093# Ocena bloga darkxleaf

Oceniająca: Nikumu
Oceniany blog: darkxleaf
Autorka: Hale Orihara




Ostatnie z czym skojarzyłabym adres to z Naruto. Po chwili jednak absurdalne okazują się moje wątpliwości, bo dla fana tejże mangi słowo „liść” z jednym się powinno kojarzyć. Może niekorzystnie na odbiór wpływa to „x”, które łączy wyrazy, niby w jakimś mnożeniu wektorów lub czymś w tym rodzaju. Taki zapis kojarzy mi się również z pairingami, a w obecności słowa „dark” obawiam się, że będzie to już nieco odgrzewana historia – adres nie zachęca, ale nie jest też jakoś specjalnie odpychający. Napis w belce jest słowami Anny Onichimowskiej, więc w obronie jej praw autorskich powinnaś zamieścić je w cudzysłowie, a może i nawet wspomnieć o niej w „informacjach”, coby wiadomo było, skąd akurat takie a nie inne zdanie. 

Oprawa graficzna zdaje się błagać o wymianę. Po pierwsze – napis na nagłówku jest nieczytelny. Chodzi mi oczywiście o powtórzony cytat. Gdybym nie zauważyła go wcześniej na belce, to miałabym niemały problem z jego odczytaniem. Postać z obrazku zdaje mi się pasować jak wół do karety, bo niewiele ma wspólnego z charakterystyczną Kishimoto kreską. Ta otoczka wokół dziewczyny imitująca mgłę jest dla mnie nieco drażniąca. Całość dopełniłaś ramką wyciętą z gazetowych klepsydr „ku pamięci”. Cała ta oprawa przypomina mi dawny onet, który warto zostawić już daleko za sobą.

Czcionka jest czytelna, ale brakuje mi akapitów lub paragrafów, bo tekst ciągnie się w dół, aż raczysz zmienić czas lub miejsce akcji. 

Szerokość kolumny z tekstem (a co za tym idzie – również nagłówka) jest zdecydowanie za mała. Chyba łatwiej czyta się tekst, nie musząc ciągle przewijać w dół strony. 

Przejdźmy do treści

Do prologu musiałam podchodzić po kilka razy, bo przedstawiona w nim scena jest mało wciągająca. Rozumiem jednak, że jedyne zadanie tego wstępu, to zaprezentowanie postaci, w sposób nie najgorszy. Nie rozumiem tylko, dlaczego postanowiłaś nazwać dziewczynkę Katherine, skoro Japończyk prawdopodobnie miałby niemały problem z wymówieniem tego imienia. Pośród bohaterów mangi nie ma chyba ani jednej postaci o tak zachodnim imieniu. Poza tym akademię ninja zaczyna się w wieku dziewięciu lat, oczywiście istnieją wyjątki, dla których istnieje również przyczyna. Tej nie podałaś, a co za tym idzie zostaje pewien zgrzyt jak wtedy, gdy do ust wpadnie piasek. Nie wiem teraz, czy wiek dziewczyny podczas przyjęcia do szkoły jest efekt braku Twojej wiedzy czy może kreowania młodej dziewczyny na geniusza. Rozdział pierwszy nie zaskakuje, nie wzrusza, nie rozśmiesza, nie ciekawi. Nie wywołuje żadnych pozytywnych emocji. Z negatywnymi pewnie niewiele bogaciej, bo on po prostu zanudza i trochę denerwuje. Nie rozumiem dlaczego postanowiłaś opisywać wszystkie te chwile, każde miźnięcie dłoni i wszystko, co nie tylko czytelnika nuży, ale także nie posuwa akcji. Do tego niemal parodiujesz postać z mangi – Itachiego, który nijak mi pasuje do kochanka trzynastolatki, nawet jeśli jest to jeszcze czas przed rzezią klanu. Wydaje mi się, że związek w na tyle młodym młodym wieku nie polega jeszcze na tak czułych pocałunkach. Rozdział drugi zaczynasz nieciekawym błędem, jakim jest opisywanie kolejnych czynności po przebudzeniu bohaterki. Opisy polegające tylko na wymienianiu następująco wykonywanych rzeczach zapychają jedynie rozdział. Tekst przelatujemy pobieżnie, bo po co skupiać się na czymś, co nie ma najmniejszego nawet znaczenia dla opowiadania? Dalej w końcu zaczynasz jakiś wątek – misja. I w końcu odczuwam, że historia dzieje się w znanym mi z mangi świecie. Szkoda tylko, że kreujesz swoją bohaterkę na typową Mary Sue. Dla kontrastu dodajesz Mathirę Senju, która zdaje się być zupełnym przeciwieństwem głównej bohaterki. Łączą je imiona, które zostały źle dobrane. Właśnie ten kontrast stawia Kath w złym świetle, jeszcze bardziej widoczne są opiewane przez Ciebie zalety heroiny. Sama zauważyłaś, że pierwsze rozdziały to przedłużające się wprowadzenie. Odnoszę wrażenie, że Tobie też to przeszkadza, bo inaczej nie byłoby tego posłowia po drugim rozdziale. Myślę, że powinnaś przysiąść raz jeszcze do tych dwóch pierwszych rozdziałów i poklasyfikować wszystkie zawarte w nich sceny na te ważne i na te, które tylko są, żeby miejsce zabierać. 

