy skończyło się na niefortunnym spotkaniu w mieszkaniu kuzyna. Mimo to żywię nadzieję, że jeszcze do nas wróci i zaprezentuje swoje korzenie, których nie pojmuję do końca.
Szkoda tylko, że tak mało poświęcasz opisom bohaterów. Może tylko ja odniosłam takie wrażenie, że są one traktowane nieco po macoszemu i ograniczają się jedynie do charakterystycznych cech - nie mówię, oczywiście, by tworzyć zaraz długie poematy, uwzględniające najmniejszy pieprzyk na obojczyku, jednak mimo wszystko można by poświęcić dłuższą chwilę chociażby Jessice czy bliźniaczkom.
Jest jeden taki wątek, który niezmiernie przypadł mi do gustu, lecz nie był (lub może powinnam powiedzieć - jeszcze nie był) kontynuowany. Mam konkretnie na myśli noc, podczas której Micheal rysował kawałkiem szkła po skórze śpiącego Matta, po czym okazało się to jedynie omamem. Jak również nadal jestem ciekawa pierwszego razu Chrisa - czy Ruda piękność będzie miała jakieś znaczenie, czy to tylko jednorazowa akcja?
1
Oceniany blog: niebianskie-pola
Autorka: Aleey
Na początek chciałabym Cię, Aleey, bardzo przeprosić za tak długi czas oczekiwania, by zaraz dodać, że w ocenie nie wzięłam pod uwagę najnowszego postu. Nim go dodałaś, miałam już wszystko napisane i już naprawdę nie chciałam niczego zmieniać. Mam nadzieję, że to nie problem.
Wstęp
Nie będę pisać na temat swego pierwszego wrażenia dotyczącego bloga, a także miniona skojarzeń z adresem, gdyż nie byłaby to ani świeża, ani szczególnie przydatna opinia. Przejdę zatem do konkretów: Niebiańskie Pola witają czytelnika minimalistyczną, żeby nie powiedzieć - ubogą, podstawową szatą graficzną oferowaną przez Bloggera. Czy to źle? Nie sądzę; nie widzę w dobrym doborze barw żadnych przeciwwskazań do zapoznania się z treścią, choć, biorąc pod uwagę panującą modę na rozbudowane pod względem graficznym oraz CSS-owym(?) szablony, wiele osób może odrzucić ta prostota. Jednak taka forma przemówiła do mnie, patrząc na tematykę historii - czarno na białym, bez żadnych udziwnień (choć muszę dodać, że niezmiernie przypadł mi do gustu obraz, który jeszcze do niedawna widniał nad linkami - szkoda, że go usunęłaś). A jak już jesteśmy przy temacie "czarno na białym", ponarzekam nieco na kolor czcionki; dość mocno kontrastuje z tłem, co niekoniecznie dobrze wpływa dla zmęczonych oczu.
Dodatki również są skromne - zakładka opisująca blog oraz autora, uzupełniona listę opowiadań, a także linki. Wbrew pozorom nic więcej do szczęścia nie potrzeba.
8/10
Treść
Zacznę może od tego, że przez dłuższy czas miałam mieszane uczucia co do Kwiatów o czarnych płatkach. Chyba w zależności od humoru, nie wiem, może pory dnia, pogody, zmieniało się moje nastawienie do tej powieści - i to na tyle, by popadać ze skrajności w skrajność. Niekiedy nachodziła mnie całkowita niemoc, gdy tekst ciągnął się w nieskończoność; zaczynałam wierzyć, że dojdę do końca rozdziału i porzucę blog, ocenię do danego momentu albo wystawię odmowę, podając jakąkolwiek bezsensowną przyczynę. Zaraz po tym uświadamiałam sobie, że skoro doszłam do tego momentu, warto dotrwać do końca, zwłaszcza że gdzieś w odpowiedzi na komentarz ujrzałam zapewnienie o ciekawszej przyszłości bohaterów. Jednak nie mogłam się zmobilizować na tyle, by szybko skończyć lekturę, ociągałam się, znajdowałam wymówki, przez co ocena zajęła mi tyle czasu. Z drugiej strony miałam "te lepsze" chwile, w czasie których zaczynałam wierzyć, iż darzę tę historię niezwykłym uczuciem; byłam pewna, że zaraz po opublikowaniu opinii, dołączę do stałych czytelników i z niecierpliwością będę oczekiwać ciągu dalszego. I choć tych gorszych momentów było zdecydowanie więcej, teraz, z perspektywy czasu widzę, że były one powodem tylko i wyłącznie długości rozdziałów. Nie przywykłam do spędzania takiej dużej ilości czasu, czytając czarny tekst na idealnie białym tle, przez co mój astygmatyczny wzrok musiał się buntować. W tej chwili patrzę przez pryzmat fabuły, a ta sama w sobie pozostawiła pewien ślad na mojej duszy. Jest mi też trochę wstyd, że tak źle myślałam o tej powieści w trakcie czytania.
