146# Ocena bloga black-redstart

Będą gify, aż dwa. Pollala mnie ośmieliła :).

Oceniająca: Drosera Sundew
Oceniany blog: black-redstart
Autor: Croyance Wertus



Wstęp:
O szablonie za wiele do powiedzenia nie mam – na początku trochę odstraszył mnie gigantyczny, strasznie ziarnisty, zawalony teksturami nagłówek z krzywo ułożonym cytatem, ale ogólnie jest przejrzyście i da się czytać (szkoda, że nie ma akapitów). Problem w tym, że słówko „redstart” wcale nie oznacza kopciuszka, jak to nam tłumaczysz w którejś z zakładek, ale to już pewnie wiesz. Aha, jeszcze jedno – w linkach masz napisane „Pomacamy”, a wydaje mi się, że ta ocenialnia nazywa się z lekka inaczej…
6/10

Treść:
Prolog
Jednak czy to wszystko jest warte takiego losu? Przecież osoba, która decyduje się na to, nie wie dobrze, co ją czeka. – jak dla mnie pierwsze zdanie insynuuje, że każdy w mniejszym lub większym stopniu zdaje sobie sprawę, że życie szpiega nie będzie sielanką…
Może być to sielankowe życie, jednak równie dobrze egzystencja usiana kamieniami z ostrymi krawędziami. – naprawdę nie mogłaś bardziej się wysilić i wymyślić czegoś lepszego niż „usiana kamieniami z ostrymi krawędziami”? Cóż, brzmi to strasznie patetycznie.
Nic, w szczególności litość innych, tego nie naprawi, bo w końcu to tylko zawód, samemu podejmuje się decyzje, czy chce się zrobić krok w przepaść. – zawód? O ile nie stworzyłaś czarodziejskiego odpowiednika CIA (czy czegoś tam innego), jakoś wątpię, czy można w tym przypadku nazywać szpiegowanie zawodem. W końcu do Zakonu Feniksa mógł dołączyć każdy zaufany człowiek, który chciał walczyć przeciwko Voldemortowi i śmierciożercom, ale to żadna praca, prawda?
Nawet bierność może doprowadzić do śmierci innych, do poniesienia strat, lecz nie czujesz wtedy, że to była twoja wina i w tym przypadku masz lepiej. – co proszę? W poprzednich zdaniach wydawało mi się, że narrator próbuje udowodnić, że bycie biernym człowiekiem jest częścią problemu, a tutaj daje do zrozumienia, że to wygodna opcja. Chyba nie tędy droga, prawda?
Nigdy nie znajdzie się szpieg, który jest zadowolony ze swego życia, ze swej działalności, z posiadania dwóch twarzy, z których jedna jest gorsza od drugiej. Ale wojna zmusza do tego, podobnie jak sumienie, które obciążone winami domaga się w końcu jednej dobrej decyzji, decyzji która ratuje i morduje setki ludzi. – pomijając masę powtórzeń i brak przecinka przed ostatnim „która”, pomijając również wydumaną dramaturgię, narrator wcale nie przekonuje mnie, że wojna zmusza kogokolwiek do bycia szpiegiem, wręcz przeciwnie. Wygląda to tak, jakby narrator był ślepy na fakt, że ci ludzie sami wybierają swój – jak to określiłaś – zawód, przecież ostatecznie nikt ich na muszce nie trzyma i nie daje im ultimatum. Jedyne, do czego teoretycznie wojna może w tym przypadku zmuszać, to do tego, żeby ludzie, którzy są niezgodni z daną ideologią i przeciwni pewnej stronie, podjęli jakieś działanie, bo bez działania nie ma zmiany. Jeżeli o to Ci chodziło, droga Croyance, po tekście tego niestety w tym momencie nie widać.
Szpieg Zakonu Feniksa oraz Voldemorta, mający dwóch panów, dwie twarze, a jednak nadal żyjący, mimo, iż na krawędzi. – bez przecinka przed „iż”.
Podawał plany ataków Dumbledor'owi, a zamiary Zakonu, bardzo zredukowane, przekazywał Czarnemu Panu. – „Dumbledore’owi”.
Był podwójnym, a mimo to cennym, agentem dla każdej ze stron. – bez przecinka po „cennym”. I jeżeli był równie cenny dla Voldemorta co dla Dumbledore’a, to chyba robił coś źle, nie uważasz?