Misja przelatuje mi przez palce, zdaje się epizodem bardzo nudnym, wymyślonym na siłę. Ot jakieś postanowienie, shinobi szukają... sami nie wiedzą czego. W końcu wywiązuje się walka z wojownikami, którzy pojawiają się znikąd. No tak, taki teoretycznie jest zamiar, żeby ninja pojawiali się jak banda kapitana Nataniela Flinta, ale sądzę, że czakra wyczuwalna byłaby szybciej niż w momencie zauważenia na parapecie osobnika. 
W miarę czytania widzę, że zaczynasz przedstawiać bohaterów w inny sposób niż na początku. Coraz więcej jest określeń typu „ruda”, „szarowłosy”, „brunet” itp. Imiona są dobre, naprawdę. Ostatni akapit rozdziału czwartego miał chyba być bardzo refleksyjny, wzruszać czy coś. Jak dla mnie ośmiesza nieco opowiadanie, starasz się wpleść w historię, raczej banalną, trochę romantyzmu. Chodzi niestety o to, że ten styl kompletnie oderwany i niepasujący do całej reszty odstaje od rozdziału jako taki fragment doklejony. Zawarłaś tam nawet bezpośrednie zwroty do adresata, które wcześniej się nie pojawiają, nie mówiąc już o próbie zastosowania patosu. 
Kartki z pamiętnika i inne takie duperele skomentuję na koniec, przejdźmy do rozdziału piątego. Po pierwsze mamy zdepresjonowaną dziewczynę, która rzekomo nie wychodzi z własnego pokoju od kilku dni, nic nie je, w końcu schodzi po szklankę soku. No trudno, może się żywi energią słoneczną, nie ma co krytykować. Szokujące jest jednak przejście, nagłe przejście, ze stanu absolutnego załamania w stan... normalny. Wahania wieku zakwitania, każdy kiedyś przechodził pierwszy zawód miłosny, ale chyba sam makijaż nie wystarczy nawet na zamaskowanie. Jednak nie to jest najdziwniejsze w rozdziale. Ja nie kupuję rozmowy między Katherine a Sasuke. Mamy o to trzynastolatkę i dziewięciolatka, który właśnie stał się nie tylko sierotą, stracił wszystko. Dziewczyna raczy go niewybrednym monologiem i chyba sama nie wie co mówi, skoro oskarża dziecko o zbyt wielką dumę. Trzeba pamiętać, że wtedy jeszcze Sasuke nie był tym samym, którego znamy z aktualnych wydarzeń z mangi. 
Tak odchodząc od treści, strasznie brakuje mi jakiegoś spisu treści na stronie głównej. Przechodzenie na podstrony w poszukiwaniu rozdziału, na którym się skończyło jest trochę irytujące dla osób wygodnickich. 