Z blogiem spotkałam się już wcześniej przy okazji oceny Tatis. Nie czytałam jej dokładnie, ale z tego, co pamiętam, wiedziałam tyle: miłość homoseksualna pomiędzy mężczyznami uwieńczona oceną celującą. Rzadko który blog zasługuje na tak wysoką notę, toteż zajrzałam wtedy na niego, by dowiedzieć się czegoś więcej, jednak już wtedy odstraszyła mnie ilość i długość wpisów. Pierwsza myśl, która mnie naszła, była skoro nie muszę, nie czytam. Zostawiłam blog, pozostawiając w sobie zalążek ciekawości. Może właśnie dlatego w duchu ucieszyłam się, gdy zdecydowałaś się wtargnąć pod moje skrzydła - bo w końcu miałam powód, dla którego mogę poświęcić czas i chęci. Bo, muszę przyznać, gdyby nie wcześniejsze zainteresowanie, nawet nie zareagowałabym, już nie mówiąc, pozytywnie, na słowa "erotyka" i "dużo rozdziałów".
Początkowo (oczywiście nie biorąc już pod uwagę powyższego wywodu o trudności w trakcie czytania) byłam zachwycona powieścią (Faktycznie zasługuje na celującą - ciekawe, jak ja teraz napiszę coś mądrego, by nie wyszedł z tego esej synonimów słowa "świetne"?), a jednocześnie prostotą jej strony technicznej, którą podziwiam do teraz - wszak czytając, całkowicie odczuwa się aktualną sytuację, wszelkie uczucia są oddane z niezwykłą dokładnością, po prostu na moment przyjmujemy maskę Micheala; zaś z drugiej strony, jak głębiej przyjrzymy się powierzchownej warstwie tekstu, zauważamy coś specyficznego. Ekstrawagancją jest, jak wspomniałam, prostota układanych zdań, budowanych opisów. Co mam na myśli? Znalezienie wdzięcznych metafor, homeryckich porównań graniczy niemalże z cudem - zdania są bezpośrednie, opisują aktualną chwilę, nie ma żadnych groteskowych momentów, w których Micheal odwraca głowę w stronę nieba, zaczyna rozważać nad sensem życia ukrytego gdzieś w chmurach, soundtrack zmienia się na melancholijny i następuje wyciemnienie sceny. Prosto i klarownie. Czy zabieg się udał? Skoro byłam w stanie się wciągnąć i wczuć w bohatera, to myślę, że tak. W jaki sposób do tego doszło? Nie wiem, jednak za nietworzenie z historii o losie, no, nie przebierajmy w słowach, nastoletniej męskiej kurwy coelhizmu należy się duży plus.