Rozdział pierwszy
Jedni mają pod górkę, drudzy potykają się o gałęzie i ranią o kamienie. – rozumiem, o co chodzi, ale gdybyś użyła lepszych metafor do życia (ta jest oklepana) i przeszkód (potykanie się o gałęzie, serio? Nie wspominając o raniących kamieniach…), może mogłabym nie spojrzeć na ten fragment z rozbawieniem.
Mimo wszystko należy pamiętać, że każdy tą ścieżką musi przejść, nie ma innego wyjścia. – „musi iść tą ścieżką”. No i jakieś tam wyjście zawsze jest.
Jej droga od zawsze była usiana kamieniami, już w dniu, gdy przyszła na świat, wszystko było przeciwko niej. – jej? Tej ścieżki? Jak dla mnie taka zagrywka jak nieokreślanie podmiotu, by siłą dorzucić do zdania tajemniczości, jest ograna i w żadnym calu nie spełnia swojego zadania.
Owinięta w nędzny kocyk burego koloru została zostawiona na progu Sierocińca św. Zofii. – nie wiem czemu, ale odnoszę wrażenie, że kolor kocyka ma tutaj pokazać, w jak żałosnej sytuacji znalazło się dziecko.
Deszcz padał na nią, wiatr przedzierał się przez jej okrycie, a ona mimo wszystko nie płakała. – zahartowana bohaterka nawet w wieku niemowlęcym ma gdzieś przeszkody losu! Myślałam, że to fanfik potterowski, a nie science-fiction o modyfikowanych genetycznie niemowlakach, które nie płaczą…
W Ministerstwie jak zawsze panował tłok i zamęt. – „ministerstwo” małą literą.
W pokoju znajdowali się byli szpiedzy i najlepsi aurorzy Ministerstwa. To ich zadaniem było przygotowanie od najmłodszych lat wybranych adeptów. – jak wyżej, no i chyba widzisz, co mam na myśli w podkreśleniu. Nie bardzo kupuję szpiegów pracujących dla ministerstwa, ale zobaczymy, czy spróbujesz to wyjaśnić. Jednak już szkolenie dzieci nie przejdzie, nieważne, jak bardzo będziesz starała się to usprawiedliwić, ale o tym później.
Nikt nie śmiał się odezwać, dopiero po chwili wstał o kilka lat starszy od Severus'a Artur. – „Severusa”, nie chcę wiedzeć, skąd wytrzasnęłaś ten zupełnie bezsensowny apostrof. W jednym z nowszych rozdziałów zauważyłam też, że zamiast „Ginewra” piszesz „Ginevra”, więc dlaczego tutaj nie trzymasz się tej zasady i nie napisałaś „Arthur”?
Brunet był cyniczny i nie bał się patrzeć w oczy swemu rozmówcy. – nie, ten brunet (ma imię, więc go używaj, a nie chowaj się za podróbkami synonimów!) był sarkastyczny, nie cyniczny. Polecam wygooglować sobie definicje tych słów.
Ach i czy mówimy w tym przypadku o arystokratach, czy może mieszańcach? Och, a może zadowolisz się mugolakiem, co? – czystokrwistości w kanonie nie określało się mianem arystokracji, a czystokrwistością właśnie. No i to „ach, och, ech”, nie uważasz, że trochę z tym przesadzasz?
Ważne, by byli na tyle silni magicznie, że nie polegną za pierwszym razem – za jakim pierwszym razem? Co Snape (w ramach szkolenia) przez to rozumie? Chyba nie od razu każe zasmarkanym siedmiolatkom rzucać zaklęcia przekraczające szkolny materiał?
Za kilka lat to nie będą dzieci, a gdy Voldemorta powróci, będą najlepiej przygotowanymi ludźmi do walki z nim. – „Voldemort”, to po pierwsze. Po drugie: jasne, załóżmy, że teoretycznie będą dobrze przygotowani do walki, szkoda tylko, że po drugiej wojnie wszyscy trafią do Azkabanu za rzucanie Zaklęć Niewybaczalnych… (Wiesz, wnioskuję z tekstu, że Snape nie widzi nic przeciwko ich użyciu).
Może tego nie dostrzegasz, ale to najlepszy pomysł w obecnym stanie. – naprawdę? A co z, na przykład, nie dopuszczeniem do tego, by Voldemort w ogóle powrócił do świata w pełni żywych? Tak, z kanonu wiemy, że Voldek i tak wróci, bo przepowiednia, ale Snape tego nie wie. Mamy w tekście rok 1980 (około?), więc Snape jest po stronie Dumbledore’a od zaledwie paru miesięcy – jakoś wątpię, czy Albus już powierzyłby mu drugą część przepowiedni, której Severus nie podsłuchał do końca.
Nauczyć kamuflażu i wszystkich pomocnych zaklęć, nie tylko tych zabijających. – a co z podstawami, wiesz, Alohomora i te sprawy? Nie uważasz, że Snape przecenia możliwości siedmiolatków?
Jak znajdziesz taką, która odpowiada wzorowi? Potężna, w odpowiednim wieku, minimum półkrwi i chętna do nauki niebywale trudnych rzeczy. – wiem, że Snape w kanonie był dupkiem wyżywającym się na dzieciaczkach, ale nigdy nie wzięłam go za seksistę. Patrząc na stan tekstu, szczerze wątpię, czy jest to kreacja celowa. Myślę, że raczej jest to próba pokazania, jaka zajefajna będzie bohaterka. Wow, dziewczyna i wysiłek fizyczny? Niesamowite, doprawdy… (Poza tym Hermiona nie jest półkrwi, co teraz?)
I już w pierwszym rozdziale poszłaś na łatwiznę – w żaden sposób nie opisałaś poszukiwań najlepszego dziecka, a po prostu po przemowie Severusa od razu przeskoczyłaś w czasie i postawiłaś nas przed faktem dokonanym: ktoś tam znalazł sobie ucznia, dziewczynkę (jak wspominałam: niesamowite). Byłam bardzo ciekawa, jak wyobrażasz sobie poszukiwania specjalnego, uzdolnionego dziecka, ale najbardziej interesował mnie fakt, w jaki sposób dorośli ludzie byliby w stanie przekonać te dzieci, by zostały szpiegami. Jasne, dzieci łatwo się ekscytują, bla, bla, bla, ale dzieci też łatwo rezygnują, kiedy okazuje się, że rzeczywistość nie jest tak fajna, jak sobie ją wyobraziły. Bo wiesz, perspektywa bycia zajefajnym szpiegiem dla dziecka jest po prostu genialna, nie dziwię się, że dzieciaki się godziły, sęk w tym, że szczerze wątpię, czy dzieci byłyby w stanie kontynuować naukę trudnych i zaawansowanych sztuk magicznych, nie wspominając o intensywnym szkoleniu fizycznym. Ciekawi mnie też jeszcze jedna kwestia – co z rodzicami tych dzieci? Po prostu grzecznie godzili się, by oddać pociechę w ręce zupełnie obcych ludzi (którzy zapewne godzinami ślęczeli pod ich oknami, obserwując poczynania przyszłych uczniów), ot tak, dla większego dobra?
Jest nie źle, lepiej niż myślałem. – „nieźle”, przecinek przed „niż”.
Dziewczyna pokręciła jedynie głową i z lekkim grymasem na ustach zaczęła biec. – a spodziewałam się, że pokręciłaby też brzuchem i śledzioną… Powinno być „jedynie pokręciła”, prawidłowe umiejscowienie słów jak najbardziej ma znaczenie.
Jej rozmarzenie przerwało otwarcie drzwi i jego wejście. – wejście tego rozmarzenia?
Doszła do wniosku, że przez minione dziesięć miesięcy nic się nie zmienił. – eee, co? Tajemniczy ktoś zdecydował się na trenowanie przyszłego superszpiega i superagenta, ale nie widzi się ze swoim uczniem przez okrągłe dziesięć miesięcy? Co, dzieciaki mają same wiedzieć, co robić, czego się uczyć? A co, jeżeli coś im nie wyjdzie? Czy może (nazwijmy ich tak na potrzeby oceny) nauczyciele listownie przysyłają im instrukcje? Serio? Co by się stało, gdyby dzieciak w ciągu dziesięciu miesięcy doszedł do wniosku, że ech, całe to szkolenie głupie, nikomu na tym nie zależy (bo nikt nie kontroluje przebiegu tego właśnie szkolenia, postępów w nauce i tak dalej) i z tych powodów postanowiłby porzucić tę całą szopkę? Na Merlina, jakie to bez sensu bez żadnych wyjaśnień i potrzebnych informacji w tekście… Z drugiej strony, dzieciaki mogłyby w tym czasie chodzić do szkoły (mugolskiej, czarodziejskiej, jakiejkolwiek), ale jedynym razem, kiedy w tekście wspominasz o szkole, jest gdy Artur czy tam Snape (czytałam ten fragment trzy razy i dalej nie wiedziałam, kto szkoli bohaterkę…) pytają o nią tak niezobowiązująco, co dla mnie brzmiało, jakby faktycznie nie widzieli się przez te dziesięć miesięcy. Istnieje możliwość, że Hermiona-Amber-Katerina chodziła do Hogwartu, a prawdopodobny Artur-Snape tam ją szkolił, ale to znowu tylko możliwość, okropna sfera domysłów. Te informacje są tak podstawowe i potrzebne, żeby nie wprowadzić zamętu i chaosu, że powinny być a) zapisane bezpośrednio, prostym językiem, b) jeżeli już tak bardzo chcesz, by było mhrocznie i tajemniczo, napisz to chociaż ZROZUMIALE, bez opkowego unikania określania podmiotu.
Wprowadził do nauki noże, miecze i broń palną. – tylko po co? Żebyś mogła wyliczaniem bezsensownych, niepotrzebnych czarodziejowi umiejętności zapchać czas szkolenia?
Jej ciało niczym guma potrafiło wyciąć się pod niemal każdym kątem. – wyciąć? Hehe, fajnie wiedzieć.
Jesteś kobietą, a najważniejszą bronią kobiet jest ich urok, sztuka uwodzenia mężczyzn, nawet w najmniej sprzyjających okolicznościach. – co ja czytam… Już widzę, jak w przyszłości bohaterka swoim powalającym seksapilem uwodzi samego Voldka.