O Jezusie, co się dzieje teraz z tymi dziewczynami! Biegają, skaczą, walczą… kiedyś damy tak się nie zachowywały! – powiedziała starsza kobieta do swojej koleżanki – A to niby skąd się wzięło, że się nie zachowywały? Dowodem jest choćby Chiyo, kobitka waleczna, a zapewne pamiętająca bardzo zamierzchłe czasy. Wiadomo, że te starsze panie nie mogły już walczyć, ale gdy były młode – czemu nie? Nie mamy do czynienia z Europą. Do tego nie wiem, co robi tam „Jezus”. Wiem, że kilka razy przy złym tłumaczeniu wkradło się w anime to zawołanie – błędnie. Wszelkie dowody wskazują, że nawet jeśli panuje w Naruto jakaś religia (choć chwilami wydaje się być to świat areligijny) to an pewno nie jest to chrześcijaństwo.
Nie sądzę, by tak łatwo Kath byłoby dostać się do ANBU lub chociaż przekonać do bycia braną pod uwagę. ANBU to przecież przede wszystkim zdolności tropicielskie, bo przecież głównie zajmują się tropieniem i zabijaniem.

Rozdział szósty zmusza do refleksji, czy aby na pewno nie piszesz parodii, bo już pomijając wspomniane mohery, pojawiają się również smerfy, a skąd Kath miałaby znać smerfy? Do tego wychodzi, że Twoi shinobi to jakieś tchórzofretki, bo rezygnują z członkostwa w specjalnych oddziałach, bo... boją się śmierci. No masz Ci los, oni wszyscy żyją w ciągłym zagrożeniu i każda misja może skończyć się śmiercią, ale twierdzenie, że Kakashi zrezygnował, bo się bał... Das tut mir leid. Do tego jeszcze „niewiele dziewczyn zostaje wziętych do ANBU”, tak jakby to płeć miała znaczenie. Członkostwo w tych oddziałach jest utajniane (stąd właśnie drewniane maski), dlatego wciąż nie znamy wielu osób wchodzących w skład tych oddziałów, ale wśród najbardziej popularnych oprócz Itachiego i Kakashiego była Anko Mitarashi. Jak wspomniałam płeć nie miała najmniejszego znaczenia.

Nie musiała patrzeć na zegarek by wiedzieć, że jest 2:43, bądź coś około – z taką dokładnością oceniać godzinę, no no.

Pojawienie Madary mnie powaliło... Prawdopodobnie najsilniejszy z żyjących ówcześnie shinobi przyszedł sobie pogadać z trzynastolatką (nawet jeśli to tylko jakaś umysłowa sztuczk), nie kupuję tego. I to podawanie ręki, które... w sumie jest adekwatne do całej tej śmiesznej sytuacji, bo Japończycy nie witają się przez podanie ręki.

Kath szpiegiem? Do jakich tajnych informacji ona ma dostęp, że miałaby być szpiegiem i łącznikiem. Do koloru bielizny, jaką założył jej brat?

W tym samym rozdziale mamy kolejne opisy walki, które mnie nudzą. Jakoś nigdy nie miałam problemu z czytaniem tego typu scen, podobały mi się pojedynki w książkach czy na innych blogach, więc nie chodzi raczej o moje uprzedzenie. Stawiałabym raczej na nijakość tych bijatyk w Twoim wykonaniu. Owszem są dynamiczne, opisujesz je w zasadzie krok po kroku, ale tego ugryźć się nie da bez skrzywienia, bo właściwie czytamy jak z automatu kolejne wykonywane czynności. I tu właśnie chodzi o styl, przy którym powinnyśmy zatrzymać na dłużej. To jak piszesz nie ma w sobie nic niezwykłego i niestety nie nadrabiasz też tego oryginalnym pomysłem czy interesującą fabułą. Kontynuując to opowiadanie, powinnaś przemyśleć wiele aspektów, przyjąć jakiś konkretny sposób, bo raz rzucasz słownictwem górnolotnym, a raz potocznym. Tak spotykamy się z czymś podobny choćby u Sapkowskiego, ale ważna jest umiejętność zgrania tego w jakąś konkretną całość, bo w przypadku Twojego opowiadania wychodzi nam nieco żenująco, a przecież nie o to Ci chodziło. Do tego dochodzą częste powtórzenia czy masła maślane.
Spojrzała zdziwiona najpierw na lalkę, potem na Itachiego i na powrót na lalkę, która właśnie znajdowała się przed jej twarzą. - na, na , na, na;
Spojrzała zdziwiona najpierw na |lalkę|, potem na Itachiego i na powrót na |lalkę|, która właśnie znajdowała się przed jej twarzą. W ostatniej chwili udało się jej zneutralizować, zderzając kunai z małym, ale ostrym sztylecikiem |lalki|. Sprawnie podniosła nogę do góry, kopiąc |lalkę| z półobrotu i cisnąc nią o pobliskie drzewo.
Haruzen Sarutobi był kolejną |osobą|, która pokręciła bezradnie głową, widząc jaką ruda była niecierpliwą |osobą|