Im dalej w las, tym więcej drzew; im dalej w fabułę, tym więcej porozpoczynanych wątków, których końca nie za bardzo było widać. W tym momencie zaczęły się moje wątpliwości, a entuzjazm nieco przygasł. Powoli zaczynałam wierzyć, że kolejne rozdziały są efektem chwilowej weny, to znaczy: mam czas, napiszę coś, ciąg dalszy stworzę innym razem, ciekawe, co z tego wyjdzie. Miałam wrażenie, że historia jest napędzana chwilą, a dalsza akcja jest nieznana nawet dla autorki. Ciężko zaprzeczyć, że taka perspektywa raczej nie przypadła do gustu, preferuję powieści obmyślane od początku do końca; gdy powoli sprawy się rozwiązują w oczekiwaniu na punkt kulminacyjny. W tym przypadku czas mijał, mówiąc dokładniej, mijały lata, patrząc od strony fabuły, a jakichkolwiek wyjaśnień póki co brak. Muszę przyznać, że gdybyś zgłosiła się, mając dziesięć, dwadzieścia - ba! - nawet trzydzieści rozdziałów, nie wiem, czy byłabym w stanie wystawić opinię taką, jaką mam teraz. Niefortunnie przekonałam się, że ten ogrom treści jest jednak niezbędny, by zinterpretować opowiadanie tak, jak powinno zostać zinterpretowane.
Dobrze, może najwyższy czas przejść do rzeczy istotniejszych, bo póki co chyba nie doszłam do niczego.
Wspominałam wcześniej o owej prostocie, ukazywaniu chwili taką, jaką jest, jednak nie wzięłam w ocenie pod uwagę dialogów - gdyż w tym momencie pogląd nieco się zmienia. Rozmowy, oczywiście, są szczere (w przypadku Micheala - aż do bólu), zdecydowanie pasują do charakteru, wieku i uczuć postaci, jak również uwzględniają daną sytuację, dzięki czemu wszystko ładnie się ze sobą łączy. I póki wypowiedzi są krótkie, bezpośrednie, póty jest dobrze - problemy nadchodzą w momencie, gdy bohater rozpoczyna dłuższy monolog. Ma się wrażenie, że postać wyrzuca z siebie całą ścianę tekstu za jednym tchem, w tym czasie stojąc w bezruchu i nie wykazując żadnych uczuć. Brakuje niby banalnych spostrzeżeń, takich jak podrapał się po głowie, spuścił wzrok, pokręcił głową, a jednak tak potrzebnych do urozmaicenia wypowiedzi, przedstawienia emocji towarzyszących mówiącemu - oczywiście zawsze można ruszyć wyobraźnię, co wcale takie trudne nie jest w tymże przypadku, noale. Grzebiąc w przygotowanych notatkach zapisanych "na marginesie", znalazłam lakoniczne "Wywód Matta na temat miłości (Chris)". Nie będę kłamać, że doskonale pamiętam, o co mi wtedy chodziło, a także jakie treści wspomniany wywód zawierał, bo nie chcę poplątać się w zeznaniach. Myślę, że był to przypadek bezruchu w trakcie rozmowy i/albo nieco groteskowa rozprawa nad wartością wyższą, która wtedy jakoś nie mogła mi podejść. Bo odwracanie głowy w stronę nieba w chwilach dość przyziemnych zdarzało się w dialogach niejednokrotnie - jednak, tak jak mówię, ręki sobie uciąć nie dam, że przytoczony przykład tego tematu się chwyta, a w trakcie lektury nie sądziłam, że nie będę w stanie przypomnieć sobie czegoś takiego.
Tak jeszcze w kontekście zapisu dialogów: [Niko] – Myślę po angielsku. – Mike prychnął. - początkowo stawiałaś reakcje innych osób przy wypowiedziach konkretnej postaci. W nowszych rozdziałach z tym zabiegiem już raczej się nie spotykałam, ale mimo wszystko warto zwrócić na to uwagę.