Rozdział drugi
krzyknęła Rudowłosa, przeglądając się w wielkim lustrze. – jeżeli „rudowłosa” nie jest imieniem ani idiotyczną ksywką, nie powinna być zapisana wielką literą. Elementarne.
Rok temu, gdy powrót Voldemorta osiągnął rozkwit, Malfoyowie zostali wykryci jako szpiedzy Zakonu. – que? Co to – do jasnej ciasne! – oznacza, że powrót osiągnął rozkwit? I co, Malfoyowie szpiegowali Zakon, czy może byli szpiegami dla Zakonu?
Od tego czasu byli pod ścisłą ochroną, znali zbyt dużo tajemnic, by Śmierciożercy mogli zostawić ich w spokoju. – aha, już rozumiem. Bezsensowne zmienianie kanonu służące jedynie temu, by wybielić postać na rzecz fabuły. Swoją drogą, węszę dramat.
A teraz, by umocnić ich siłę w Zakonie, Draco miał ożenić się z Ginny. – co proszę? Czyli co, jest to aranżowane małżeństwo, które rzekomo ma w jakiś sposób wspomóc Zakon? Eee, co? Jak, dlaczego? Gdzie wyjaśnienia?
Blondyn był o dwa lata starszy od Weasleyówny, oboje czystej krwi, dobrze się dogadywali, a Mała była w nim zakochana. – dwa lata? W kanonie dzielił ich rok.
Jedyną przeszkodą było to, że Hermiona też go kochała i czuła jakby ktoś pozbawiał jej serca, jedynej osoby, która kiedykolwiek była dla niej dobra, którą obdarzyła czymś więcej niż nicią sympatii. – co ja czytam?! (Ha, wiedziałam, że kroi się dramat!) Czyli co, teraz – na rzecz głupiego trólofa – decydujesz się postawić wieloletnią przyjaźń z Harrym i Ronem niżej od rzekomej znajomości z Malfoyem? Czekaj, kto tu od pierwszego roku wyzywał Hermionę od szlam? Ach, tak, faktycznie, to na pewno Harry i Ron, a ta Ginny, pff, taka szmata z niej była…
Jego życie znaczy więcej niż słowa jakiegoś debila od siedmiu boleści – hehe, czyli debilem jednak nie był? Ten geniusz Hermiony, idealnie go oddałaś jednym dialogiem…
Jej wygląd doskonale mówił o tym jak okropna jest z wyglądu. – doprawdy? To stwierdzenie odmieniło moje życie.
Francuska posiadłość Malfoya zawsze była wykorzystywana do przyjęć zaręczynowych, we Włoszech za to był pałac do ślubów. – jejciu, może daj mu jeszcze tysiąc posiadłości, a może najlepiej po dziesięć w każdym kraju? Tak będą mogli obchodzić imieniny, walentynki, przeróżne święta w różnych miejscach, żeby pokazać, jak ociekający kasą jest ród Malfoyów. Nie przesadzaj, proszę. Dzięki umiarowi, który bardzo by się w tym miejscu przydał, nie rozśmieszyłabyś mnie. Tak więc: na przyszłość polecam umiar.
Jednym zaklęciem zmieniła swój wygląd jak i ubiór. – to już nawet zaklęcia wiedzą, co to jest multitasking? Wow, czarodzieje nagle tacy postępowi… Heh, skoro uważasz, że istnienie zaklęcia, które może zmienić wygląd, jest prawdopodobne, dlaczego Hermiona w kanonie musiała męczyć się z warzeniem eliksiru (nie wspominając o Bartym Crouchu Juniorze z Czary Ognia)? Nie uważasz, że skoro takie zaklęcie istnieje, ktoś pokroju Voldemorta powinien zdawać sobie z tego sprawę? Wiesz, niekoniecznie insynuuję, że Voldek sam mógłby tego zaklęcia używać, ale uważam, że rozsądny Zły Przez Wielkie Z przynajmniej próbowałby w jakiś sposób zabezpieczyć się przed możliwymi szpiegami podszywającymi się pod śmierciożerców (a skoro – jak z kanonu wiemy – jego plany zazwyczaj szły nie po jego myśli, MUSIAŁ brać pod uwagę istnienie szpiegów). Podejrzewam, że Eliksir Wielosokowy Ci nie spasował, bo jest po prostu niewygodny dla fabuły – trzeba ciągle go spożywać, by zachować czyjś wygląd, co na pewno wzbudziłoby podejrzenia, trzeba znaleźć i na jakiś czas uciszyć kogoś, komu podkrada się włosy… Bardzo niewygodne, dlatego stworzyłaś sobie zaklęcie deus ex machina. Że posłużę się slangiem z gier wideo, to zaklęcie jest po prostu overpowered. Daje Ci wszystkie korzyści – działa raz a dobrze, jest łatwe w rzuceniu, najwyraźniej niewykrywalne przez żadne zabezpieczenia czy fałszoskopy lub przyrządy tego pokroju, a na dodatek nie posiada żadnych słabych stron, co nie powinno mieć miejsca w żadnym fikcyjnym świecie.
Piękna i niebezpieczna, pełniła rolę Anioła Śmierci pośród kręgów wyznawców Lorda. – najwyraźniej Bellatriks odeszła w zapomnienie, żeby bohaterka opka mogła zrobić fajowe wejście.
Czerwonowłosa ukryła swój lęk za maską i odpowiedziała: – nie wspominałaś, że nosiła maskę… Czy może chodziło o maskę spokoju? Nie chce mi się bawić w zgadywanki.
- Zajął się tym Fetred. – co to za idiotyczne imię?
Jedyne, na co mogła liczyć, to ochrona narzeczonych oraz najważniejszych osobistości obecnych w pałacu. – no tak, bo wysłanie wiadomości, kiedy nikt nie patrzy, jest ponad siły superduper wyszkolonej Hermiony.
Koło niej stał Voldemort i co chwila wybuchał śmiechem, obserwując latające zaklęcia. – niesamowita strategia walki.
Widziała znajome twarze przez okna, gdy co chwila sprawdzano pozycje wroga. – to co, te zaklęcia ochronne obejmują TYLKO budynek, a tereny wokół niego nie? Żeby rozpoznać twarze, musiałaby być dość blisko, a to wydaje się głupie.
Jedynym problemem było teraz przekazanie tej wiadomości uwięzionym w środku ludziom. – no tak, bo Malfoyowie w żadnym stopniu nie znają własnych posiadłości, a Hermiona, która jest tam pierwszy raz w życiu, zna cały plan budynku. Tak.
W gabinecie po prawo – „po prawej”, na Merlina!
- Och tak, a ty co byś robiła, księżniczko? - spytał słodko, uważnie ja obserwując. – nie wiem, co w kanonie dało Ci do zrozumienia, że Voldemort a) wypowiedziałby takie słowa, b) odezwałby się słodko, i szczerze mówiąc, nie chcę wiedzieć.
Cytat z „Gry Endera” Osrona Carda – Orsona, jak już…  

Rozdział trzeci
Tym razem jednak nie mieli na to czasu z powodu dwóch idiotów, którzy teraz siedzieli na kanapie, pijąc mocną kawę. – jasne, w kanonie Harry i Ron nieraz zachowywali się dziecinnie, ale na pewno potrafiliby się zachować w takim momencie. Nie, nie mówię o zaręczynach w superaśnej posiadłości Malfoyów, a o samym stanie zagrożenia, jakie rzekomo panuje w Twoim tekście – musiałabym porządnie oberwać tłuczkiem, żeby uwierzyć, że ci dwoje zalaliby się w trupa na przyjęciu i leżeli nieprzytomni pod stołami, wiedząc, że Voldemort tylko czeka na taką okazję.
Dodatkowo, jeśli ktoś nie zabezpieczył swojej teleportacji, to go wyśledzą! – que? Czyli co, w siódmym tomie, kiedy Hermiona, Harry, Ron i Yaxley teleportowali się z Ministerstwa Magii, druga teleportacja Hermiony (spod Grimmuald Place 12 do jakiegoś tam lasu) była zupełnie bezsensowna, bo Rowling nie wspomniała ani słowem o jakimś mistycznym zabezpieczaniu teleportacji? Nie możesz tak po prostu rzucać różnymi frazami na lewo i prawo, oczekując, że wszyscy w nie uwierzą, a w dodatku nie zaczną ich podważać… Jak widać, podważanie ich samym kanonem jest dziecinnie łatwe.
- Widziałam ją na początku przyjęcia, dodatkowo jestem pewna, że w kręciła się gdzieś po ogrodzie – próbowała przypomnieć sobie Narcyza, ocierając ciągle płynące łzy. – że co? Narcyza, kobieta, która w kanonie nie uroniła łzy, kiedy nie wiedziała, co dzieje się z jej jedynym, ukochanym synalkiem, kiedy nie wiedziała, czy ten synalek żyje, tutaj płacze za… Hermioną?
Upewniając się, że nikt za nią nie idzie przeniosła się prosto do swojego domu, niezbyt gotowa stawić czoła wściekłemu Ślizgonowi. – akcja dzieje się już po ukończeniu edukacji w Hogwarcie, jak mniemam (nigdzie wprost nie zostało to powiedziane…), a Hermiona wciąż myśli o byłych uczniach jako o Ślizgonach, Gryfonach i tak dalej…? Tak trudno jest po prostu napisać „Malfoy” albo „Draco”?
Z namiętnością opisujesz rany Hermiony – wybity bark, połamane żebra, zwichnięta kostka, jedna wyraźnie głęboka, wciąż krwawiąca rana i tak dalej, a ja mam uwierzyć, że ktokolwiek (nawet opkowa Granger!) w takim stanie, starając się nie płakać z bólu, byłby zdolny do podziwiania śpiącego Malfoya? Za bardzo się rozpisałaś w tym momencie, pisząc, że zdjął krawat, buty, skarpetki, że miał rozpięte dokładnie dwa guziki koszuli, że leżał z ręką pod głową. Dla kogoś, kto faktycznie wszedłby właśnie do domu z takimi obrażeniami, nie liczyłyby się głupie szczegóły w wyglądzie kogokolwiek, trólof czy nie trólof, priorytetem narratora powinna być Granger.
Ranek nastał zbyt szybko, nie zdołała się położyć, rany zbyt bardzo bolały, a eliksir przeciwbólowy nie mógł być podawany z innymi jakich potrzebowała. – nagle eliksiry mają bardzo mugolskie działanie, pewnie tylko po to, by podkreślić, że Hermiona jest taka dzielna…
Zostawili cię samego, choć dobrze wiedzieli, że jesteś w tej chwili największym celem. – no tak, co tam pozbycie się Harry’ego… Najważniejszy jest ten chłystek.
Co oni sobie, do cholery, myśleli nie zapewniając ochrony temu przyjęciu! – przecinek przed „nie”. Bardzo się cieszę, że ktoś też to widzi, ale pod innym kątem. Taki przejaw idiotyzmu nie pozwala mi wierzyć, że ci ludzie naprawdę obawiają się Voldemorta, nie wspominając o braniu swojej „pracy” na poważnie.
Draco zawiesił głowę, doskonale wiedząc, że ma racje. – kto ma rację? Draco, Hermiona, sąsiadka z naprzeciwka? Nagminnie zmieniasz czas narracji na teraźniejszy, co jest błędem, więc powinno być „miała rację”.
Nie trudno było się domyślić, że się upili, nigdy nie pochwalali mojego związku z Ginny, (...). – dlaczego Draco łączy nadmierne spożycie alkoholu na przyjęciu z brakiem akceptacji jego związku z Ginny? Wyobraź sobie, że na weselach ludzie też piją, niektórzy również bardzo dużo, a jakoś nikt nie wyciąga z tego tak bezsensownych wniosków.
Nie zdążyłem uciec, kazałem im zamknąć przejście, chciałem dać więcej czasu, jeśli będzie potrzebny i schowałem się gotów do walki. – hę? W dwóch miejscach przeczy sam sobie – miał czas dać im wskazówki i – na Merlina! – gdzieś się schować, ale czasu na ucieczkę to już nieee byyyło (wymuszony dramat), a jednocześnie kładzie na równi chowanie się z chęcią do walki. Przecież dobre miejsce do schowania się nie jest równe dobremu, taktycznemu miejscu, z którego można się bronić albo chociaż zaskoczyć przeciwnika. Schowany mógłby co najwyżej wrzasnąć, gdyby śmierciożercy go znaleźli…
Kobiety nadal rozpaczały w salonie i nie chciały położyć się ani odpocząć. – ich pierwszą rozdmuchaną do gigantycznych rozmiarów rozpacz zignorowałam, ale tego się po prostu nie da zignorować. Wyobraź sobie, że nie tylko kobiety mogą być emocjonalne w takich chwilach…
Kobieta tuliła do siebie uśmiechniętego mężczyznę, który delikatnie gładził ją po włosach. – to musi być przedziwna poza, skoro to nie on ją tulił, a ona jego. Wyobrażenie wręcz przekomiczne.
- Jesteście pewni? Jeśli to wasz błąd, gorzko za to zapłacicie – ostrzegł ich Voldemort. – ale ten Voldek łaskawy, nie to, co w kanonie!
- Więc mamy w swych szeregach zdrajcę. – mają? Z czego Voldek wyciągnął takie wnioski? Bo jeżeli tylko z tego, że gościom udało się uciec tajnym przejściem, wcale nie oznacza to, że u Voldka są szpiedzy… To po prostu oznacza, że wcześniejsze pokolenia Malfoyów zabezpieczyły się na taką możliwość. Czy może znaleźli te napisy na ścianach, czy co to tam było?
Śmiech rozniósł się po całych zamczysku, budząc lęk w każdym, kto go usłyszał. – Voldku, to śmiejemy się razem! Tak żeby wyjaśnić Ci, co mam na myśli, powiem, że kreujesz Voldemorta na kreskówkowego Wielkiego Złego, co to śmieje się mhrocznie, opracowując plan zemsty.