Byli już spory kawałek od miejsca, gdzie znajdował się Kraj Wiru. - Tu nie ma powtórzenia, ale nie pasuje mi to zdanie. Raczej miejsce znajdowało się w Kraju Wiru.

Przy opisach często używasz takich przedłużaczy. W szczególności na początku rozdziału, jakbyś nie wiedziała jak zacząć; jakbyś pisała na siłę. „Sekundy, minuty, godziny, dni, miesiące, lata mijały” - to taki przykład. Przy okazji „lata” to już dość duży przeskok. Widać, że całe te 8 poprzednich rozdziałów było takim przesadnie długim wstępem. Nie przepadam za tym, zapewne jak wiele osób. Owszem są książki, w których wstęp jest bardzo długi jak choćby „Dziwne losy Jane Eyre”, gdzie właściwa akcja rozpoczyna się dopiero po dorośnięciu głównej bohaterki, przechodząc wcześniej przez te kilka lat w dość szybkim tempie. Tu robisz jakby wyrwę w historii. Biorąc pod uwagę nijakość poprzednich wydarzeń, przymusowe wyciąganie każdej sytuacji, mogłaś z dużo lepszym skutkiem zawrzeć czasy trzynastoletniej Kath w prologu/rozdziale pierwszym, a dalej pociągnąć jej „dorosłość”. Nie chodzi mi o kosmicznie długi rozdział. Jedynie przesegregować dotychczasowe opisy i wyrzucić zbędne gadanie, wykonywanie porannych czynności itp. 

„Sasuke zaś robił z siebie jeszcze bardziej pokrzywdzonego niż był” - jakby nie patrzeć Sasuke był pokrzywdzony, ale nie robił z tego tragedii. Nie miał za to już okazji prosić brata o trening, bo brat był wtedy w jego oczach wielkim zdrajcą. To były jeszcze czasy gdy Sasuke wierzył w prawość wioski. Nie przypominam za to sobie, by Sasuke jakoś specjalnie się wtedy wyjątkowo izolował. To były jednak czasy, gdy mimo wszystko był w miarę normalny. 

Z tegoż samego rozdziału wynika, że nie nieco olałaś fakty z mangi i trzymasz się plotki, że Tobi to Madara. No trudno. Całe przedstawienie Madary wydaje się krzywdzące, nie przepadam za całą tą organizacją, ale podsumowanie gościa słowami „można by rzec, że na razie tam tylko sprzątał” jest nieśmieszne. Jak to opowiadanie traktować poważnie. Idąc tropem zabawnych cytatów z mangi, które pojawiają się od czasu do czasu, to każdy członek Akatsukie powinien tam tylko sprzątać, no ale traktuję Twoją historyjkę trochę jak parodię. 
Sądziłam, że zaistnienie drużyny siódmej jakoś ożywi tę atmosferę. Zdaje mi się jednak, że czytaliśmy zupełnie inną historię lub anime aż tak bardzo odbiega od wersji papierowej Naruto. 
Boje się, że nie będę umiał ich zgrać ze sobą. Sakura… ma w sobie duży potencjał, którego nie potrafi do końca wykorzystać. Sasuke to gówniarz, który wiecznie strzela fochy, a Naruto… Naruto to kretyn. - Jedynym potencjałem Sakury była ponadprzeciętna inteligencja i świetna umiejętność kontrolowania czakry, niestety prawda jest taka, że wykorzystała to dopiero Tsunade, ale to inna sprawa. Sasuke miał o wiele większe możliwości, czego nie było widać po Naruto, ale Kakashi szybko się przekonał, że umieją współpracować. 
Kakashiego przedstawiasz w brzydkim świetle przez tę całą rozmowę.