Bohaterowie - wydawać by się mogło, że są to powierzchownie, stereotypowo wykreowane postaci, a jednak wywołują naprawdę wiele emocji, jeśli przypomnę sobie o nich. Wszak Michael gdzieś się tam zadomowił w moim mózgu i wciąż nie mogę przestać o nim myśleć - w jaki sposób ten na pozór zły prezentuje dojrzalszą postawę od tego dobrego? Rodzeństwo Hillów dzieli się na dwa typy osobowości: starszy, mądrzejszy, dobrze uczący się Chris oraz ten młodszy, niegrzeczny, chadzający swoimi ścieżkami, buntownik Michael. Zacznę od Chrisa, gdyż o nim wiele powiedzieć nie można: zdecydowanie nie przypada do gustu, na poziomie intelektualnym, pomijając ambicje i, w dumie, inteligencję (cóż za paradoks), leży gdzieś na równi z jamochłonem - w porządku, chłopak stara się w szkole, (mniej więcej) wie, co chce od życia, ale jak przyjdzie co do czego, nie potrafi przejrzeć na oczy, połączyć najprostszych faktów, dopuścić do siebie myśli, że może się mylić. Polubiłam go w momencie, gdy pocałował Niko - dzięki temu wybrykowi przestał być tak idealny, za jakiego mógł się uważać, porównując się z bratem. Nie wiem, może źle odebrałam jego zamiary, kreację, jednak choćbym nie wiem, jak bardzo starała się zapałać do niego sympatią, pozostaje... nijaki.
Michael natomiast jest bohaterem, który pomimo swego zachowania, staje się dużo bliższy czytelnikowi, mniej papierowy. Mimo że można mu przypisać wiele wad, podświadomie kieruje się dobrym sercem - w końcu na wieść o długach nie pozostał bierny; nawet jeśli była to i tak podrzędna wartość. Najbardziej spodobało mi się wyjaśnienie motywów Mike'a - wszak przestaje być postacią złą dla zasady; choć nagłe jego "przypomnienie" sobie o sprawach sprzed wieków i ciągłe ich wałkowanie ujmuje trochę realizmowi. Nie da się go nie lubić, jego zachowanie raz wywołuje gorycz, raz współczucie, innym razem potępienie - pokazuje wiele twarzy, tyle tajemnic i sekretów przed nami otwiera, oddaje nam swoją intymność, przez co jest bardziej ludzki, zrozumiały, trójwymiarowy i szczery.
Niko, swoista ofiara losu, urzeczywistnienie zasady o przyciąganiu przeciwieństw - postać, którą odbieram raczej dwojako. Z jednej strony biedny chłopak, nieznający języka, mieszkający sam w pustym domu, niepotrafiący podjąć odpowiednich decyzji, słaby, z ciężkim dzieciństwem, a z drugiej, pomimo swej niewinności, wie, jak kłamać, ukrywać prawdę i odpowiednio rozdzielać jej rację dla Michaela. Niby Niko powinien wywoływać u mnie współczucie, lecz w rzeczywistości jestem ciekawa jego prawdziwej historii, powodów, dla których znalazł się akurat w Toronto, powiązań z rosyjską mafią - choć dużo o nim wiem, dalej pod jego postacią widnieje znak zapytania.
Przy Edwardzie nie mogę pozbyć się skojarzenia z Hannibalem Lecterem - cudownym psychiatrą, wspaniałym przyjacielem, doskonały w każdym calu, a który tylko przy okazji zajadał się ludzinką. Podobnie jak tutaj - psychiatra, światełko w tunelu dla zbłąkanych chłopców, a choć nie jest ideałem ani kanibalem. niezwykle przypada do gustu. Nie mam pojęcia dlaczego, ale jest to postać, którą naprawdę lubię - może dlatego że z jednej strony zdradza żonę z niepełnoletnimi chłopcami, a z drugiej staje się niemalże ojcem dla jednego z nich? Antagonizmy to jedne z tych rzeczy, które dodają tej powieści uroku. Nie wiem tylko, jak daleko posunie się w eksperymencie nad swoim "najlepszym przypadkiem", to znaczy, jak wielkie znaczenie ma dla niego Niko - poza tym, że różni się od innych chłopców, z którymi do tej pory miał do czynienia.