Rozdział czwarty
- Nie! Nie będę dzieliła z nikim pokoju! - Głos Ginny rozniósł się po pomieszczeniu. - Od zawsze to musiałam być ja, teraz chcę mieszkać sama, póki mogę. Nie będę przyjmowała w pokoju jakiejś obcej dziewuchy – przyznam, że w kanonie wręcz nie znosiłam Ginny, ale na pewno nie za bycie bezmózgą księżniczką. Na Merlina, ona dorastała z sześcioma braćmi, jeśli dobrze liczę, to niełatwe warunki życiowe, ale na pewno nie zmieniłoby jej to w egocentryczną pindę, która nie chce dzielić pokoju z ludźmi potrzebującymi schronienia! No i z kim ona według Ciebie wcześniej dzieliła pokój? Te dwa, trzy tygodnie, kiedy do Nory przyjeżdżała Hermiona, to chyba nie taka wielka niewygoda?
- Teraz tylko zawiadommy innych, zobaczymy, z nim będziesz mieszkał, młody – rzucił Bill, po czym wszyscy się roześmiali. – „kim”. Nie rozumiem, czemu wszyscy się śmieją, skoro Bill nie powiedział niczego śmiesznego…
Jest pani Gryfonką i nie sądzę, że będzie się czuła dobrze w jednym pokoju z dwójką dorastających uczniów domu węża. – Chryste, to są TYLKO szkolne domy, a nie jakieś piętno na całe dorosłe życie!
- Mieszkasz z nimi?! Zwariowałaś, Hermiono?! - niemal krzyknął Ron, (...). – no tak, ale jeżeli jego siostra ma wyjść za Malfoya, to już Ron nie ma sprzeciwów. Przecież nigdy nie przejmował się, z kim umawia się jego siostra, prawda?
W końcu zaczęli pomagać sobie nawzajem, aż w końcu nawiązali więź, nawet mocniejszą niż ta wiążąca Trio Gryffindoru. – ach, no tak, wyzwiska poszły w niepamięć i od razu zawiązała się między nimi superwięź. Co tam Harry i Ron, przecież oni tylko ryzykowali razem życiem od pierwszego roku w Hogwarcie, takie z nich dranie! Mydlenie oczu pseudowyjaśnieniami i kompletnym ignorowaniem kanonu nie wyjdzie Ci na dobre.
- Miona, są twoje ulubione ciastka i chipsy Smoka. – już tylko czekałam na pojawienie się tych idiotycznych ksywek, które jak leci jedna ałtorka zżyna od drugiej.

Rozdział piąty
Nadal nie wiem, jak tego dokonujesz, ale dzięki temu to my znamy ich ruchy, a oni nic o nas nie wiedzą. – to wcale nie jest żaden powód, żeby podejrzewać Katerinę o bycie szpiegiem, prawda? Nie rób z Voldemorta takiego debila.
Znalazłam fascynującą książkę na temat zabezpieczeń w bibliotece – zabezpieczenia biblioteki? Faktycznie, niesamowicie fascynujący temat.
Domy na dalekim kontynencie też pomogłyby nam się schronić w razie największego zagrożenia. – a co, śmierciożercy będą potrzebowali wiz, żeby teleportować się do USA? Bo jeżeli nie, to nie widzę powodu, dla którego dom w Ameryce byłby bardziej bezpieczny niż którykolwiek z domów w Europie.
Heh, faktycznie, po tej wspaniałej scenie, którą mi sprezentowałaś (mianowicie Draco bez żadnego powodu, jak gdyby nigdy nic, nazywa Hermionę szlamą), teraz po prostu muszę uwierzyć w ich wspaniałą przyjaźń, tę niesamowicie mocną więź łączącą Granger i Malfoya… Wspaniale udowodniłaś mi, że cała ta ich błyskawiczna przyjaźń to zwykły pic na wodę.
- Cholerny zdrajca krwi się odezwał. – a czym jest Malfoy, jeżeli nie zdrajcą krwi, skoro nie tylko wraz z rodziną odwrócił się od Voldemorta, ale i planuje ślub z Ginny?