Z tego co kojarzę, to zwyczajne drużyny ANBU liczą pięciu członków. Jakim więc cudem, każdy dostał jeden zwój skoro były cztery. Nieważne. Ważne, że to bez sensu, skoro są to ważne zwoje tylko dla Kage, to chyba nie powinna nieść tego sama. Rozumiem jednak, że ona musi iść sama, bo inaczej trudno byłoby ją porwać ludziom z Akatsuki. Wiadomo. Mimo wszystko sądzę, że ważniejsze jest prawdopodobieństwo, utrzymanie pozorów i bezpieczeństwo tego zwoju, który nie wiadomo co może zawierać, niż porwanie Kath.

Rozdziałem dziesiątym znów pokazujesz parodię. Czy według Ciebie Akatsuki to banda idiotów? Dalej jest podobnie

Chyba nie do końca kojarzysz realia Naruto, bo fakt faktem, że są dość pokręcone. Jeśli chodzi o elektryczność, to nie na wiele mogą sobie pozwolić obywatele. Z pewnością odpada „mega telewizor”. Komputery z jakich korzystał Kabuto w anime były naprawdę kiepskiej jakości, więc technologia nie jest na wysoko rozwiniętym poziomie. Chyba za wiele nie skupiasz się na swoim opowiadaniu jako na fanfiku, raczej chcesz po prostu coś napisać, cokolwiek przychodzi Ci do głowy. Jest to jakiś pomysł, ale nie da się o wszystkim pamiętać, research jest jak najbardziej wskazany

Już po przeczytaniu wszystkich dotychczasowych rozdziałów mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie jest to blog, który bym poleciła innym. Przynajmniej na chwilę obecną, bo wiem, że ciągle nad nim pracujesz, a zgłoszenie do oceny miało Ci ułatwić podjęcie następnych kroków. Widzę, że początkowo częściej dodawałaś rozdziały, a teraz stosunkowo długo nic nie publikowałaś. Jeśli dobrze rozumiem, to po prostu pracujesz już nad nowym rozdziałem i widzisz, że nad dobrym tekstem trzeba chwilę posiedzieć. 

Jak już można było wnioskować z tego co napisałam, przydałaby się jakaś sensowna fabuła, pomysł oraz lepsze wykonanie. Ominiecie zbędnych scen.... Powtarzam się, ale to serio ważne, bo zapewne nie ja jedyna czytałam rozdział z lekko opuszczonymi ze znudzenia powiekami. Czytałam często na raty, oceniałam długo, bo dopiero po kilku podejściach byłam w stanie jakoś to przełknąć. Fragmenty opisujące sytuacje banalne, niewnoszące nic do fabuły, żenujące, nierealne – w nie wszystkie bogate jest to opowiadanie. Oczywiście mówimy o realizmie właściwym Naruto, bo i kanon nie jest pozbawiony sprzeczności.

O stylu już się wypowiadałam trochę, ale chciałabym dorzucić jeszcze to, o czym początkowo wspominać nie chciałam. Przekleństwa, które mnożyły się wraz z rozwojem tekstu. Znaczy wraz z nowymi rozdziałami, a nie znowu takim rozwojem. Fanfik to jest fanfik, nie rozumiem skąd się pojawiają przekleństwa, chyba z tych kiepskich tłumaczeń, bo z tego co mi wiadomo (a przy okazji prelekcji filmu Ruchomy zamek Hauru miałam okazję posłuchać prezentacji na temat ogólnego pojęcia anime) w oryginale nie występują przekleństwa. No chyba że w hentai, ale tego już nie wiem. Wiem za to, że najbrzydsze słowa jakie występują w animcach to „cholera”. Oczywiście może się okazać, że Naruto jest wyjątkiem od tej reguły, więc jeśli ktoś jest o tym przekonany to zrozumiem. Mimo wszystko to konkretne opowiadanie zyskałoby tylko na wartości, gdybyś zrezygnowała z takich wulgaryzmów, bo naprawdę ciężko przychylnie spojrzeć na trzynastolatkę, która woła „o kurwa!”. A opisując Itachiego, można zastąpić „zajebisty” na coś bardziej konkretnego. Tak naprawdę jeszcze nigdy przekleństwa w opowiadaniu nie kuły mnie na tyle, by jakoś zniechęcić się do bohaterki.