Może jeszcze słówko o Kennym, którego historia mnie niezmiernie zaciekawiła, póki trwała przy zjawie ze zdjęć i wspomnień. Był to szalenie interesujący wątek, miałam podejrzenia co do tego, że wraz z Michealem są rodzeństwem, skoro tak wiele cech fizycznych mieli podobnych; jakieś tajemnice, które zupełnie odmieniłyby bieg historii. Jednak jak szybko Kenny się znalazł w rzeczywistości Mike'a, tak szybko odszedł - byłam trochę zawiedziona, gdy skończyło się na niefortunnym spotkaniu w mieszkaniu kuzyna. Mimo to żywię nadzieję, że jeszcze do nas wróci i zaprezentuje swoje korzenie, których nie pojmuję do końca.
Szkoda tylko, że tak mało poświęcasz opisom bohaterów. Może tylko ja odniosłam takie wrażenie, że są one traktowane nieco po macoszemu i ograniczają się jedynie do charakterystycznych cech - nie mówię, oczywiście, by tworzyć zaraz długie poematy, uwzględniające najmniejszy pieprzyk na obojczyku, jednak mimo wszystko można by poświęcić dłuższą chwilę chociażby Jessice czy bliźniaczkom.
Jest jeden taki wątek, który niezmiernie przypadł mi do gustu, lecz nie był (lub może powinnam powiedzieć - jeszcze nie był) kontynuowany. Mam konkretnie na myśli noc, podczas której Micheal rysował kawałkiem szkła po skórze śpiącego Matta, po czym okazało się to jedynie omamem. Jak również nadal jestem ciekawa pierwszego razu Chrisa - czy Ruda piękność będzie miała jakieś znaczenie, czy to tylko jednorazowa akcja?
1
Oszczędzał pieniądze, jak tylko mógł. Przez cały rok z myślą o tym jednym dniu, w którym kupi prezenty rodzinie. - te dwa zdania o wiele lepiej brzmiałyby połączone w jedno.
2
Czasami miał ochotę podejść do brata i jakoś go pocieszyć, ale z każdą kolejną rozmową, ta ochota stawała się coraz mniejsza. - bez przecinka.
3
Pocieszy cię to, że zawsze byłeś idiotą i ja zawsze o tym wiedziałem? – spytał Michael. Zawsze niesamowicie bawiły go - przynajmniej o jedno "zawsze" za dużo.
Był zupełnie inny niż większość osób, które Mike znał. Większość ludzi.
4
A w środku znajdowało się też zazwyczaj kilka ciekawych momentów. Najgorsze książki to takie, które nie ciekawiły go w żadnym stopniu.
Chyba, że bardzo się czegoś bał. - zbędny.
Jedynym mężczyzną, który go wcześniej dotykał, był facet, który mu za to zapłacił. - brak przecinka po wtrąceniu.
5
Nie koniecznie chciał słuchać o jej obawach związanych z Michaelem. - niekoniecznie.
Nawet nie dlatego, że Mike by tego nie chciał. Po prostu nie chciał jej bardziej obciążać.
Najgorsze, co można zrobić, to przeżyć swoje życie, nie pamiętając z niego nic. - brak przecinka.
Poza tym dom, w którym mieszkał, znajdował się trochę daleko od reszty.
6
Nie była piękna, ani nawet ładna, ale miała w sobie coś sympatycznego i nie śmierdziała alkoholem.
7
O trzeciej nad ranem nie mógł już jednak leżeć dalej w łóżku. Zapalił światło i siedział w łóżku
Michael słyszał, jak chłopak rozmawia z babcią głośno w kuchni, po jego odejściu, ale nie słuchał zbyt uważnie.
Jedyną rzeczą, która sprawiała, że szedł dalej, był okropny mróz.
8
Po prostu robił wszystko, czego tamten chciał. Tylko nie całował go w usta. Tylko tego naprawdę nie chciał
Każde kolejny ruch sprawiał, że bolało coraz bardziej. - każdy.
Kiedy szedł w stronę wejścia, zaczepił go jasnowłosy chłopak.
No chyba, że mam ADIS.
Nie ważne skąd się wzięła. - nieważne.
9
Kiedy wychodził ze szkoły, Niko Cross znów do niego podszedł.
Nie, Michaela nie ma − powiedział, jeszcze zanim tamten zdążył zadać pytanie.