Rozdział szósty
- Dlaczego szpiegujesz, a nikt cię nie zna? O co w tym wszystkim chodzi? – ojej, czy Ty go specjalnie ogłupiasz, czy może robisz to przypadkiem? (Naprawdę nie wiem!) Raczej każdy myślący człowiek doszedłby do wniosku, że w tym przypadku istnieje kilka możliwości, jedne mniej prawdopodobne, drugie bardziej. Nie wiem, perspektywa, że jedno ze „speszyl dzieci” Snape’a postanowiło wziąć sprawy w swoje ręce ALBO przeszło na stronę Voldemorta nie jest jak dla mnie zbytnio skomplikowana i myślę, że takie wnioski potrafiłby wyciągnąć przeciętny przedszkolak. Przecież to jest – do jasnej ciasnej! – wojna, co tak namiętnie w tekście powtarzasz, ale myślenia strategicznego po tych postaciach (a po Draconie żadnego) w ogóle nie widać! Dlaczego banda idiotów została wybrana, by być superaśnymi szpiegami, co?
A ta retrospekcja… Tak, zrozumiałam przesłanie, biedna mała Mionka nie ma rodziców, jest w rodzinie zastępczej, która ma ją głęboko w czterech literach. To jednak nie oznacza, że żaden dorosły przechodzący koło parku, nie zainteresowałby się SAMOTNĄ PIĘCIOLATKĄ! Nie wspominając, że ta pięciolatka najwyraźniej sama dostała się do parku, co już wzbudziłoby obawy wśród przechodniów! Jeżeli takie sytuacje są na porządku dziennym – a tak to wygląda, skoro rodzice zastępczy nie zauważają, że jedno z dzieci znika na (jak sama piszesz) całe dnie – to siłą logiki Hermiona już dawno zostałaby przeniesiona do innej rodziny, a ta scena w życiu nie miałaby miejsca, oczywiście gdyby nie Twoje widzimisię.
Włamanie do Ministerstwa była dla niej zbyt łatwe, robiła to już w wieku siedmiu lat, a co dopiero teraz. – to Voldemort bał się sam włamać do ministerstwa, ale siedmiolatki (po dwóch latach szkolenia) nie mają z tym problemu.



Dziewczynka, korzystając delikatnie z magii, sprawdziła ją i jej intencję. – proszę, wytłumacz mi to. Wiesz, gdyby tylko słynny Dumbledore znał tak sekretną magię, mógłby sprawdzić intencje Toma Riddle’a, a ja nie musiałabym czytać tego fanfika, bo po prostu nie miałabyś go na czym oprzeć.
Severus, którego magiczny patyk potoczył się pod regał z książkami, nie stał biernie. – magiczny patyk?



Rozdział siódmy
Jestem ważny, jednak Czarny Pan widział mnie po raz pierwszy, gdy miałem tylko trzy miesiące. Każde dziecko zostaje mu pokazane, a on decyduje, czy nadaje się na jego zwolennika. – ee, poważnie? Wiemy z kanonu, że wokół młodych czarodziejów dzieją się różne dziwne rzeczy, ale co takiego niby mógłby zaprezentować trzymiesięczny Malfoy? Przecież cały ten pomysł brzmi absurdalnie…
Teraz jest dla mnie jak siostra, w dodatku młodsza, o którą się troszczę - wyznał. – czemu tak uparcie podkreślasz to na każdym możliwym kroku? Czy o starszą siostrę albo o bliźniaczkę troszczyłby się mniej niż o młodszą? Przecież oni są w tym samym wieku, skąd on bierze takie teksty? Aha, ze złych fanfików, zapomniałam.
- Dlaczego ludzie tak bardzo złoszczą się o to słowo? W końcu to prawda, tak samo jak to, że ja jestem czystokrwisty, a ktoś inny półkrwi. To tylko określenie, a każdy robi o to straszny krzyk – powiedział, spoglądając zaciekawiony na dziewczynę. – czyli co, czarnoskórych można bezkarnie nazywać czarnuchami albo niewolnikami, bo to tylko określenie? Co to za poryta logika, do cholery?…

Rozdział ósmy
Po raz pierwszy jakieś pomieszczenie w pełni należało do niej, nawet Hermioną. – nawet Hermioną… co?
Teraz musieli zapewnić sobie status w Zakonie, a ona nadawała się w tym celu doskonale. – hah, czekałam osiem rozdziałów na pseudowyjaśnienie tego idiotycznego wątku ze ślubem i dostałam takie, jakiego się spodziewałam – jeszcze głupsze niż sam wątek! Status w Zakonie? Po co im, na Merlina, STATUS W ZAKONIE FENIKSA? Jeszcze gdyby chodziło o status między czystokrwistymi, bo ten nudny i niebłyskotliwy wątek przewija się chyba w każdym fanfiku, ale w Zakonie, gdzie mieliśmy takie osobistości jak sam Dumbledore, ale równocześnie Mundungus Fletcher! Widać, że Twoje postaci znów mają wieeelkie problemy, które zawracają im głowę bardziej niż wojna – chcą popisać się zajefajnością. Każdy ma takie priorytety, kiedy życie wielu ludzi jest narażone, prawda? Idealne, niesamowicie logiczne.
Zmieniła katalog z kwiatami na suknie. Od razu odrzuciła wszystkie białe. Nie zamierzała pokazywać się na własnej uroczystości w czymś tak prostackim. Każdy mógł mieć białą czy kremową suknie, a róż? – bla, bla, bla… Przypomnij mi, po co czytam ten przenudny zapychacz?
Ona jest dla mnie jak siostra i nie chcę jej krzywdy. – widzę, że Harry i Draco mają tego samego dilera.
Jak można trzymać nas tak długo zamkniętych w domu i nie pozwolić na tak ważną grę?! – no tak, ogłupienie Rona jest jedynym sposobem, żeby Hermiona z nim nie była.
Gdyby tylko czasy były inne, mogłaby stać się wzorem do naśladowania, a tak musi sama się kształcić i okłamywać non stop swych bliskich. – „non stop” otoczone słowami „kształcić” i „swych”… Naprawdę?