Jeśli o bohaterce mowa nie uważam, że by była spisana na straty. Jest efektem pewnego schematu, ale aktualnie w internecie pewnie trudniej o coś świeższego niż podgrzewane postaci. Początkowo podobało mi się to, że przedstawiałaś bohaterów, jakby nie byli nikomu znani. Potem jednak chyba o tym zapomniałaś, bo stosujesz stwierdzenia „różowowłosa dziewczyna” itp. bez uprzedniego przedstawienia postaci. Taka zmiana na gorsze jest zauważalna, w szczególności, że już właściwie od pierwszego rozdziału zastępujesz imiona cechami wyglądu. To jest dziwna maniera, bo o ile zdarza się sporadycznie, można łatwo odgadnąć o kogo chodzi, jeśli natomiast pięćdziesiąt procent podmiotów to właśnie „R/ruda” „N/niebieski” itp., to ja przestaję ogarniać. Naprawdę, w szczególności, gdy wprowadzasz własne postaci. W książkach, nawet tych dobrych, autorzy decydują się na powtórzenie imienia po raz trzeci w jednym akapicie, by uniknąć testowania czytelnika na pamięć kolorów. 

Jeśli chodzi o kreację głównej bohaterki, to chyba przez przypadek (albo celowo) wprowadziłaś ją w realia mang typu harem-.Shōjo-manga Wszyscy lgną do niej jak osy do cukru. Na pierwszy rzut oczywiście Itachi, który podobno miał dziewczynę, owszem, ale ją zabił. To nieważne, w ten sposób można obalić wszystkie pairingi. Następny jest Kankuro i oczywiście, któryś z jej kolegów z drużyny. Potem jeszcze koleś, z którym spędza noc. Jakby do tego dorzucić umiejętności, których jej nie poskąpiłaś, szybkość nauki/trenowania, dostanie się tak szybko na akademię, dobre pochodzenie i najwidoczniej uroda (bo Kankuro zamarł widząc jej twarz)... Można dostać kompleksów, naprawdę. Stworzyłaś chodzący ideał, który niestety nie ożywia Twojego opowiadania. Wadą Twojej bohaterki jest głupota, no i pyskatość, w małym stopniu co prawda. 

W opowiadaniu widzę wątek, który chyba chciałaś zamaskować. Wielką miłość Katherine do Itachiego. Kolejny blog o pierwszej miłości, która przetrwa wszystko, bo mija jakieś siedem lub sześc lat, a ta ryczy przypomniawszy sobie, że przecież jest dziewczyną Uchihy, więc nie może leżeć w łóżku Mukuro. Patrząc na te wszystkie historie na blogach to procent związków, które są zbudowane na pierwszej miłości powinny wynosić ponad dziewięćdziesiąt procent. Kto zaniża nam te statystki w rzeczywistości?

Bohaterowie kanonicznie są przez Ciebie wykrzywieni. Prawdę powiedziawszy, gdybym celowo omijała imiona, to bym nie domyśliła się, że mamy do czynienia ze znanym z mangi pokoleniem. Kakashi wydaje się być tchórzem, zaprzeczeniem wszystkiego, co mówił i robił w oryginale. Trzeci Hokage zdaje się być bezmyślnym staruszkiem, który od tak przyjmuje trzynastolatkę, która nie ma żadnych właściwych kwalifikacji i tylko stawia ja przed jakimś testem, który jest bez sensu... Egzaminy na chuunina miały więcej poloty, a ANBU to poważne stanowisko. Widać, że nie przepadasz za Sasuke lub masz na niego zlane. Nie każdego trzeba lubić, ale trochę wyrozumiałości dla tak rozbudowanej postaci jak on. I szacunku odrobinę, by nie decydować się na degradowanie go do gówniarza, smarkacza, płaczka i obrażalskiego. O Naruto nie wspominasz zbyt wiele, są to czasy, gdy faktycznie był nieco kretynem, dlatego nie mogę się jakoś specjalnie tego uczepić. Większość bohaterów zdaje się pojawić tylko po to, żeby się pojawić. Na przykład Mathira Senju. Sądziłam, że poświęcenie jej odrobiny uwagi wskazuje na zaistnienie jej w przyszłości. Tymczasem pojawiła się raz, przyniosła trochę obrazu głównej bohaterki do mojej głowy i zniknęła. 