Jeśli jeszcze raz spyta, czy jesteś w szkole, to go zabiję, więc albo powiedz, o co chodzi, albo idź jutro do szkoły i z nim porozmawiaj − powiedział w stronę [kogo?], ale nie doczekał się żadnej reakcji.
po czym podał ją Michaelowi, który odczytał niewyraźnie napisane pytanie: zdrowy?; po czym odpisał
Kiedy Mike otrzymał ją z powrotem, widniał tam jakiś rysunek.
Po chwili oddał mu kartkę, na której dorysował kolejny prostokąt z obrazkiem w środku.
10
Odwal się, albo dzwonię na policję!
odparł Mike, po czym połknął szybko dwie tabletki i popił wodą.
Kiedy minęło równo pół godziny, od momentu, gdy Niko zadzwonił
11
Ubierać piżamy, idziecie spać– -
12
Do momentu, w którym usłyszał skrzypnięcie drzwi.
Nie ma na świecie takich chudych dziewczyn w takich spodniach.
Kiedy wrócił do pokoju, Niko miał już na nogach buty i ubierał kurtkę.
I seks jest, do cholery, relacją fizyczną.
Pomyślał, żeoże przynajmniej zdąży się wyspać.
poza tym nie miał nic do roboty. Koszmarne nudy. Poza tym byłby skazany
Niko w tym czasie zdążył ściągnąć [z] siebie wszystko oprócz spodni
13
Michael usiadł przy swojej ławce, obok Niko, który wprosił się na miejsce obok.
Pierwsze, co rzucało się w oczy, to ogromne łóżko po środku pomieszczenia, na którym leżała pościel w odcieniu błękitu idealnie identycznym do koloru ścian. - pośrodku. "Idealnie identyczny" trochę mi się gryzie, noale.
Po prostu rób, co chcesz
Spojrzał na Niko, który tak samo zamyślony gapił się w stronę okna, za którym zrobiło się już ciemno.
Niko usiadł na nim, oplatając go nogami.
14
Dopiero po chwili to uczucie zniknęło. Położył się. Niko dołączył do niego po chwili.
Myślisz, że kogokolwiek interesuje twoje chodzenie lub nie chodzenie do szkoły? - niechodzenie.
Tylko na chwilę, ale jakoś niesłychanie szybko minęła. W końcu wstał. Po chwili był już ubrany.
Przerzucił do niego kilka rzeczy i zabrał się za szukanie jaki[ch]ś sensownie wyglądających ubrań.
Sprawia wrażenie trochę strasznej. Michael w końcu ruszył za nim trochę zrezygnowany.
40
jego twarzy cień uśmiechu, gdy Niko zauważył swoje dzieło na twarzy przyjaciela.
warknął Michael, gdy otwierał swoja szafkę, z której wypadło właśnie trochę rzeczy.
bo Niko zazwyczaj raczej nie brał takich rzeczy do siebie. - lepiej brzmiałoby albo samo "zazwyczaj", albo samo "raczej".
41
Wywołał kłótnie akurat teraz, bo wiedział, że Chrisowi zależy na napisaniu tego dobrze.
44
Poprosił ją jeszcze, by nie informowała mamy o tym
Przeszedł się nad jezioro, w swoje ulubione miejsce, ale zastał tam jakieś dzieci, które siedziały nad wodą, więc wrócił do wąskiej ścieżki i wszedł w las tam
Widzisz, Tony?
Przepraszam, jednak nie jestem w stanie sobie przypomnieć, z którego rozdziału to porwałam:
Niko w tym czasie zdążył ściągnąć siebie wszystko oprócz spodni. Mężczyzna złapał go za nadgarstek i wyprowadził z przedpokoju. Niko uśmiechał się, ale trochę inaczej niż zwykle. Michael przed wejściem widział, jak trzęsły mu się ręce, a jego mina nie wyrażała raczej zadowolenia. Do czasu, aż stanął przed drzwiami, wziął głęboki wdech, zacisnął dłonie w tych swoich zielonych rękawiczkach - ściągnął wszystko poza spodniami, a później nagle pojawiły się rękawiczki na jego dłoniach?