Z pisaniem podsumowania treści (jak i z wystawieniem oceny) miałam niemały problem, przyznam. Pewnie dlatego, że Twój fanfik nie jest aż tak głupi, porównując do ostatnich dwóch tekstów, jakie ostatnio miałam okazję oceniać, ale przecież nie mogę go do nich porównywać. W fabule jak dla mnie są ogromne dziury, częściowo wywołane przez sprzeczność z logiką dwóch światów: mugolskiego i czarodziejskiego, ale i częściowo przez brak potrzebnych informacji, chociaż to drugie w mniejszej mierze. Sam pomysł z trenowaniem dzieci na szpiegów jest idiotyczny. Jeżeli gdzieś miałabym się w nim doszukiwać przebłysków rozsądku i chwilowego myślenia, jedynie argument, że dzieci byłyby wierne ministerstwu jakoś tam się broni. Jakoś tam, czyli – oczywiście – niedostatecznie. Może gdyby zrobili dzieciakom pranie mózgu, mogłabym uznać to za coś konkretnego, ale w całości opierasz się na wychowaniu. No bo wiadomo, że ludzie nigdy, przenigdy nie wyłamują się ze schematów, jakie wpoili im, przykładowo, rodzice, prawda? Gdyby Snape postanowił szkolić młodych czarodziejów, którzy dopiero co skończyli szkołę, miałby o wiele mniej roboty – w końcu tacy mieli opanowane podstawy, więc zamiast czekać z nauką trudniejszych zaklęć, mogliby od razu zacząć od nich, na pewno lepiej znosiliby to bezsensowne trenowanie sztuk walk, a i nie złamaliby się tak szybko jak każde normalne dziecko (tyle że takich w Twoim fanfiku nie ma, tu tylko te modyfikowane genetycznie dzieci, które nie znają strachu i przekroczą każdą przeszkodę, a na dodatek będą bez marudzenia trenowały przez cały dzień). Gdyby Snape spróbowałby tę całą sprawę chociaż raz dogłębnie przemyśleć, na pewno wymyśliłby jakiś sposób, żeby sprawdzić, czy ktoś będzie im wierny (Twoje wspaniałe zaklęcie, które sprawdza intencje człowieka, przykładowo ;)), więc – jak wspominałam – szkolenie dzieci to kretynizm jakich mało. Więcej z tym roboty, trzeba o wiele dłużej czekać na jakiekolwiek postępy, a i tak kończy się na samowolce (Hermiona-Amber, która wydała Snape’a, bo tak), więc po co w ogóle się męczyć?
Widzisz, jeżeli podstawy fabuły są, delikatnie mówiąc, głupie, trudno jest wyratować tekst, naprawić go i zrobić z niego coś, co w miarę da się czytać, jeżeli wyłączy się myślenie, a najlepiej wyrzuci mózg przez okno. Mnie, jako czytelnikowi, trudno jest spojrzeć ponad tę idiotyczną podstawę, spróbować wyciągnąć z niej coś, dla czego warto byłoby kontynuować czytanie, coś, co mogłabym uznać za dobre, bo po prostu fabularne pójście na łatwiznę stawia każdy Twój kolejny pomysł pod gigantycznym znakiem zapytania. Jeżeli hipotetycznie miałabyś konkretny pomysł na fabułę, LOGICZNY pomysł na fabułę, mogłabym ulgowo potraktować jakieś nieprawdopodobne potknięcie, błąd logiczny, coś w tym stylu, wiedząc, że skoro wymyśliłaś dobrą podstawę, to na pewno coś takiego po prostu Ci umknęło, ale tak nie jest. Nie masz dobrej podstawy, więc wszystko mniej lub bardziej wygląda na idiotyczne w jej cieniu, nieważne, co napiszesz. I w ten sposób dochodzimy do kolejnej rzeczy, mianowicie, że w tym fanfiku NIC nie jest na tyle dobre, by fabuła mogła źle na to rzutować. Pomijając szkolenie dzieci na szpiegów, wymyślasz sobie nieprawdopodobne, niesamowicie wygodne zaklęcia, robisz z każdej postaci-szpiega geniusza , wymyślasz bezsensowny ślub Draco i Ginny, próbujesz wciskać mi kit, że niby, och, ta przyjaźń Hermiony i Draco jest tak wspaniała, tak głęboka, tak idealna (nie to co ci idioci Potter i Weasley), nie wyjaśniasz zmian w kanonie, co jest najgorszym grzechem w fanfikach potterowskich, kierujesz tekstem, wydarzeniami i światem tak, by było Ci wygodnie – zwykłe widzimisię i nic więcej, nieważne, że logika gdzieś tam chlipie w kącie.
Nie potrafisz też płynnie opisywać wydarzeń. Raz po raz ratujesz się znaczkiem trzech gwiazdek, co oznacza przejście z jednej sceny do drugiej, jakby napisanie, że Hermiona przybrała postać Kateriny i przeszła się (w niewiadomym celu…) do swojego mieszkania, było ponad Twoje siły, no bez przesady. Po czymś takim widzę, że unikasz opisywania rzeczy, które mogą potencjalnie sprawić Ci problem, nie angażujesz się na tyle, by spróbować wymyślić, jak płynnie przejść z jednej sceny do drugiej, po prostu przeskakujesz do tego, co w danym momencie chcesz opisać, zamiast spróbować stworzyć jednolity, konkretny rozdział.
Co do bohaterów, ech, aż wzdycham ciężko na samą myśl o nich. Hermiona jest kreowana na kogoś zupełnie innego niż w kanonie, co już wiemy z cytatów. Nie wiem, czy jej rodzicami w ogóle są Grangerowie, skoro dałaś jej mhroczne i ciężkie dzieciństwo u rodziny zastępczej (podejrzewam, że nie są, no bo przecież gdyby byli, Mionka pomyślałaby o nich chociaż raz na przestrzeni ośmiu rozdziałów, prawda?). Jest zwykłą Mary Sue – idealna, jeżeli chodzi o umiejętności magiczne i te bezsensowne sztuki walki, wszyscy jak leci jej wierzą, a Voldemort jest jej największym fanem, nawet nazywa ją swoją księżniczką. Jest tak zapatrzona w swoją zajebistość, że uważa się za ważniejszego szpiega niż sam Snape (najpierw myślałam, że to głupie w śmieszny sposób, ale doszłam do wniosku, że jednak w przerażający…), bez wahania wydaje go, byleby wkupić się w łaski Voldka. Co z tego, że Snape był jednym z najbardziej zaufanych ludzi Voldemorta, że dostarczał masy informacji, najważniejsza jest Mionka i widzimisię autorki! Jej drugą odsłoną jest seksowna Katerina, która jest wcieleniem przeciętnej córki Voldemorta albo nastoletniego śmierciożercy, jakie można spotkać w opkach najgorszych rodzajów.
Draco, Draco, Draco… Jak na Dramione, jak na razie nie pojawiał się zbyt często. Z tego, co pokazał, tak naprawdę wcale nie szanuje Mionki, skoro przy pierwszej lepszej okazji, kiedy kłóci się z Potterem i Weasleyem, nazywa ją szlamą, co jest jedynym potrzebnym mi argumentem, by podważyć całą ich tę ekspresową przyjaźń. Skoro uważa ją za gorszą (wbrew temu, jak  nieudolnie próbujesz wybielić słowo „szlama” poprzez cytowany wcześniej dialog Felixa, taka jest rzeczywistość – to obelga, uprzedzenie, jakie można w naszym świecie porównać do rasizmu) tylko ze względu na pochodzenie z rodziny mugolskiej (co stoi pod znakiem zapytania, skoro nie wiemy, jacy ludzie są biologicznymi rodzicami Hermiony), przyjaźń nie ma tu prawa bytu. To kolejny pic na wodę, Twoje widzimisię, wciśnięcie postaci do wymuszonej przyjaźni, byleby seksy przyszły szybciej. Draco popisał się też głupotą – nie za bardzo potrafi myśleć, jest naiwny jak przeciętny pięciolatek, no i w obecności Kateriny tylko podziwia, jaka jest piękna, zamiast dojść do banalnego wniosku, że może Katerina próbuje wkupić się w łaski Zakonu, by przekazywać Voldemortowi informacje. (No bo przecież odwrócenie scenariusza jest tak nieprawdopodobne). Niby trwa wojna, ale nie wie nawet, że w jednej z jego posiadłości znajduje się sekretne przejście, droga ucieczki, ale kto by się tam przejmował takimi głupotami, prawda?
Ginny, Harry i Ron są zidioceni do granic możliwości. Na szczęście Harry i Ron nie pojawiali się często i mam nadzieję, że tak zostanie, bo to, co z nimi robisz, jest zwykłą abominacją, ale Ginny to już co innego. Mianowicie zachowuje się tak, jakby została wychowana wśród Malfoyów, a nie Weasleyów, najwyraźniej sama też prowadziła jakieś sekretne życie (na wzór Hermiony, która dawała radę przez sześć (siedem?) lat edukacji w Hogwarcie ukrywać przyjaźń z Blaise’em, Draco i Felixem) i w szkole miała cieplejsze relacje z Malfoyem, bo nie widzę innego wytłumaczenia na ten idiotyczny wątek ze ślubem.
Co do błędów, z przecinkami nie jest tragicznie, ale powtórzenia to po prostu masakra. Twoja beta ich po prostu nie widzi, nie zauważyła też paru ortów i błędów innej maści. Niekoniecznie zalecam zmianę, może po prostu znajdź sobie drugą osobę do betowania, która mogłaby nauczyć czegoś tę pierwszą? Jak na blogasy źle nie jest, ale nie chciałabym, żeby ktoś z takimi umiejętnościami poprawiał mój tekst.
26/70

Dodatkowe punkty: 0/2

Podsumowanie:
Najważniejsze, nad czym musisz popracować, to logika, a dopiero później zajmij się postaciami. Planuj, myśl i jeszcze raz myśl, nie idź na łatwiznę, staraj się, by wszystko trzymało się kupy i w świecie mugolskim, i w czarodziejskim. Jeżeli chodzi o postacie, błagam, unikaj tworzenia ekspresowych związków śmierdzących ściemą od samego prologu, w którym nawet się nie pojawiły. Nie możesz spoczywać na suchych relacjach narratora, który powie: „Herma i Dracze byli najlepsiejszymi przyjaciółmi, kropka”, musisz to udowodnić i w tym przypadku uzasadnić, bo wiadomo, jak było z ich relacją w kanonie. Twój fanfik otrzymał 32 punkty na 82 możliwe, co oznacza, że załapał się na ocenę dopuszczającą, a to jedynie dzięki dialogom i opisom, które w świetle całości trzymały średni poziom.