O pozostałych postaciach, które pojawiały się częściej w opowiadaniu, nie mogę powiedzieć naprawdę nic. Niebieski zdaje się lecieć na własną podopieczną – czyli Kath oczywiście. Poza tym jest nijaki. 

W opowiadaniu najbardziej brakowało mi sensownych opisów. Opis miejsca, który jakoś przedstawiłby scenerię i urealnił postaci. Przepuszczasz każdą okazję, by się wykazać. Choćby podróż przez pustynię. Chciałabym powiedzieć coś jeszcze na ten temat, ale jeśli nie mam na czym bazować, to nie umiem. 

Skoro już o opisach mowa, to nie podoba mi się sposób przedstawiania emocji. Nie chodzi już nawet o techniczny zapis, bo często przedstawiasz uczucia głównej bohaterki przez pochylone przemyślenia w pierwszej osobie. Nadaje to jakiegoś niezdrowego patosu, w małym stopniu, ale widocznym. Gdy używasz narratora trzecioosobowego to emocji jest niewiele, a gdy są to często sprzeczne. W późniejszych rozdziałach jest już lepiej, bo emocje są nie tylko widoczene przez słowa, ale też czyny. Tam walniecie pięścią w stół. Gdzieś tam wywrócenie oczami – dla odmiany pasujące do sytuacji. Widać, że jest postęp, więc myślę, że będzie lepiej.

Zanim przejdę do omówienia błędów, to chciałabym jeszcze wspomnieć, że „spis treści” jest nie uzupełniony. Przez przypadek oceniłabym tylko do dziesiątego rozdziału, ale się w porę zorientowałam. Poza tym ten spis jest niewygodny. Skoro i tak musisz wpisywać wszystko ręcznie, to może zdecydujesz się na rozwijane menu w postaci szerokiej listy? Roboty tyle samo, a ileż radości dla czytelnika lub oceniającego!




Poprawność:




Jeśli chodzi o dialogi, to zazwyczaj nie masz z tym problemu. Czasem zdarzy Ci się złej wielkości literą czy postawienie kropki. Widzę, że jest to jednak sporadyczne, więc nie wynika z niewiedzy, ale z roztargnienia. Głównie zwróciłam na to uwagę w prologu ze trzy razy.

Choćby tutaj:

Och, Kath. Kiedy w końcu przestaniesz? – Rzucił krótko, wracając do pakowania rzeczy do plecaka.

O dziwo z przecinkami też radzisz sobie całkiem nieźle. Kilka razy zauważyłam, że oddzielasz przecinkiem słowa wyrażenia „mimo że”. Widać, że nie byłaś zdecydowana, bo spróbowałaś też wariacji z przecinkami po obu stronach „mimo”. 

Nie ma wielu braków przecinków, one (jak i cała poprawność) są Twoim najmniejszym problemem. Często, gdy wprowadzasz zdania typu „Nie wiem, ile mi to zajmie”, nie stosujesz przecinka. Podobnie przy użyciu „by” w znaczeniu „aby”, „żeby”. Sporadycznie zdarzają się braki przed „gdy”, „kiedy” itp.

Rzadko zdarza się nadmiar przecinków. Głównie gdy używasz dwóch przydawek. Nie wiem czemu, ale tę drugą traktujesz jak wtrącenie. Nie sądzę jednak, żeby był to jakiś wielki błąd.

W opowiadaniu zdarzają się błędy ortograficzne, bo za takie uważa się użycie wielkiej litery, gdy jest to zbędne. Pierwsze kilka rozdziałów usiane jest zwrotami „Cię”, „Ciebie”, „Tobie. W szczególności, gdy rozmowa dotyczy Itachiego i Kath. Znam to, mam podobnie. 

Zdarza Ci się zjadać ogonki. Znaczy pisać np. „e” zamiast „ę”. Także działa to w drugą stronę, gdy z trzeciej osoby wychodzi Ci pierwsza. Czasem zdarzają się też literówki, które zmieniają znaczenie słowa. Jak choćby „ostatni” zmienił się na „ostatnio” lub „było” na „była”

Widać, że nie zawsze wiesz, czy napisać razem czy osobno. Dlatego na przykład w rozdziale pierwszym mamy „nie znaczącej” zamiast „nieznaczącej” lub „skoczył by” zamiast „skoczyłby” w rozdziale drugim. Podobne błędy również w dalszych rozdziałach. W przyszłości zwracaj na to większa uwagę.