68/70
Dodatkowe punkty
Za ten króciutki dialog, który po prostu zwalił mnie z nóg (a może to tylko mnie śmieszy takie poczucie humoru, co jest całkiem możliwe, noale): [O psie bez oka] – Chyba powinniśmy coś zrobić. / – Co? Nie mam broni, żeby go zastrzelić. I chyba tak jeszcze za ogół, po prostu.
2/2
Podsumowanie
Zdobyłaś 78 punktów na 82 możliwe, co daje Ci ocenę celującą. Nie mam w zwyczaju podciągać ocen, jednak w tym wypadku sądzę, że naprawdę warto. Muszę przyznać, że z tak rozbudowaną - wszak blogowe historie zazwyczaj kręcą się wokół jednego tematu, nie są na tyle rozwinięte - a jednocześnie oryginalną historią nie spotkałam się od dawna. Wiadomo, homoseksualizm to temat-rzeka, jednak te nieliczne opowiadania, które do tej pory miałam okazję czytać, nawet nie dorastają Kwiatom do pięt. Wiem, że czas stracony na jego lekturę zdecydowanie nie poszedł na marne. Życzę Ci jak najwięcej sukcesów i radości z dalszego prowadzenia Kwiatów.
Zgadzam się z taką oceną w najdrobniejszym szczególe, jest solidna i rzeczowa.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
także miniona skojarzeń z adresem
OdpowiedzUsuńMiliona.
niekoniecznie dobrze wpływa dla zmęczonych oczu.
Na zmęczone oczy.
uzupełniona listę opowiadań
Lista. Ew. uzupełniona listą opowiadań.
gdy zdecydowałaś się wtargnąć pod moje skrzydła
Raczej schronić się pod nimi.
Faktycznie zasługuje na celującą
Albo „na celujący", albo „na ocenę celującą".
nieznana nawet dla autorki.
Autorce.
gdy powoli sprawy się rozwiązują
Szyk.
Brakuje niby banalnych spostrzeżeń, takich jak podrapał się po głowie, spuścił.wzrok, pokręcił głową
Raczej wtrąceń/dopisków.
pomijając ambicje i, w dumie, inteligencję
W dumie?
jednak choćbym nie wiem, jak bardzo starała się zapałać do niego sympatią
Zbędny przecinek.
Przy Edwardzie nie mogę pozbyć się skojarzenia z Hannibalem Lecterem - cudownym psychiatrą, wspaniałym przyjacielem, doskonały w każdym calu, a który tylko przy okazji zajadał się ludzinką.
Ludzinka. Jak uroczo. // Tak odbierasz Hannibala? Jeżu jak byku... // Doskonałym.
a choć nie jest ideałem ani kanibalem. niezwykle przypada do gustu.
Nie jest? Niedopuszczalne! // Przecinek zamiast kropki.
dlatego że z jednej strony zdradza żonę z niepełnoletnimi chłopcami, a z drugiej staje się niemalże ojcem dla jednego z nich?
To wzruszające. // Przecinek przed „że".
Ubierać piżamy, idziecie spać
W co? Kombinezony narciarskie i gogle? // Zakładać piżamy/ubierać się w piżamy.
Niko miał już na nogach buty i ubierał kurtkę.
W suknię ślubną.
idealnie identycznym do koloru ścian. - pośrodku. "Idealnie identyczny" trochę mi się gryzie, noale.
Nie trochę i nie noale. Albo „identycznym jak kolor ścian", albo „idealnie dobranym do koloru ścian".
Za ten króciutki dialog, który po prostu zwalił mnie z nóg (a może to tylko mnie śmieszy takie poczucie humoru, co jest całkiem możliwe, noale): [O psie bez oka] – Chyba powinniśmy coś zrobić. / – Co? Nie mam broni, żeby go zastrzelić
Boskie. Chyba zaraz pęknę... // Zbyt często powtarzasz „noale".
Wiem, że czas stracony na jego lekturę zdecydowanie nie poszedł na marne.
Jeśli nie poszedł na marne, to nie jest czasem straconym, tylko poświęconym.