7 komentarzy:

  1. Dziękuję za szczerą ocenę i przepraszam, że tak późno komentuję. Mam ostatnio małe urwanie głowy i wszystko robię z niezłym opóźnieniem.
    Jeśli chodzi o szablon to od pewnego czasu czekam na nowy, ale zapewne jeszcze trochę to potrwa. Co do nazwy, to blog założony był dawno temu, a człon "redstart" użyty jest raczej dla lepszego brzmienia. "Cinderella" nie brzmiała by za dobrze. A literówka w linkach już poprawiona.
    Co do błędów ortograficznych czy interpunkcyjnych w tekście zwalczam je jak mogę. Posiadam betę, która sprawdza mi je oraz pomagają w tym sami czytelnicy. Jednak nie łatwo wszystkich się pozbyć.
    Co do treści ogółem to nie są dziury, tylko mój specjalny zabieg. Mogłam co prawda zacząć opowiadanie od jej dzieciństwa i potem przejść do dorosłości, jednak chciałam pokazać coś innego. Jak widać w niektórych rozdziałach daję wspomnienia, sny, retrospekcje wydarzeń i w ten sposób aż do końca opowiadania mam zamiar zdradzać po kawałku przeszłość głównej bohaterki.
    Co do szkolenia w tak młodym wieku nie jest to nic niezwykłego. Sama nie byłam pewna jaki wiek ustalić dla uczniów, ale upewniłam się w swym przekonaniu, gdy zbierałam materiały do opowiadania. Po pierwsze wiele książek i filmów wykorzystuję ten motyw w swojej fabule. Jest też udowodnione, że dzieci przygotowywane do czegoś od małego inaczej zachowują sie jako osoby dorosłe. Tak naprawdę czegoś wyuczonego w najmłodszych latach życia nie da się do końca zwalczyć, nawet próbując tłamsić swe instynkty. Nie chodziło tu o wierność, raczej o dostanie żołnierza doskonałego, który wie o co i po co walczy. Osoby siedemnastoletnie nie potrafiły by poświęcić się, mogłyby zdradzić w dodatku nie da się ich wyszkolić w ten sam sposób. Chodzi tu też o wiek. Trudno by było wplątać się nagle trzydziestoparolatkowi w kręg śmierciożerców. A nastolatek, mający przyjaciół tam gdzie trzeba zawsze może udawać, ze przyciąga go władza, może popełniać błędy. Inaczej patrzy się na dziecko inaczej na osobę starszą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (Niestety nie zmieściłam się w jednym komentarzu)
      Co do marudzenia dzieci pokazana jest tylko (jak na razie) postać Katie. Ona jest innym przypadkiem, odrębnym od całości. Niedługo (sama nie wiem dokładnie za ile rozdziałów) będą wprowadzeni inni szpiedzy i ich historia. Żadna nie jest zbyt piękna, ale za to każda jest różna. Trzeba się męczyć, jeśli chce się mieć zamierzony efekt. Nie jest to może doskonały pomysł, ale miałam go rok przed założeniem bloga i poszukałam trochę na ten temat. Motyw ten często pojawia się w dziełach kultury, nie jestem jedyna. Więc jeśli oni mogli, to dlaczego nie ja?
      Może to błąd z mojej strony, że wykreowałam świat przedstawiony w ten sposób i po prostu od razu mogłam napisać o co mi chodzi. Jednak nie chciałam iść tu na łatwiznę. Po pierwsze mam plan akcji wraz z datami, aby nie popełnić żadnego błędu. Jest to dokładnie rozplanowane, gdzie sie coś zaczyna, a gdzie kończy. Ślub Ginny i Draco to wątek poboczny, ale ważny, który będzie ciągnął się aż do końca. Geniusze? Może z pozoru, podobnie jak z postacią Ginny-Idiotki nie powinno się niczego oceniać z góry. To, że jedna osoba widzi daną postać w ten sposób, nie znaczy, że ona taka jest. Każdy ma swoje wady i zalety. Przyjaźń idealna? Za bodajże dwa rozdziały mam rozwinięcie tego wątku i kilka wyjaśnień, jednak nie było dla nich łatwej drogi. A Harry i Ron to wątek jeszcze nie zaczęty. Wiele razy mówię, że dla mnie dorośli oni dopiero w siódmej części oryginału. Gdy wojna zastukała im do drzwi, a oni musieli sie z nią zmierzyć. Dopiero wtedy docenili swoja przyjaźń, choć też musieli przejść swoją. Po tym jak przedstawię przeszłość przyjaźni Hermiony z Draco i Felixem, będzie można zobaczyć, że dla głównej bohaterki była ona (w tym momencie opowiadania) ważniejsza od Gryfonów. W końcu nie można zapomnieć, że przez pierwsze sześć części, gdy tylko chłopcy się w czymś z nią nie zgadzali, porzucali ją i zostawała sama ze wszystkimi problemami. Nie zauważyli, że ma zmieniacz czasu, że podkochuje się w Krumie, że zmienia się przez te wszystkie części w mądrą kobietę. I pokazuje tu oryginał, a nie jakiś fanfiction. Chciałam właśnie na to zwrócić uwagę, bo choć, gdy byłam młodsza nie przeszkadzało mi to, teraz widzę, że nie zawsze można było podziwiać ich postawy.
      Co do przeskakiwania scenami ma ona kilka swoich zastosowań.
      Pierwsze, podzielenie postaci Hermiony i Katheriny, tak by czytelnik mimo, iż wie, że to ta sama osoba, patrzył na nie jak na dwie odmienne bohaterki.
      Drugie, chciałam pokazać kilka zdarzeń na tej samej pokrywającej się linii czasowej. Ten sam czas, dwa różne miejsca, inni bohaterowie.
      Trzecie, nie chciałam być schematyczna. To nie jest moje pierwsze opowiadanie, a właśnie w innych potrafiłam ciągiem pisać o jednym miejscu. Teraz też czytając takie opowiadania nudzę się i wolałam pokazać coś nowego, niż brnąć utartymi ścieżkami.

      Usuń
    2. (I jeszcze jeden podział)
      Bohaterowie. Staram się przedstawić Hermionę jak najbardziej kanonicznie. Zapatrzona w książki, pouczająca przyjaciół, pomagająca Ginny i doskonała uczennica McGonagall. O jej rodzicach jest mało, tylko wspomniane po ataku na ślub, że poszła ich odwiedzić (w domysłach Zakonu). No i jest jeszcze Katherina, która jest zupełnie inna. Samodzielna, z pozoru doskonała. Jednak było o niej za mało jak na razie, najbardziej (choć też mało i chodziło tu raczej o wyczucie czytelnika), można było dowiedzieć się o niej w czasie ostatnich rozdziałów przy wspominkach Amber. Życie młodej Śmierciozerczyni nie jest łatwe, w końcu jak łatwo może mieć nastoletnia dziewczyna wśród takiego kręgu. Tam, gdzie nieuważny czytelnik widzi jakaś doskonałość, można dostrzec coś zupełnie innego. Już na początku drugiego rozdziału jest mała wzmianka. Podejście Śmierciozerców i Voldemorta w stosunku do niej. "Księżniczka" jest w dużej części użyta jako ironia, sarkazm, biorąc pod uwagę co zwykle dostaje z rąk swego Pana. Nie rozpisywałam sie o tym. Nie było tu jeszcze akcji, która mogłaby to pokazać w całości, ani okazji do wspomnień, które by to ukazały. Jednak planuję w przyszłości pokazać wydanie Severusa Snape. Nie będzie to jednak zbyt przyjemne.
      Draco... Mało go, to prawda. Skupiłam się przede wszystkim na przedstawieniu nowych bohaterów, a nie Dramione. Nie będzie to opowiadanie w którym w piątym rozdziale kochają się już bez pamięci, w siódmym lądują w łóżku, a potem już z górki albo kłótnia, albo ciąża itp. Czytelnikom zwykle piszę, że zawsze istnieje druga strona medalu, podobnie w moim opowiadaniu. Nigdy nie miałaś przyjaźni, o której inni nie powinni sie dowiedzieć? Tu pisze trochę z własnego doświadczenia, resztę z moich "badań".
      Najnowszy rozdział wyjaśnia po części wątek ślubu. Co do Ginny, Harry'ego i Rona będą oni coraz częściej występowali w opowiadaniu, w końcu jak wspominałam wcześniej, musza sie zmienić, wydorośleć, a do tego potrzeba i bodźca i czasu.

      Mam plan, choć może przeciętny czytelnik go nie widzi? Dlatego chyba zaplanuje jakiś rozdział pełen wspomnieć, by załatać "dziury", choć to trochę zmieni mój plan na resztę opowiadania. Co do przyjaźni to retrospekcja jest w kolejnym rozdziale. Będę musiała moze na nowo je poukładać, bo jak widać taki styl prowadzenia opowiadanie nie wszystkim się podoba.