Jednak najbardziej denerwującą manierą, jaką poznałam od samego początku w Twoim opowiadaniu, jest zapisywanie liczb cyframi. Cokolwiek by to nie było. Czy drużyna siódma czy godzina, data, cokolwiek. Zawsze piszesz to przy pomocy cyferek. A nie! Wyjątkiem jest „trzeci Hokage”. 
Poza błędami typowo technicznymi i typowo logicznymi (w fabule) są też takie, których jasno sprecyzować nie umiem.
Uśmiechała się mimowolnie do siebie, wygrzewając się na słońcu. - Nie za bardzo rozumiem jak można się „mimowolnie” uśmiechnąć. Wydaje mi się, że u człowieka w miarę rozwiniętego, uśmiech jest czymś wykonywanym umyślnie.
`żartujesz?` - „żartujesz?” - Ja już wiem, że w języku polskim mamy podwójny cudzysłów. Jeśli już o cudzysłowie mowa, to chyba go nadużywasz. Służy on głównie do cytowania, zaznaczenia, że słowa nie są naszego autorstwa itp. Nie trzeba go używać za każdym razem, gdy używamy wyrażenia potocznego czy mającego inne znaczenie niż zwykle.
Np.
Niespodziewanie wziął dziewczynę na ręce i biegiem wniósł po schodach na górę, "z kopa" otwierając drzwi. - W tym przypadku „z kopa” nie mogło mieć innego znaczenia, więc jest zbędne. Wszyscy doskonale wiedzą, że chodzi o otworzenie drzwi przez kopnięcie. Swoją drogą, ciekawe co na to zamki. No i jeszcze fakt, że te drzwi mogły być rozsuwane.

Napotkałam się także na sprzeczności w przekazie informacji, które nie były na tyle ważne dla fabuły, by o nich wspominać wcześniej.
Nie lubiła tego faceta, zawsze reagowała na niego tak samo [...] Kamron Aizatni był dla niej zawsze idealnym mężczyzną. [...]Kath nie pałała do niego jakimś głębszym uczuciem, raczej reagowała jak każda normalna nastolatka na przystojnego faceta,[...]. - No to lubiła, czy był jej obojętny, czy nie lubiła?
Pomyłki w odmianie często Ci się zdarzają. Zwykle, gdy chodzi o „tę”. Raz pojawiło się „owy przedmiot”, gdzie powinno być „ów”. 

Widzę, że nie wspomniałam jeszcze o przymiotnikach z „nie”. Powinniśmy pisać je łącznie, chyba że chodzi o zaprzeczenie



Powstrzymuję się do wystawienia konkretnej oceny, bo nie uważam, żeby klasyfikacja do jakiejś kategorii cokolwiek zmieniła. Sama widzisz, ile pracy jest jeszcze przed Tobą. Nie chodzi przecież o to, żeby Cię zniechęcić. Dlatego postanowiłam zdecydować się na taki typ oceny. 



To jest ostatni publikowany przeze mnie post na tej ocenialni - tak mi się wydaje. Byłam tu od końca grudnia, więc pięć miesięcy. Wystawiłam dwanaście ocen i dwie odmowy. Oceny były różne jakości. Pierwsze były karygodne, ostatnie nieco się poprawiły. Nie chodziło mi jednak o to, żeby nauczyć się lepiej pisać oceny, bo nie jest mi to do niczego potrzebne. Z oceniania wyciągnęłam lekcję pokory i wielu rad, które wyciągałam nie tylko z komentarzy do moich ocen. Wiem, że "ów" się odmienia przez osoby i przypadki! A cudzysłowu lepiej nie zapisywać za pomocą apostrofów. I zapewne jeszcze wiele rzeczy, ale że nikogo to nie obchodzi, to po prostu dziękuję za ten cały czas.

Życzę powodzenia oceniającym, stażystkom i sympatykom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przeglądaj notki

Created by Agata for WioskaSzablonów. Technologia blogger.