      Dziękuje jednak za ocenę. Może zgłoszę się po raz kolejny (jeśli to możliwe, będę musiała zajrzeć do regulaminu) za jakiś dłuższy czas, by przekonać się jak wypada opowiadanie, gdy będzie już przynajmniej połowę przewidywanych przeze mnie zwrotów akcji.
      Pokazałaś mi ta oceną, że ludzie różnie mogą patrzyć na moje dzieło i jestem ci za to wdzięczna.
      Pozdrawiam,
      Croy

      Usuń
    3. Szkoda, że tak późno komentujesz, bo już nie bardzo pamiętam tekst, ale postaram się wyjaśnić, co miałam na myśli.
      Jasne, być może wiele książek i filmów wykorzystuje ten zabieg. Sęk w tym, że nie oceniam tamtych książek i filmów, a to, co pisałaś w swoim fanfiku - a pisałaś to (cóż) z dziurami logicznymi i słabym stylem (a styl, jak wiemy, też bardzo wpływa na odbiór treści). Oglądałam parę takich filmów, z książkami jednak kontaktu nie miałam, i z tego, co pamiętam, tam (w filmach) nie zawsze poruszano temat psychiki dziecka, a jak już, robiono z nich coś pokroju robotów, które były od narodzin wychowywane w chłodny i surowy sposób. U ciebie to miejsca nie miało, a przynajmniej nic na ten temat się nie zająknęłaś - o ile dobrze pamiętam, Narcyza w tekście wyglądała mi na nadopiekuńczą i na pewno nie chłodną matkę, Lucjusz też był w miarę w porządku ojcem, więc - jak dla mnie - nie ma tu uzasadnienia, dla którego rozpieszczony sześcio(siedmio?)letni Draco byłby w stanie psychicznie i fizycznie udźwignąć aż taki ciężar. Bo to jest ciężar. Gigantyczny. Harry w kanonie nie potrafił poradzić sobie z myśleniem na temat rozwiązania zagadki Turnieju Trójmagicznego, bo to było dla niego za dużo, ale mam uwierzyć, że siedmiolatek byłby w stanie wziąć na siebie brzemię zostania w przyszłości szpiegiem najgroźniejszego i najpotężniejszego czarnoksiężnika tamtych czasów? Pogodzić się z możliwą śmiercią? Siedmiolatek miałby być w stanie nie tylko intensywnie trenować dzień w dzień, uczyć się pierdyliarda niepotrzebnych sztuk walki (to naprawdę kiczowe zagranie, serio) i w dodatku używania broni palnej (lol), a jeszcze chodzić do szkoły i uczyć się o wiele trudniejszych zaklęć, od których może zależeć jego życie?... Jeżeli myślisz, że to logiczne, trudno mi to skomentować, ale to moje zdanie.

      Usuń
    4. Jeśli zaś chodzi o Hermionę, w retrospekcji prosto z mostu powiedziałaś nam, że była wychowywana w okropnej rodzinie - rodzice zastępczy nie interesowali się, gdzie była, co robiła, dziecko mogło znikać na całe dnie (co też jest nielogiczne, o czym była mowa w ocenie). To samo jest dla dziecka wielkim brzemieniem - bycie niekochanym, nieważnym i ignorowanym przez ludzi, którzy powinni się nim opiekować i się o nie troszczyć. Kolejnym brzemieniem byłby fakt, że (nie pamiętam, czy w tekście pisałaś, że rodzice Hermiony umarli, czy co się z nimi stało) coś stało się z rodzicami Granger, coś, co sprawiło, że nie mogli już dalej jej wychowywać i opiekować się nią - to, jak łatwo się domyślić, kolejne wielkie brzemię dla siedmioletniego dziecka. Nie wierzę, że życie w dysfunkcjonalnej rodzinie, strata ukochanych rodziców biologicznych, tęsknota za nimi i kolejne - jeszcze większe - brzemię bycia szpiegiem Voldemorta, ryzykowanie w przyszłości życia, trening fizyczny i masa nauki to coś, co takie dziecko potrafiłoby tak wspaniale znieść. A tak to na razie w tekście wygląda. Piszesz też, że osoby siedemnastoletnie mogłyby zdradzić i że nie da się ich wyszkolić w ten sam sposób - niby dlaczego? Nie rozwinęłaś tego, a ja tak po prostu tego bez jakichkolwiek wyjaśnień nie zaakceptuję. Szpiedzy trenowani od dziecka TEŻ mogą zdradzić. Nie są zaprogramowani, nie są pod wpływem Imperiusa, nie mają wypranych mózgów, żeby tego nie zrobić. Nawet mogę powiedzieć, że to tak samo prawdopodobne - na początku szkolenia dzieci były zostawiane same sobie przez dziesięć miesięcy, jak to pisałaś (a może to źle zrozumiałam? Często miałam problem z wygłówkowaniem, co masz na myśli, rzecz jasna przez chaotyczność i nie za dobry styl...), a w tym czasie wiele może się wydarzyć. Teoretycznie śmierciożercy mogliby się dowiedzieć o specjalnym programie Snape'a, wytropić dzieciaczki i zwerbować je do siebie. Co stało na przeszkodzie? No nic, nikt się dzieciakami nie opiekował, tylko trenowały sobie i biegały po parkach. Oczywiście w tekście do niczego takiego nie doszło, ale to nie znaczy, że nie jest to prawdopodobna możliwość.

      Usuń
    5. Możliwość zdrady istnieje i ma się bardzo dobrze, nawet świetnie. Kolejnym argumentem z mojej strony byłoby po prostu zachowanie Hermiony, a raczej Amber, o ile dobrze pamiętam. Dziewczyna nie słuchała swojego trenera, uważała, że pozjadała wszystkie rozumy w wieku - nie pamiętam, ile dokładnie miała - jakichś około czternastu lat. I co zrobił nasz żołnierz idealny? A no wydał Malfoyów i samego Snape'a wbrew wszystkim, wbrew temu, że sam Snape był najwazniejszym szpiegiem. Kolej na Katerinę - sam nauczyciel Hermiony nie wiedział (wie?), że Hermiona to Katerina. Nieważne, jakie powody kierowały Hermioną - ona nie jest alfą i omegą, żeby kierować akcją, jak jej się żywnie podoba, żeby nie konsultować nczego ze swoimi zwierzchnikami i innymi członkami (na pewno o wiele mądrzejszymi i bardziej doświadczonymi...) Zakonu Feniksa. Po tym nie widać tu żadnej wierności, a jedynie bezmyślną samowolkę i szczęście. Bo tak, Hermiona ma szczęście, że wciąż żyje, bo jej niemożliwych wielkości ego nie pomieściłoby się w trzech różnych postaciach. Twoja kreacja samej Hermiony sprawia, że nie mogę zaakceptować tego pomysłu z dziećmi-szpiegami jako logiczny i przemyślany, a przede wszystkim mający jakiekolwiek podstawy w obu światach, mugolskim i czarodziejskim.
      Co do Harry'ego i Rona - no tak, ale jeżeli już patrzysz na nich tak źle, kierując się ich błędami z kanonu, dlaczego tak uparcie wybielasz Dracona? Dlaczego nie próbujesz pokazać, że był rozpieszczonym wypierdkiem i rasistą? Tak było w kanonie... Wracając do Harry'ego i Rona - tak, nie są idealni. Tak, czasami zachowywali się dziecinnie, ale strasznie ich demonizujesz, jakby nie patrząc na to, że fakt faktem... oni wtedy byli dzieciakami. Gdyby czasy były inne, gdyby Harry nie był wybrańcem i gdyby Voldek wybrał sobie inny okres na przejęcie kontroli nad światem czarodziejów, być może ta trójka nie byłaby aż tak dobrymi przyjaciółmi jak w kanonie. Bo - tak, pamiętam o tym, co napisałaś - oni byli dobrymi przyjaciółmi. Złączyła ich nie tylko przyjaźń, ale ryzykowanie życiem dla siebie nawzajem, wspólna pomoc w trudnych czasach i tego nie możesz zignorować, pisząc, że Harry i Ron nie popierali hermiońskiej WSZY i obsesji na temat biblioteki. Idąc dalej, Twoja ekspresowa przyjaźń (którą wystarczyło zalać wrzątkiem jak chińskie zupki...) wcale nie jest lepsza i wcale nie jest dojrzalsza. To, co nam na razie pokazałaś, to pseudogłębokie przemyślenia na temat tego, że Felix uważa, że używanie słowa "szlama" jest zwykłym określeniem, a nie przejawem nienawiści; pokazałaś również Dracona, który swoją najlepszą przyjaciółkę - niemalże siostrę - właśnie tak określa. Szlamą. Dojrzałość się z tego tekstu nie wylewa, a tym bardziej nie dojrzałość większa, niż prezentowali sobą Harry i Ron w kanonie.
      Mam nadzieję, że wyjaśniłam, co miałam na myśli. Co do kolejnego zgłoszenia się - lepiej zrób to dopiero wtedy, kiedy już akcja mocno się rozwinie, żebym miała co oceniać :). Dzięki za skomentowanie oceny.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Przeglądaj notki

Created by Agata for WioskaSzablonów. Technologia blogger.